Galveston

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Są takie książ­ki, któ­re chcesz prze­czy­tać, jak tyl­ko o nich usły­szysz. Taką powie­ścią było dla mnie „Galve­ston” Nica Piz­zo­lat­to. Dowie­dzia­łem się o jej ist­nie­niu jesz­cze w trak­cie emi­sji pierw­szej odsło­ny seria­lu „Detek­tyw”, któ­re­go Piz­zo­lat­to jest sce­na­rzy­stą. Zachwy­co­ny pozio­mem tej pro­duk­cji, pomy­śla­łem, że kry­mi­nał noir tego same­go twór­cy to będzie strzał w dzie­siąt­kę. Tym bar­dziej, że wła­śnie pierw­sza powieść tego auto­ra spo­tka­ła się z bar­dzo dobrym przy­ję­ciem. Nie­ste­ty, jak to cza­sem bywa, nie było nam po dro­dze. Wte­dy, w czerw­cu 2014 roku, książ­ki na naszym ryn­ku jesz­cze nie było, a lista lek­tur doma­ga­ją­cych się prze­czy­ta­nia ma tyl­ko jed­ną ten­den­cję. Do wydłu­ża­nia się. I tak o „Galve­ston” zapo­mnia­łem. Cał­kiem nie­daw­no, jak czę­sto latem się zda­rza, naszła mnie jed­nak ocho­ta na dobry kry­mi­nał. Posta­no­wi­łem zatem czym prę­dzej kupić e‑booka „Galve­ston” po angiel­sku. Los spra­wił mi jed­nak nie­spo­dzian­kę. Oka­za­ło się, że od paru mie­się­cy książ­ka dzię­ki Wydaw­nic­twu Mar­gi­ne­sy jest bowiem dostęp­na na naszym ryn­ku. Zamó­wi­łem i nie zwle­ka­jąc zasia­dłem do lektury.

Powieść opo­wia­da o losach Roya Cady, ban­dy­ty pra­cu­ją­ce­go jako spe­cja­li­sta od odzy­ski­wa­nia dłu­gów w lokal­nej orga­ni­za­cji prze­stęp­czej na połu­dniu Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Pozna­je­my go w chwi­li, gdy jego dość usta­bi­li­zo­wa­ny żywot moc­no się zmie­nia. Dowia­du­je się, że za złym samo­po­czu­ciem stoi naj­praw­do­po­dob­niej zaawan­so­wa­ny rak płuc, dziew­czy­na rzu­ci­ła go dla Sze­fa, a ten z kolei wysy­ła go na pozor­nie zwy­czaj­ną robo­tę, któ­ra z dale­ka pach­nie pułap­ką. Zmu­szo­ny do dra­stycz­nych decy­zji, Cady rusza do Galve­ston w Tek­sa­sie, któ­re świet­nie wspo­mi­na z cza­sów mło­do­ści. Nie­ste­ty sytu­acja się kom­pli­ku­je, kie­dy nie­ocze­ki­wa­nie w jego życiu poja­wia się mło­da, zagu­bio­na piękność.

Książ­ka jest rekla­mo­wa­na jako wybit­ny czar­ny kry­mi­nał, a opis i hasła z okład­ki suge­ru­ją histo­rię zemsty z fem­me fata­le w tle. I od razu na wstę­pie wyraź­nie pod­kre­ślę. To jest świet­na powieść noir. Jed­nak moim zda­niem to w ogó­le nie jest kry­mi­nał (tu zagad­ki kry­mi­nal­nej po pro­stu nie ma), a opis wydaw­cy naj­zwy­czaj­niej w świe­cie wpro­wa­dza czy­tel­ni­ka w błąd. Taka sytu­acja mnie zawsze iry­tu­je, a w tym przy­pad­ku nie­ja­ko podwój­nie, bo całość jest ład­nie wyda­na i na tyle dobra, że bro­ni­ła­by się rze­tel­nym skró­tem fabu­ły i nawią­za­niem do seria­lu „Detek­tyw”, bez ucie­ka­nia się do tego rodza­ju tanich sztuczek.

Ale dość narze­ka­nia. Choć spo­dzie­wa­łem się kry­mi­na­łu, a dosta­łem utrzy­ma­ną w kli­ma­cie noir, bru­tal­ną, mrocz­ną i prze­peł­nio­ną smut­kiem opo­wieść z Połu­dnia, abso­lut­nie nie jestem zawie­dzio­ny. Piz­zo­lat­to wycho­wał się w Nowym Orle­anie i tak samo jak serial, jego powie­ścio­wy debiut jest prze­siąk­nię­ty dusz­nym i wil­got­nym kli­ma­tem Luizja­ny. Autor świet­nie budu­je nastrój i atmos­fe­rę całej tej histo­rii. Począw­szy od posta­ci, poprzez loka­li­za­cję – któ­ra jest tym bar­dziej istot­na, że „Galve­ston” ma pewien ele­ment opo­wie­ści dro­gi – a na samej fabu­le koń­cząc. I to już od same­go począt­ku widać, że mamy do czy­nie­nia ze spe­cy­ficz­ną pro­zą. Bez­po­śred­nią, skła­da­ją­cą się z bar­dzo krót­kich zdań, a jed­no­cze­śnie barw­ną i prze­sy­co­ną cha­rak­te­ry­stycz­nym dla lite­ra­tu­ry noir poczu­ciem melan­cho­lii i smutku.

Zasia­da­jąc do lek­tu­ry myśla­łem, że wiem, cze­go się spo­dzie­wać. Ba, po pierw­szych stro­nach byłem nie­mal pewien, że dosta­nie­my spraw­nie napi­sa­ny, ale mimo wszyst­ko dość sztam­po­wy kry­mi­nał o nawró­co­nym ban­dy­cie z pięk­ną fem­me fata­le u boku i pry­wat­nej zemście na daw­nych kom­pa­nach. I jed­ną z naj­więk­szych zalet tej książ­ki jest to, ze kie­dy już wyda­je się nam, że wie­my cze­go się spo­dzie­wać, całość idzie w nie­co innym kie­run­ku. Co istot­ne, nie mamy tu jed­nak do czy­nie­nia z jaki­miś efek­ciar­ski­mi fabu­lar­ny­mi twi­sta­mi. Tu wszyst­ko wyda­je się spój­ne, natu­ral­ne i logicz­ne. Nawet, a może szcze­gól­nie wte­dy, gdy oka­zu­je się, że dobrym ludziom przy­tra­fia­ją się złe rze­czy. Bar­dzo duża w tym zasłu­ga kon­struk­cji powie­ści. Piz­zo­lat­to, zde­cy­do­wał się na podob­ny zabieg, jaki widzie­li­śmy w pierw­szym sezo­nie „Detek­ty­wa”, i popro­wa­dził histo­rię Roya Cady w dwóch głów­nych płasz­czy­znach cza­so­wych, wpro­wa­dza­jąc do tego pew­ne zabu­rze­nia chro­no­lo­gii. Widać jed­nak, że całość zosta­ła prze­my­śla­na i bar­dzo dobrze roz­pi­sa­na, tak aby­śmy nigdy nie mie­li pew­no­ści co do prze­bie­gu wypadków.

Nie spraw­dza­ło by się to jed­nak aż tak dobrze, gdy­by nie to, że bar­dzo szyb­ko zaczy­na­my kibi­co­wać posta­ciom. I to nawet pomi­mo tego, że dale­ko im do boha­te­rów bez ska­zy, a prze­mia­ny jakie zacho­dzą wca­le nie czy­nią ich lep­szy­mi. Może jedy­nie bar­dziej ludz­ki­mi. Ale napi­sa­łem pomi­mo tego. A może wła­śnie dzię­ki temu? Tym bar­dziej, że jak to czę­sto bywa w kon­wen­cji noir, wiszą­ce nad nimi fatum jest nie­mal nama­cal­ne. Kibi­cu­je­my Roy­owi i jego nie­spo­dzie­wa­nym sojusz­ni­kom w wal­ce o prze­trwa­nie , ale czu­je­my pod­skór­nie, że to może się oka­zać prze­gra­na wal­ka. I to napię­cie utrzy­mu­je się w zasa­dzie do same­go końca.

Finał sta­no­wi zaś według mnie świet­ne i – co waż­ne – bar­dzo moc­ne domknię­cie tej opo­wie­ści. A jest taki, jak cała ta histo­ria i cała ta powieść: teo­re­tycz­nie pro­sty i dość prze­wi­dy­wal­ny, a z dru­giej stro­ny nała­do­wa­ny emo­cja­mi i prze­peł­nio­ny gęstym, smut­nym kli­ma­tem. Mało tego, moim zda­niem to wła­śnie w fina­le widać, jak spraw­nie popro­wa­dzo­na jest ta histo­ria. Nie dość, że z poroz­rzu­ca­nych ele­men­tów w koń­cu powsta­je nam cało­ścio­wy obraz opo­wie­ści o Royu Cady, to wra­ca­ją tak­że tro­py pozor­nie nie­istot­ne, któ­re moż­na było w toku lek­tu­ry uznać za wąt­ki jedy­nie budu­ją­ce kli­mat. Jak choć­by motyw prze­szło­ści i jej oddzia­ły­wa­nia na teraź­niej­szość, któ­ry z per­spek­ty­wy fina­łu sta­no­wi cie­ka­wy trop inter­pre­ta­cyj­ny dla całej tej histo­rii. Bo czy w grun­cie rze­czy nie o tym jest „Galve­ston? Cady mówi wie­lo­krot­nie „Prze­szłość nie ist­nie­je”. Ale nie tak łatwo uciec przed prze­szło­ścią. Szcze­gól­nie kie­dy pozor­nie bła­he spra­wy potra­fią nie­ocze­ki­wa­nie powró­cić i zawa­żyć o naszym losie.

Powieść Piz­zo­lat­to to krót­ka i w grun­cie rze­czy pro­sta opo­wieść, jed­nak spo­sób jej poda­nia i wyko­rzy­sta­nia kon­wen­cji noir budzą moje uzna­nie. A choć bywa, że dzie­je się tam teo­re­tycz­nie nie­wie­le, całość jest inten­syw­na i wprost kipi od emo­cji. Ja jestem bar­dzo na tak i jak znaj­dę wol­ną chwi­lę na pew­no się­gnę po zbiór opo­wia­dań tego auto­ra. Zwa­żyw­szy na łatwość, z jaką two­rzy on kli­ma­tycz­ne opo­wie­ści, to może być świet­na rzecz.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.