Żywe trupy – wersje nieklasyczne
Podejrzewam, że rozpoczynając serię „The Walking Dead” (wydawaną u nas jako „Żywe trupy”), jej ojciec czyli Robert Kirkman nie spodziewał się jaki statut ona osiągnie. A to właśnie popularność jaką zdobyła ta wielokrotnie nagradzana historia, jest jednym z najważniejszych czynników tryumfalnego powrotu tematyki zombie do szerokiego obiegu. Seria jest nieprzerwanie kontynuowana od 10 lat i sama w sobie stała się rozpoznawalną marką. Powstał serial, wykreowany świat pojawił się w grze przygodowej od Telltale Games, a niedawno wydano słuchowisko na motywach pierwszych albumów. Podejrzewam też, że to tylko wierzchołek góry lodowej jaką jest aktualnie „The Walking dead”. Mimo wielu pozytywnych opinii o komiksie, moja niechęć do tematyki spowodowała, że swą przygodę z uniwersum zacząłem niejako od końca. Najpierw zapoznałem się z grą, a ostatnio przesłuchałem pierwsze dwa tomy słuchowiska. I to właśnie zestawienie tych dwóch mediów skłoniło mnie do podzielenia się wrażeniami.
Z racji, że komiksu nigdy nie czytałem, po zagraniu w „Żywe trupy” postanowiłem to zmienić. Traf chciał, że zanim sięgnąłem po wersję papierową, dzięki promocji halloweenowej na Publio.pl pobrałem za darmo właśnie pierwsze dwa tomy, czyli „Dni utracone” oraz „Wiele mil za nami”. Dystrybuowane przez Wydawnictwo Anakonda słuchowisko od Studia Sound Tropez to dla mnie kolejny dowód jak prężnym segmentem rynku są obecnie audiobooki i kolejny przykład adaptacji, którą śmiało poleciłbym każdemu kto z tym medium chciałby się zapoznać. W nagraniach wzięło udział przeszło 14 osób, w tym tak uznane grono aktorów jak Anna Dereszowska, Jacek Rozenek, czy Maria Seweryn. I trzeba przyznać, że grają swoje role przekonująco i odwalili kawał naprawdę porządnej roboty. A jak w każdym słuchowisku same aktorstwo to jedynie część tego co otrzymujemy i moim zdaniem udźwiękowienie, wszystkie efekty oraz muzyka stoją na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie przypadła mi do gustu muzyka, klimatyczna, nieco w stylu country, która świetnie współgra z opowieścią. I wrażenia miałbym bliskie ideału gdyby nie „drobna”, ale istotna kwestia, czyli fabuła.
Ku mojemu zaskoczeniu okazało się bowiem, że mimo iż pomysł na uniwersum jest znakomity w swej prostocie, to do samego scenariusza mam sporo zastrzeżeń. Koncepcja Kirkmana skupienia się na tych, którzy przeżyli i dynamice relacji pomiędzy nimi, jest świetna i daje spore pole do snucia ciekawych opowieści, niestety w praktyce nie jest już tak różowo. A wszystko przez rozkład i jakość punktów kulminacyjnych jakie autor nam serwuje. Nie wiem jak sytuacja wygląda w pozostałych 18 tomach, ale w pierwszych dwóch momentami robi się jak na mój gust nazbyt telenowelowo („cudowne” spotkanie Ricka z rodziną, kwestia na linii Rick-Shane-Lori i jej konsekwencje), a taka kwestia obory na farmie Herschela choć efektowana wydaje mi się po prostu głupia. Było to dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo po skończeniu przygody z grą od Telltale Games spodziewałem się scenariusza o większym ciężarze gatunkowym. I tu dochodzimy do gry „The Walking dead”, która w 2012 roku została przez wielu okrzyknięta grą roku, a mnie osobiście skłoniła aby się serią bardziej zainteresować.
Produkcja od Telltale Games to typowa dla tego developera, epizodyczna gra przygodowa, w której jednak elementy rozgrywkowe zostały sprowadzone do minimum. Aby naświetlić o co chodzi czytelnikom, którzy nie interesują się grami video można powiedzieć, że uczestniczymy w interaktywnym video, w którym możemy wybrać ścieżki dialogowe w trakcie rozmów pomiędzy postaciami, a oprócz tego musimy wykonywać proste czynności (znaleźć przedmiot, połączyć go z innymi, rozwiązać prostą zagadkę vide „jak odpalić lokomotywę” itp.). Cały haczyk i fenomen tej wersji „Żywych trupów” polega na dwóch banalnych wydawałoby się rozwiązaniach. Po pierwsze każdy z 5 epizodów (którego przejście zajmuje ok. 2–3 godzin i które możemy traktować niczym interaktywny serial) posiada kilka punktów kulminacyjnych, z których niemal każdy, nawet ten najmniejszy wydał mi się ciekawszy, niż te napotkane w komiksie. Po drugie, podejmowane przez nas decyzje (komu pomóc, z kim trzymać wspólny front) stwarzają genialną iluzję tego, że układamy swoją własną opowieść. Mówię o iluzji, bo wydarzenia związane z głównymi postaciami i tak będą miały miejsce, ale już choćby to w jakim składzie skończymy nasza opowieść zależy od naszych własnych decyzji. I wypada to znakomicie. Osobiście uważam, że jeżeli lubicie to uniwersum to warto z grą się zapoznać choćby w postaci filmów z youtube’a. Z tego co słyszałem o serialu to może być to dla Was ciekawsze doświadczenie.
Grę video w świecie „Żywych trupów” uważam za świetny produkt (abstrahując od tego na ile to w ogóle gra, ale to temat bardziej dla „Alchemii gier”), a opowieść wydała mi się ciekawsza, mocniejsza, intensywniejsza i lepiej poprowadzona niż w komiksie. Oczywiście może to herezja oceniać serię po słuchowisku (nie papierowym pierwowzorze) i zaledwie po dwóch tomach (z dwudziestu). A może to po prostu kwestia poczucia budowania własnej opowieści w grze, ale mówiąc szczerze mimo, że w trakcie słuchania bawiłem się wyśmienicie to sama historia Ricka Grimesa i jego grupy mnie nie porwała. Zważywszy na to, że jest on także protagonistą w serialu chyba to medium sobie odpuszczę i pozostanę przy grze. Tym bardziej, że drugi sezon „The Walking Dead: The game” już w drodze. I nie wykluczam, że sięgnę po dalsze tomy słuchowiska, bo to po prostu świetna rzecz.
Ps. A jeżeli chcecie posłuchać więcej o słuchowisku (szczególnie jak wypada w porównaniu do komiksu) zapraszam do Karpiowego Podcastu w którym „Żywe trupy” omawia Mando (link).
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!