Armia umarłych
Po zakończeniu niekończącej się historii pod tytułem „Liga Sprawiedliwości”, Zack Snyder postanowił powrócić do swoich korzeni i nakręcić film o zombie. Netflix dał mu solidną porcję gotówki oraz wolność artystyczną i tak powstała „Armia umarłych”. Randall, Skura i Jerry skusili się na seans tego monumentalnego pod względem długości horroru i dziś zapraszają na dyskusję o swoich wrażeniach. Czy twórca świetnie przyjętego remake’u „Świtu żywych trupów” nadal potrafi stworzyć angażującą historię o zombie? Czy „Army of the Dead” to – zgodnie z tym co sugerowały trailery – kolorowy horror akcji ze sporą dawką humoru, czy może jednak poważny dramat? Jakimi motywami i konwencjami żongluje Snyder w swoim najnowszym filmie? I w końcu, czy warto spędzić z „Armią umarłych” ponad 2,5 godziny seansu? Posłuchajcie.
Podcast: Play in new window | Download


Dzięki za interesujący podcast! Co do werdyktu jury, hmm, czemu nie jestem zaskoczony? Smutno patrzeć, jak Zack Snyder gubi się w gąszczu własnych pomysłów. Wciąż darzę go sporą sympatią, często za filmy, którym było daleko do doskonałości. To nie Bergman czy Fellini, można mu sporo wybaczyć. Niestety, DC stało się niespełnioną miłością Snydera. Pochłonęło go swym ogromem i bogactwem. Czasami myślę, że największym problemem ostatnich ekranizacji komiksów DC było wieczne granie va bank: jak zagrożenie, to ostateczne, jak wróg, to finalny. Wystarczy wspomnieć Iron Mana, o ile mniejsza była stawka w tamtejszym filmie. A przecież to on przetarł szlak pod Endgame.
Co do zombie i kwestii rozwijanych przez nie prędkości jako miernika „zombiewatości”, lepiej nie przywoływać przykładu Resident Evil. Seria nawet nie próbuje silić się na uspójnienia. Czasami nieśpieszny trucht przeradza się w zryw godny sprintera. Natomiast względem tego, czym zombie jest, a czym nie jest, najbardziej stereotypowe zombie to pewnie te z bajek o przygodach Scooby-Doo. No bo jak zombie, to czarna magia/szamanizm/nekromancja. Cała reszta to nadinterpretacja. I nie ma w tym nic złego – przecież w „Nocy…” pojawiają się jakieś promienie, które wskrzeszają martwe ciała. W podaniach/wierzeniach ludowych, by to nie przeszło, a przecież to tam mają swoje korzenie stwory znane jako zombie. Już dawno temu wykroczyliśmy poza szablon. Zresztą, wierzenia też mogą ewoluować w miarę tego, jak nauka kruszy dogmaty. Czemu nie miałoby się to stać z obrazem zombi. Że niepodobny? Cóż, przed wojną Warszawa wyglądała inaczej, lecz mimo zniszczeń i utraty wielu cech szczególnych, nikt nie przymierzał się do zmiany jej nazwy. Tak też zombie żyje swoim własnym utajnionym życiem w wyobraźni twórców. Alternatywa to mauzoleum hołubionego wzorca.