Najlepsze opowiadania grozy

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Z oka­zji dwu­na­stych uro­dzin Car­pe Noc­tem pre­zen­tu­je­my Wam listę naj­lep­szych opo­wia­dań gro­zy. Pię­cio­ro naszych redak­to­rów wybra­ło po czte­ry lub pięć tek­stów, któ­re ich zda­niem potra­fią napraw­dę wywo­łać ciar­ki. W niniej­szym wpi­sie pozna­cie tek­sty wybra­ne przez Micha­ła Rako­wi­cza.

H.P. Love­craft, Muzy­ka Eri­cha Zanna

Mity Cthul­hu nie­zmien­nie wybi­ja­ją się na pierw­szy plan kie­dy przy­wo­łu­je się twór­czość Love­cra­fta. Zapo­mi­na się, że jego doro­bek jest bogat­szy, a wie­le tek­stów nie­sie za sobą nawet więk­szy ładu­nek kosmicz­nej gro­zy niż opo­wia­da­nia koja­rzo­ne z Wiel­ki­mi Przed­wiecz­ny­mi. Dla mnie takim utwo­rem jest „Muzy­ka Eri­cha Zan­na”. Utwór krót­ki, ale wyjąt­ko­wo inten­syw­ny, któ­ry wcią­ga czy­tel­ni­ka dosłow­nie od pierw­sze­go, prze­peł­nio­ne­go nie­sa­mo­wi­to­ścią zda­nia i nie odpusz­cza aż do mrocz­ne­go fina­łu. Ale przede wszyst­kim Love­craft kapi­tal­nie wyko­rzy­stał tutaj, jak­że prze­cież mało lite­rac­ki, poten­cjał muzy­ki jako źró­dła gro­zy, dzię­ki cze­mu zawsze kie­dy wra­cam do tego opo­wia­da­nia sły­szę vio­lę Zan­na ze zdwo­jo­ną mocą.

Cli­ve Bar­ker, W górach, miastach

Wybie­ra­jąc ulu­bio­ne opo­wia­da­nia gro­zy mógł­bym śmia­ło pole­cić po pro­stu pierw­sze „Księ­gi krwi” Bar­ke­ra. Zbiór wybit­ny, pełen uni­ka­to­wych, ale tak­że bar­dzo spe­cy­ficz­nych pomy­słów. A w tym świet­nym tomie zde­cy­do­wa­nie wyróż­nia się tekst „W górach, mia­stach”, któ­ry z jed­nej stro­ny wpi­su­je się w typo­wo bar­ke­row­skie obse­sje cie­le­sno­ści i prze­kra­cza­nia ogra­ni­czeń ludz­kie­go orga­ni­zmu (któ­re mają tyleż fanów co prze­ciw­ni­ków), z dru­giej zaś sta­no­wi pokaz nie­skrę­po­wa­nej, sza­lo­nej i obez­wład­nia­ją­cej wyobraź­ni auto­ra. Wie­lo­krot­nie wra­ca­łem z boha­te­ra­mi tej histo­rii w góry byłej Jugo­sła­wii i cho­ciaż wiem, co ich cze­ka, za każ­dym razem daję się porwać tej opo­wie­ści. Lek­tu­ra obowiązkowa.

Tho­mas Ligot­tiCzy­stość

Sła­wa Ligot­tie­go zde­cy­do­wa­nie go wyprze­dza. Zanim dane było mi zapo­znać się z jego twór­czo­ścią, nasłu­cha­łem się, że jest jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych współ­cze­snych twór­ców lite­ra­tu­ry gro­zy, a do tego auto­rem odręb­nym i trud­nym. Nie ma się co dzi­wić zatem, że się­ga­jąc po „Teatro Grot­te­sco” pod­cho­dzi­łem to tych­że czo­ło­bit­nych opi­nii z lek­kim nie­do­wie­rza­niem. Jak­że się myli­łem. Już pierw­sze opo­wia­da­nie to maj­stersz­tyk. Wie­lo­płasz­czy­zno­wy, budu­ją­cy uczu­cie nara­sta­ją­cej gro­zy nie tyl­ko w opar­ciu o nie­sa­mo­wi­tość wyda­rzeń i świa­ta przed­sta­wio­ne­go, ale przede wszyst­kim poprzez umie­jęt­ne wple­ce­nie w całość kwe­stii filo­zo­ficz­nych. I to z gatun­ku tych, nad któ­ry­mi kie­dy zacznie­my się zasta­na­wiać, nie może­my się już od nich uwolnić.

Ste­phen King, Quit­ters Inc.

King ucho­dzi za mar­ne­go twór­cę opo­wia­dań i nawet jego naj­za­go­rzal­si fani nie­spe­cjal­nie bro­nią tej tezy. Mimo to oso­bi­ście mam spo­rą sła­bość do wie­lu jego krót­szych tek­stów. Z jed­ne­go powo­du: repre­zen­tu­ją one coś co w tej for­mie bar­dzo lubię – mno­gość i róż­no­rod­ność pomy­słów. I to takich, któ­re bar­dzo czę­sto w innym kształ­cie abso­lut­nie by się nie spraw­dzi­ły. Cza­sem sza­lo­nych, cza­sem głu­pa­wych, ale czę­sto potra­fią­cych tak­że roz­ba­wić, dostar­czyć porząd­nej roz­ryw­ki, a nawet skło­nić do reflek­sji. Jak choć­by „Quit­ters Inc.”, któ­re sta­no­wi pokaz rze­mieśl­ni­czej spraw­no­ści Kin­ga w budo­wa­niu gro­zy w pozor­nie zwy­kłych sytu­acjach. Nagro­da spe­cjal­na w kate­go­rii róż­no­rod­no­ści pomy­słów idzie dodat­ko­wo do „Maglow­ni­cy”.

Woj­ciech Gunia, Wezwa­nie

Cza­sem sia­da­cie do lek­tu­ry i nie wie­cie cze­go się spo­dzie­wać. A potem dosta­je­cie na otwar­cie tekst pokro­ju „Wezwa­nia”, któ­re roz­po­czy­na debiu­tanc­ki zbiór Woj­cie­cha Guni i już wie­cie, że będzie dobrze. Daw­no żad­ne opo­wia­da­nie nie pochło­nę­ło mnie tak bar­dzo na dwóch pozio­mach. Zarów­no w war­stwie języ­ko­wej, któ­ra wyda­je mi się w przy­pad­ku twór­czo­ści Guni mieć sza­le­nie istot­ne zna­cze­nie, jak i w war­stwie fabu­lar­nej. Ta opo­wieść w nie­co kaf­kow­skim kli­ma­cie, z nara­sta­ją­cą atmos­fe­rą nie­sa­mo­wi­to­ści i gro­zy, wcią­gnę­ła mnie bez resz­ty. A jej kunszt doce­ni­łem jesz­cze bar­dziej po lek­tu­rze „Zarząd­cy mia­sta” Ligot­tie­go, któ­ry to tekst roz­gry­wa podob­ne moty­wy. Tyl­ko to Gunia w tym zesta­wie­niu jest górą. Uczeń prze­rósł mistrza?

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.