Gorefikacje II, tom 1
Tekst ukazał się pierwotnie na Carpenoctem.pl Skomentuj pod pierwotnym postem!
Gore to podgatunek horroru budzący spore kontrowersje nie tylko wśród przeciętnego konsumenta kultury, ale także pośród grona miłośników grozy. Przeciwnicy twierdzą, że epatowanie brutalnością, wulgarnością i skrajną przemocą to granie na najniższych instynktach. Zwolennicy odpowiadają, że taka forma potrafi wyśmienicie wstrząsnąć odbiorcą, a umiejętnie wykorzystana może wręcz stanowić o sile danego dzieła. W moim przypadku, takie klasyki gatunku jak „Teksańska masakra piłą mechaniczną” czy „Martwe zło” należą do moich ulubionych filmów, a literacki B‑klasowy horror, mocno przecież flirtujący z gore, towarzyszył mi w książkowej edukacji od najmłodszych lat. Z drugiej strony fenomen aktualnej popularności kina i literatury spod znaku torture porn, które wprowadziło gore do mainstreamu, budzi u mnie mocno mieszane uczucia. Jednym słowem nie jestem przeciwnikiem gore, ale wolę jeżeli jest wykorzystywane jako element interesującej opowieści lub środek do celu, a nie jedynie puste szokowanie.
Ten przydługi wstęp jest istotny, aby zrozumieć moje podejście do opowiadań zawartych w drugiej odsłonie antologii „Gorefikacje”. Tomasz Czarny oraz jego współpracownicy rozwinęli pierwotną formułę, zaprosiwszy do grona autorów nie tylko rodzimych pisarzy, ale również uznanych twórców zagranicznych. Nie zmieniło się jedno – różnorodność tekstów. Rozstrzał jest znaczny i podejrzewam, że to w dużej mierze od prywatnych upodobań będzie zależny odbiór zbioru.
W mojej ocenie pierwsza połowa antologii jest (z jednym wyjątkiem) bardzo dobra. W ramach wstępu otrzymujemy przedmowę autorstwa Edwarda Lee, czyli jednej z niekwestionowanych gwiazd horroru ekstremalnego, który ciekawie opowiada o tej najbrutalniejszej odmianie gatunku i o tym, co determinuje jego popularność. Można się z tymi teoriami nie zgadzać, ale tekst Lee świetnie się sprawdza jako przystawka do dalszej lektury.
Na pierwszy ogień idą „Strzępy skóry” Krzysztofa Maciejewskiego (którego „Album” jakiś czas temu recenzowałem). Autor serwuje nam miejską legendę związaną z oddziałem dermatologicznym i, nie stroniąc od mocnych momentów, kreuje bardzo fajną historię. Drugi tekst w zbiorze, „Nisza” głównego pomysłodawcy projektu, czyli Tomasza Czarnego, to w mojej ocenie jedyny wyraźny minus pierwszej połowy zbioru. „Nisza” nie jest może najgorsza, a podejrzewam nawet, że wielu miłośnikom gore może przypaść do gustu, dla mnie jednak ta narastająca spirala makabry, brutalności i wynaturzeń to kwintesencja gore jakiego nie lubię: mimo szokujących elementów przewidywalnego i mało interesującego. Na szczęście kolejne opowiadanie („Duchy wilków” Charlee Jacob) poprawiło zdecydowanie mój czytelniczy nastrój. Ta historia alienacji i poszukiwania bliskości, stanowiąca wariację na temat jednego z klasycznych motywów grozy, sprawdza się znakomicie i stanowi jeden z najsilniejszych punktów zbioru.
Następne dwa teksty także trzymają wysoki poziom. Zarówno nieco melancholijne „Stroboskopy” Marka Grzywacza, jak również „Fundacja Hackenholta” Łukasza Radeckiego świetnie wykorzystują estetykę gore. Opowiadanie Radeckiego stanowi zresztą swoistą ciekawostkę, bo autor serwuje nam mrożącą krew w żyłach opowieść z czasów drugiej wojny światowej, która okazuje się być historią na motywach autentycznych wydarzeń (co potęguje dodatkowo siłę oddziaływania i tak mocnego utworu).
Po dwóch świetnych opowiadaniach dostajemy tekst Edwarda Lee (utrzymany bardzo w jego stylu) oraz „Umysł mordercy” Sylwii Błach. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki (o której w ostatnim czasie robi się co raz głośniej) i muszę przyznać, że nieźle się na tym utworze bawiłem. Zaś kolejny tekst – „Ibidem 2” Pawła Matei – to dla mnie granica dzieląca zbiór na część lepszą i gorszą. Samo opowiadanie, pełne filozoficznej zadumy bardzo przypadło mi do gustu, choć mam nieodparte wrażenie, że niespecjalnie pasuje do tematyki zbioru i jego obecność może budzić kontrowersje. Tak jak wspomniałem wcześniej, pierwsza połowa antologii jest ogólnie bardzo dobra. Druga jest w moim odczuciu zdecydowanie słabsza, a oprócz opowiadań niezłych pojawiają się także takie, które zupełnie do mnie nie trafiają.
„Palce lizać” Dawida Kaina próbują bawić się oczekiwaniami czytelników. O ile puenta opowiadania, choć niespecjalnie oryginalna, jest całkiem interesująca, to niestety cały tekst jest średnio udany. Najgorzej wypada zaś wątek Jęzora (wokół którego pozornie kręci się znaczna część historii), który nie był w stanie mnie emocjonalnie zaangażować (chyba powinien), a jego finał popada w tani dramatyzm.
„Martwa dziewczynka na poboczu” Johna Eversona (znanego u nas choćby ze zbioru „Igły i grzechy”) to chyba ostatnie opowiadanie, które naprawdę mi się spodobało. Nie jest to żaden wybitny tekst, ale prosta wariacja na temat zaprzedania duszy diabłu dostarcza solidnej porcji rozrywki. Później jest niestety już tylko gorzej. „Ureu Hydroxynerum” Tomasza Siwca to trochę podkręcona, ale zdecydowanie słabsza wersja „Quitters INC” Stephena Kinga. „Klisze” Hardinga i „Oto ciało moje” Dąbrowskiego pozostawiły mnie zupełnie obojętnym, co szczególnie w przypadku tego drugiego tekstu uważam za sporą porażkę autora, który ewidentnie chciał zagrać na czułej dla wielu nucie.
„Pierdolić to” Grzegorza Gajka to znów tekst, który mam wrażenie może znaleźć swych zwolenników. Jednak na pewno nie we mnie. Osobiście widziałem kiedyś niemal identyczną historię, tylko o niebo lepiej rozegraną. Nazywała się „Upadek” i wyreżyserował ją Joel Schumacher. „Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” Karola Mitki także niespecjalnie mi się spodobało, ale to jedno z tych opowiadań, które pozostawia po sobie dobre wrażenie pomysłową puentą. I właśnie za nią ode mnie dostaje kciuk w górę. Na sam finał zaserwowano nam „Wodnika” Rafała Kulety, tekst opowiadający znów swego rodzaju miejską legendę, co łączy go z pierwszym utworem zbioru. Niestety, w przeciwieństwie do „Strzępów skóry”, tekst nie do końca się udał. Miałem wrażenie, że autor próbował mierzyć się momentami z Lovecraftem, ale czegoś tu wyraźnie zabrakło.
Pierwszy tom drugiej odsłony „Gorefikacji” (chyba zapomniałem wspomnieć, że póki co została wydana jedynie połowa zbioru) to projekt godziny uwagi. Twórcom udało się pozyskać kilka znanych nazwisk zagranicznych, a co dla czytelnika ważniejsze, ich opowiadania prezentują w większości naprawdę bardzo dobry poziom. Nie brakło także uznanych polskich autorów. Trudno mi jednak jednoznacznie podsumować całą antologię. Część tekstów jest bardzo dobra, część niestety mocno rozczarowuje. Ale z drugiej strony, całość można mieć za dokładnie zero złotych, więc warto dać „Gorefikacjom” szansę. Myślę, że każdy miłośnik dobrego horroru znajdzie w tym zbiorze coś dla siebie. W każdym razie ja chętnie sprawdzę, co mnie czeka w kolejnym tomie.