Czas zamykania
Tekst ukazał się pierwotnie na Carpenoctem.pl Skomentuj pod pierwotnym postem!
Choć Jack Ketchum wyjątkowo szybko podbił polski rynek grozy, do tej pory nie było mi z nim po drodze. Co prawda kupiła mnie literacka ekstrema pióra Edwarda Lee, który często z Ketchumem jest zestawiany, ale bałem się zabrać za jego powieści. Wszystko przez famę jaka otacza najsłynniejsze jego dzieła, na czele z „Dziewczyną z sąsiedztwa”, czy „Straconymi”. Książki te uchodzą za wyjątkowo mocną, brutalną i wręcz naturalistyczną prozę, a ja z takim „życiowym” horrorem od zawsze miałem spore problemy. Jakoś za dużo podobnych opowieści słyszę w każdych wiadomościach, abym chciał o tym jeszcze czytać. Nie zmienia to faktu, że od dawna zamierzałem zmierzyć się jednak z „prawdopodobnie najstraszniejszym facetem w Ameryce” (którym to cytatem z Kinga reklamowany jest Ketchum w Polsce niemal od zawsze). Kiedy więc nadarzyła się okazja recenzji jego ostatniego zbioru opowiadań, nie wahałem się zbyt długo.
Początek sprowadził mnie mocno na ziemię. Opis z okładki sugerujący nam „dziewiętnaście przerażających opowiadań”, w połączeniu ze sławą mistrza ekstremalnej prozy nastawił mnie na ostrą jazdę bez żadnej taryfy ulgowej. A tymczasem, ku mojemu niemałemu zaskoczeniu, okazało się, że otwierające opowiadania to gatunkowo w zasadzie dramat. Czasem dość mroczny, ale jednak dramat. Do tego pomysły w początkowych tekstach („I tak niedobrze”, czy „Sekcji drugiej”) nie należą do specjalnie oryginalnych, a całość jest napisana sprawnym, ale dość prostym stylem. Wtedy przypomniały mi się recenzje jego poprzedniego zbioru („Królestwo spokoju”, gdzie, co dziwne, opublikowano już opowiadanie „Czas zamykania”), które delikatnie rzecz ujmując były mocno mieszane, a ja zacząłem mieć poważne obawy.
Na szczęście szybko pojawił się pierwszy naprawdę niezły tekst, czyli „Nieuchwytne”. Opowieść o człowieku, któremu przedziwne zbiegi okoliczności nie pozwalają obejrzeć najnowszego, bijącego wszelkiego rekordy popularności horroru. Nawet jeżeli sama pointa jest od pewnego momentu dość przewidywalna, to i tak historia broni się nieźle. Postanowiłem zatem nieco zmienić optykę, wymazać z głowy oczekiwania i podejść do zbioru z zupełnie czystą kartą. Od tego momentu czytało mi się już „Czas zamykania” dużo lepiej. W pierwszej chwili chciałem napisać „przyjemniej”, ale ostatnie co można powiedzieć o prozie Ketchuma to, że jest przyjemna.
Widać w niemal każdym tekście, że Ketchum to bystry obserwator otaczającej go rzeczywistości, który lubuje się w wyciąganiu na powierzchnię mrocznych aspektów ludzkiej natury. Wrażenie to potęgują dodatkowo noty od autora zamieszczone pod każdym z opowiadań (co uważam osobiście za świetny pomysł), gdzie w paru zdaniach mamy zawsze naświetlone inspiracje stojące za daną opowieścią. I choć większość tych historii jest bardzo przyziemna, to zestawienie mocnej pointy, jaką niejednokrotnie potrafi Ketchum zaserwować, z jego chłodnym i prostym językiem powoduje, że niektóre opowiadania potrafią czytelnikiem wstrząsnąć. Jak choćby jedno z najlepszych w całym zbiorze, czyli „Dzielna dziewczynka” (która dodatkowo całkiem nieźle bawi się oczekiwaniami odbiorcy).
Na tle dominującego w zbiorze poczucia melancholii i smutku („Powroty”, „Kochasz swoją żonę?”, „Pejzaż nadmorski” biją w tym względzie rekordy) wyróżnić należy jednak kilka tekstów o zgoła odmiennym klimacie. W tej grupie wybija się zdecydowanie, będące niczym iskierka nadziei, „Na słowo honoru”, które zaskoczyło mnie niezmiernie zadziwiająco ciepłym zakończeniem. Ale jedno opowiadanie to nie wszystko. Jest choćby zainspirowane cielesnym horrorem spod znaku Cronenberga „W domu z magnetowidem”, albo „Za zgodą”, które z racji na tematykę i sposób jej podania bardzo przypomina mi wzmiankowanego wcześniej Edwarda Lee. W tej grupie jest także tekst, który ja uważam, za zdecydowanie najgorszy. Napisane z perspektyw martwego kota (!) „Warczeć, syczeć, pluć, kroczyć”, które jako stylistyczna ciekawostka może się sprawdza, ale dokładnie z tego samego powodu jest wyjątkowo trudne do strawienia.
Bardzo trudno mi jednoznacznie ocenić „Czas zamykania”. Myślę, że miłośnicy horroru, szukający „przerażających opowiadań” mogą się poczuć zawiedzeni. To jest lektura często nieprzyjemna i pesymistyczna, ale czystej grozy mamy tu jak na lekarstwo. Z drugiej strony bez szerszego kontekstu w postaci innych dzieł Ketchuma nie potrafię ocenić, jak bardzo zbiór odbiega od jego standardowego poziomu. I czy z perspektywy fanów jego prozy książka zyskuje, czy może wręcz przeciwnie. Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z Ketchumem odbyło się bez fajerwerków, ale też mimo mizernego początku zbiór jako całość mnie nie rozczarował. Nie tego się spodziewałem, ale melancholijny klimat tych dość prostych opowieści do mnie trafił. Jedno jest jednak pewne: to nie jest lektura dla każdego.