Grimm
Za wrażenia z seansu serialu „Grimm” zabierałem się już rok temu, po zapoznaniu się z jego pierwszym sezonem. Nie wyszło, ale w efekcie teraz mogę podzielić już się refleksjami po nadrobieniu zaległości w postaci drugiej serii. O tyle to istotne, że moje odczucia co do tej produkcji mocno się zmieniają.
Na serial trafiłem bardzo przypadkowo, nie wiedząc o nim praktycznie nic. Co w sumie nie jest jakoś bardzo zaskakujące, bo chyba nie jest on specjalnie popularny w naszym kraju. Zaintrygował mnie punkt wyjścia dla tej historii, czyli potraktowanie Baśni Braci Grimm jako swoistych dzienników opisujących odwieczne zmagania pomiędzy Wesenami (różnego rodzaju stworami), a Grimmami (pradawnym rodem utrzymującym równowagę pomiędzy ludźmi, a Wesenami). Jako, że tytułowym Grimmem okazuje się być detektyw z Wydziału Zabójstw, jak łatwo można się domyślić dostajemy serial w konwencji fantastycznego procedurala.
Pomysł wydał mi się genialny w swej prostocie, a fakt, że główny bohater dowiaduje się dopiero o istnieniu swego dziedzictwa i Wesenów powinien sprzyjać płynnemu wprowadzeniu widza w reguły rządzące światem przedstawionym. Niestety początek nie należał do udanych. Twórcy postanowili chyba jak najwięcej wątków zarysować już w pierwszych odcinkach, ale moim skromnym zdaniem poradzili z tym sobie cokolwiek średnio i dostaliśmy dość ciężkostrawny miszmasz. Nie pomagają też efekty specjalne, których jest sporo, ale są dość komiksowe i wymagają pewnego oswojenia się ich konwencją. I tak chyba tylko bardzo sympatyczni bohaterowie, których po prostu nie da się nie lubić spowodowali, że serialu sobie nie odpuściłem.
I okazało się, że faktycznie w dalszej części pierwszego sezonu produkcja rozwija skrzydła. Pewna siermiężność efektów specjalnych przestaje razić, a wykrystalizowana ekipa (detektyw Nick Burkhardt – Grimm oraz rewelacyjny Monroe – Wesen wprowadzający go w tajniki „drugiej strony”) oraz wianuszek barwnych postaci drugoplanowanych (partner Nicka z policji Hank, jego dziewczyna Juliette, czy skrywający mroczną tajemnicę kapitan Sean Renard) jest systematycznie i pomysłowo rozwijana. Pojedyncze odcinki ogląda się sympatycznie, ale to co moim zdaniem wyrasta na jedną z najsilniejszych stron tej produkcji to interesująco zarysowana mitologia. A co ważne, wszystkie atuty twórcy wykorzystują umiejętnie w finale sezonu, który serwuje nam nie tylko spory twist, ale także mocny clifhanger.
Nie ukrywam, że po pierwszym sezonie moje oczekiwania wobec dalszych losów Nicka, Monroe i spółki bardzo mocno wzrosły. I chyba sam sobie jestem winien, że trochę zawiodłem się ich drugą odsłoną. Niby wszystko jest na miejscu, a scenarzyści serwują nam naprawdę sporą ilość świetnych pomysłów. Niestety moim zdaniem drugi sezon przez źle wyważone tempo opowieści i słabe wykorzystanie najciekawszych wątków jest mocno nierówny. Aby powiedzieć coś więcej muszę jednak wejść w szczegóły, więc jeżeli macie alergię na spojlery zapraszam do podsumowania.
Drugi sezon to w mojej ocenie trochę stracona szansa. Bardzo dobrze wypada pogłębienie mitologii oraz pewna zmiana tonacji na trochę bardziej mroczną. A sam punkt wyjściowy, obudzenie Juliette przez Kapitana Renarda, skutkujące ich niepohamowaną żądzą oraz amnezją u Juliette jest świetny. Ale ten pierwszy element jest moim zdaniem słabo wykorzystany (kiedy w końcu dochodzi do próby sił pomiędzy Nickiem, a Kapitanem niewiele z tego wynika), a ten drugi nadmiernie rozwleczony (przez co zupełnie traci na sile wyrazu). Podobnie ma się z bardzo prostym, a ciekawym zabiegiem jakim było wtajemniczenie Hanka w świat Wesenów. Pomysł fajny, ale fabularnie, pod kątem rozwiązywania spraw kryminalnych także moim zdaniem bardzo mało wykorzystany. Ale najbardziej nie mogę twórcom wybaczyć zmarnowania wątku Kapitana Renarda. To jedna z najciekawszych postaci w tym serialu. Niejednoznaczna, tajemnicza, niebojąca się ryzyka. Już w pierwszym sezonie liczyłem na mocniejszą interakcję pomiędzy Kapitanem i Grimmem. Konfrontację, a może współpracę? Tymczasem, kiedy w końcu scenarzyści zdecydowali się wykonać ruch w tym kierunku, pomysł ten został mocno zmarginalizowany. Bodaj tylko w jednej czy dwóch sytuacjach widzimy współpracę na linii Nick-Monroe-Kapitan i widać od razu jak dobrze ten układ się sprawdza. Dziwi mnie więc, że nie zdecydowano się na większe rozbudowanie tego wątku.
Tak jak wspomniałem mam co do „Grimma” mieszane uczucia. Bardzo sympatyczni bohaterowie, ciekawy i intrygujący świat przedstawiony i mnóstwo świetnych patentów z jednej strony, z drugiej przeciętna realizacja, zdarzające się sztampowe motywy i średnio wykorzystane dobre pomysły. W rozrachunku ogólnym powoduje to, że z czystym sumieniem polecić tego serialu każdemu nie mogę. Warto jednak sprawdzić tę produkcję na własnej skórze. Może baśniowy klimat trafi akurat w wasze gusta. Ja się wciągnąłem i ogląda mi się go przyjemnie, myślę zatem, że dalsze losy Grimma i spółki będę się starał śledzić na bieżąco.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!