Bazar złych snów

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

„Bazar złych snów” oprócz dwóch zupeł­nie pre­mie­ro­wych utwo­rów („Pan Cia­cho” oraz „Nekro­lo­gi”) zbie­ra w opa­słym tomie osiem­na­ście tek­stów wyda­nych w latach 2009–2015, któ­re uka­za­ły się wcze­śniej głów­nie w maga­zy­nach lub w innych for­ma­tach jako samo­dziel­ne e‑booki lub audio­bo­oki. Całość zaś zosta­ła opa­trzo­na krót­kim wstę­pem same­go Kin­ga, a każ­dy utwór poprze­dza not­ka, co oso­bi­ście bar­dzo lubię.
Choć King ucho­dzi za co naj­wy­żej prze­cięt­ne­go auto­ra opo­wia­dań, a wie­lu jego fanów mówi wprost, że nie spraw­dza się on w krót­szej for­mie, ja jestem jed­nym z wyjąt­ków. Pod­li­czy­łem, że przed lek­tu­rą „Baza­ru złych snów” mia­łem za sobą ponad osiem­dzie­siąt opo­wia­dań Kin­ga i choć zda­rza­ją mu się ewi­dent­ne wpad­ki (duża część „Szkie­le­to­wej zało­gi”) to wie­le jego krót­kich tek­stów wspo­mi­nam bar­dzo dobrze. Ma to pew­nie zwią­zek z tym, że jed­ną z pierw­szych ksią­żek jego autor­stwa, jakie prze­czy­ta­łem, była „Noc­na zmia­na”, któ­rą uwa­żam za świet­ny, do tej pory chy­ba naj­lep­szy zbiór, i do któ­rej czę­sto wra­cam. Ale rów­nie istot­ne jest to, że podo­ba mi się jego podej­ście do krót­szej for­my. King czę­sto opie­ra swo­je tek­sty na bar­dzo pro­stych pomy­słach. Two­rzy histo­rie, któ­re rów­nie dobrze mogły­by się stać czę­ścią więk­szej cało­ści, i nie stro­ni od sza­lo­nych kon­cep­tów (vide opę­ta­na maglow­ni­ca). To powo­du­je, że jego opo­wia­da­nia bar­dzo czę­sto pochła­nia się nie­po­strze­że­nie, jak aneg­dot­ki, czy histo­rie opo­wia­da­ne przez dobre­go zna­jo­me­go. Utwo­ry te sta­no­wią przy­jem­ną roz­ryw­kę, a nawet jeże­li po chwi­li deta­le ula­tu­ją, to całość potra­fi pozo­sta­wić dobre wra­że­nie. A ja nie będę ukry­wał, że mię­dzy inny­mi dla­te­go mam sła­bość do opowiadań.

Skąd ten przy­dłu­gi wstęp? Podob­ne odczu­cia mia­łem w trak­cie lek­tu­ry „Baza­ru złych snów”. Książ­ka ma prze­szło 660 stron, a całość czy­ta się po pro­stu bły­ska­wicz­nie (przy czym na pew­no duża czcion­ka i spo­re mar­gi­ne­sy, czę­ste w wydaw­nic­twie Pró­szyń­ski i S‑ka, mają w tym swój udział). Od razu trze­ba też jed­nak zazna­czyć jed­ną bar­dzo waż­ną rzecz: ten zbiór to nie­mal w stu pro­cen­tach „oby­cza­jo­wy” King . Nawet jeże­li w opo­wia­da­niach poja­wia się ele­ment nie­sa­mo­wi­ty, fani gro­zy nie mają tu raczej cze­go szu­kać, bo domi­nu­je kli­mat rodem z seria­lu „Stre­fa mro­ku”. War­to o tym wspo­mnieć z dwóch powo­dów. Pierw­szym, oczy­wi­stym, jest fakt, że pomi­mo iż od lat u Kin­ga pro­por­cje gro­zy do wąt­ków oby­cza­jo­wych coraz czę­ściej prze­chy­la­ją się na korzyść tych dru­gich, to wie­lu czy­tel­ni­ków i recen­zen­tów nadal ma go tyl­ko i wyłącz­nie za Kró­la Hor­ro­ru. Dru­gi to okład­ka, któ­ra, choć mi się oso­bi­ście bar­dzo podo­ba (zresz­tą mam nie­skry­wa­ną sła­bość do prac Vin­cen­ta Chon­ga), to jed­nak suge­ru­je zbiór zdo­mi­no­wa­ny przez hor­ror. Nic bar­dziej mylnego.

Nie będę się jed­nak sta­rał opi­sać Wam, dro­dzy czy­tel­ni­cy, wszyst­kich tek­stów. Przez pro­sto­tę i kla­row­ność wie­lu pomy­słów bar­dzo czę­sto opo­wie­dze­nie zaląż­ka fabu­ły będzie już czymś, co może popsuć zaba­wę. Tak na mar­gi­ne­sie, jest to zresz­tą pod­sta­wo­wy pro­blem z not­ka­mi na ich temat. Same w sobie są bar­dzo cie­ka­we i dają uni­ka­to­wy wgląd w źró­dła, któ­re sto­ją za danym tek­stem, jed­nak­że bar­dzo moc­no odra­dzam czy­tać je przed lek­tu­rą opo­wia­dań, cho­ciaż znaj­du­ją się przed nimi, bo nawet jeże­li nie dosta­je­my wprost stresz­cze­nia fabu­ły, to King ma ten­den­cję do mówie­nia zde­cy­do­wa­nie zbyt dużo.

Utwór otwie­ra­ją­cy, czy­li „130. kilo­metr” to taki tro­chę King w sta­rym sty­lu, gdzie w roli głów­nej mamy „przed­miot” czy­nią­cy zło i sie­ją­cy postrach. Nie wiem, czy to przez duży wkład w akcję dzie­cię­cych boha­te­rów, ale ten tekst koja­rzy mi się z opo­wia­da­niem gro­zy dla mło­dych czy­tel­ni­ków. Czymś, co mogło­by się zna­leźć w anto­lo­gii pokro­ju „Gęsiej skór­ki”, albo sta­no­wić opo­wieść „ku prze­stro­dze”, któ­rą rodzi­ce ser­wu­ją swym pocie­chom. Przy­jem­ny tekst, któ­ry jed­nak sta­łych czy­tel­ni­ków Kin­ga raczej nie zasko­czy, a do tego mam wra­że­nie, że przez wpi­sa­ną w nie­go pew­ną powta­rzal­ność, skró­ce­nie go wyszło­by mu na dobre. Podob­nie jest w przy­pad­ku inne­go opo­wia­da­nia, któ­re było wyda­ne wcze­śniej w Niem­czech i Fran­cji jako podzię­ko­wa­nie dla fanów za euro­pej­skie tour­née, czy­li „Wred­ne­go dzie­cia­ka”, gdzie finał zna­my prak­tycz­nie od pierw­szej sceny.

Tak jak wspo­mnia­łem, nie będę oma­wiał wszyst­kich tek­stów, ale wyróż­nię jed­nak kil­ka, któ­re zasłu­gu­ją na szcze­gól­ną uwa­gę. I zacznę od opo­wia­da­nia moim zda­niem naj­słab­sze­go (przy czym dwóch „wier­szy” do tego nie zali­czam – jako kom­plet­ny igno­rant w tej kwe­stii nie zary­zy­ku­ję oce­ny „Kościo­ła z kości” oraz „Tommy’ego”). „Zie­lo­ny Bożek Cier­pie­nia” zaczy­na się cał­kiem inte­re­su­ją­co, kie­dy pozna­je­my reha­bi­li­tant­kę Kate oraz jej pacjen­ta, któ­ry od lat cier­pi na nasi­la­ją­cy się ból. Zda­niem tera­peut­ki uda­je. Nie mogąc docze­kać się pomo­cy od leka­rzy, się­ga po meto­dy „nie­stan­dar­do­we” i … od tego momen­tu jest tyl­ko gorzej. Wszyst­ko przez jeden z klu­czo­wy fakt – kom­plet­nie idio­tycz­ny w mojej oce­nie pomysł na głów­ny twist, któ­ry roz­kła­da nie­ste­ty cały tekst na łopat­ki. To opo­wia­da­nie, któ­re mogło­by się zna­leźć w jakimś zbio­rze 30 lat temu i choć pewien auto­bio­gra­ficz­ny sznyt doda­je mu tro­chę głę­bi, całość wypa­da w mojej oce­nie słabo.

I tak napraw­dę to jedy­ny utwór, któ­ry pozo­sta­wił po sobie tak nega­tyw­ne odczu­cia. W przy­pad­ku pozo­sta­łych jest zde­cy­do­wa­nie lepiej. Bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu umiej­sco­wio­na na Dzi­kim Zacho­dzie „Śmierć”. Jedy­ny tekst, któ­ry czy­ta­łem wcze­śniej, czy­li „Moral­ność” gra zna­ny­mi nuta­mi (czy moż­na zro­bić coś złe­go i z tym żyć) i choć nie do koń­ca prze­ko­nu­je mnie wyko­na­nie (głów­nie prze­mia­na głów­nej boha­ter­ki) to dość sku­tecz­nie potra­fi zmu­sić czy­tel­ni­ka do reflek­sji. „UR”, któ­re jest utwo­rem pro­mu­ją­cym Kin­dle (tak, dobrze czy­ta­cie), choć tro­chę zbyt czę­sto epa­tu­je logiem Ama­zo­na, jest bar­dzo spraw­ną histo­rią w duchu „Stre­fy mro­ku” lub „Po tam­tej stro­nie”. Zresz­tą opo­wia­da­nie to jest rów­nież grat­ką dla fanów cyklu „Mrocz­na wie­ża”, któ­rzy znaj­dą w nim spo­ro smacz­ków i odnie­sień do tej słyn­nej serii. Para­dok­sal­nie, bo kom­plet­nie nie znam się na tym spo­rcie, bar­dzo spodo­bał mi się „Bil­ly Blo­ka­da”. No i w koń­cu na finał dosta­je­my bar­dzo dobry utwór w posta­ci kame­ral­nej, prze­peł­nio­nej smut­kiem i melan­cho­lią posta­po­ka­lip­sy w „Let­nim gromie”.

Ogól­nie uwa­żam „Bazar złych snów” za dobry zbiór. Czu­je się w nim pew­ną nutę melan­cho­lii, co zwią­za­ne jest z tym, że spo­ra część opo­wia­dań tyczy się roz­wa­żań nad śmier­cią i nie­co mniej osta­tecz­ny­mi, ale czę­sto rów­nie bole­sny­mi wyda­rze­nia­mi. Jed­nak dzię­ki prze­ła­ma­niu tego odro­bi­ną nie­sa­mo­wi­to­ści, a nawet humo­rem, całość czy­ta się bar­dzo dobrze. Zna­jąc Kin­ga z wcze­śniej­szych opo­wia­dań, po „Baza­rze złych snów” nie spo­dzie­wa­łem się rewo­lu­cji. I na pew­no takiej nie dosta­je­my. To zgrab­ne pod­su­mo­wa­nie kil­ku ostat­nich lat jego pra­cy twór­czej i obraz tego, jak bar­dzo zmie­nił się przez trzy i pół deka­dy zestaw tema­tów, jakie poru­sza. A przy tym „Bazar” to zadzi­wia­ją­co wręcz spój­ny zbiór, do któ­re­go frag­men­tów na pew­no w przy­szło­ści chęt­nie wrócę.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.