Spec Ops: The Line
Dominujący w polskich mediach głównego nurtu obraz gier video to niewymagająca i ogłupiająca rozrywka dla dzieciaków. Obraz oczywiście błędy, z prostego choćby powodu. Odbiorcą gier, a przynajmniej ich dużej części, są ludzie pełnoletni. Na etapie marketingowego szumu twórcy „Spec ops: The Line” opowiadali, że robią grę dla dojrzałego gracza, która będzie nas zmuszała do dokonywania trudnych wyborów moralnych. Powoływali się inspiracje „Jądrem ciemności” Josepha Conrada oraz „Czasem apokalipsy” Coppoli. Zapowiedzi szumne, i intrygujące (szczególnie, że uwielbiam Conrada), ale zastanawiało mnie tylko jak tyle treści ma pomieścić się w „zwykłej” strzelance.
Akcja „Spec Ops: The Line” rozgrywa się w Dubaju, który pół roku temu został doszczętnie zniszczony przez apokaliptyczną burzę piaskową. W celu ewakuacji cywilów amerykanie wysłali 33 kompanię pod dowództwem zasłużonego pułkownika Johna Konrada (wyraźny ukłon w stronę autora „Jądra ciemności”). Ewakuacja nie doszła do skutku, a wszelki ślad po 33 kompani zaginął. Do dziś, kiedy odebrano sygnał świadczący, że Konrad żyje. W grze kierujemy poczynaniami kapitana Walkera z oddziałów Delta, dowodzącego trzyosobowym oddziałem zwiadowczym, który otrzymuje misję sprawdzenia sytuacji w Dubaju…
Gra jest strzelanką do jakich zostaliśmy przyzwyczajeni od czasów „Gears of War”. Sam schemat rozgrywki, i to zarówno jeżeli chodzi o strzelanie, wykorzystanie zasłon, czy używanie materiałów wybuchowych mi osobiście najbardziej przypomina jednak serię „Uncharted”. Jednym słowem samo strzelanie jest zrobione nieźle, ale bez rewelacji. Fajnym patentem, który naprawdę się sprawdzał jest wykorzystanie opcji taktycznych w zarządzaniu oddziałem – Adams potrafi unieszkodliwić przeciwników granatem, a nieodżałowany Lugo korzysta między innymi z karabinu snajperskiego. Nasi koledzy z oddziału potrafią być bardzo przydatni, bo muszę ostrzec, że sztuczna inteligencja oraz mechanizmy zastosowane przez twórców powodują, że „Spec Ops: The Line” potrafi naprawdę dać w kość, nawet na niższych poziomach trudności. Ja po tyłku trochę dostałem, a wierzcie mi, że w shootery gram nie od dziś.
Opowieść wciąga nas od pierwszych minut, kiedy znajdujemy ciała amerykańskich żołnierzy i zostajemy zaatakowani przez uzbrojone niedobitki mieszkańców Dubaju. Tym sposobem rekonesans i misja ratunkowa szybko przeradza się w walkę o przetrwanie. Akcja rozkręca się dość powoli, kiedy poznajemy poszczególne strony dramatu, ale sposób jej prowadzenia zasługuje na najwyższe laury. Doskonałe są także dialogi, których jest co niemiara (tym większa szkoda, że gra jest tylko w wersji angielskiej, ewentualnie z oryginalnymi napisami) oraz muzyka (jak moja Żona słusznie zauważyła niczym w filmach o wojnie w Wietnamie) i udźwiękowienie. Ale przejdźmy do najważniejszego – czyli co z tą dojrzałą fabułą.
Uwaga:
Jeżeli ktoś planuje zagrać uwaga na lekkie spoilery. Zainteresowanych ogólną oceną zapraszam na koniec.
Powiem szczerze, że klimat jaki udało się twórcą wykreować to dla mnie majstersztyk. Zniszczony Dubaj szokuje. Obserwujemy rozbite samoloty, jachty na środku pustyni, zrujnowane hotele i biurowce, a to wszystko przysypane piaskiem pustyni. Ale zniszczenia po burzy to jedno. Klimat buduje przede wszystkim sposób ukazania wojny. Na każdym kroku napotykamy na ślady działań wojennych takie jak masowe groby, czy ciała po egzekucjach. Moment kiedy wyszliśmy na zasypaną piaskiem autostradę a na każdej lampie był powieszony amerykański żołnierz nadal mnie prześladuje. Ale to nadal nie wszystko. Wspominałem już, że bardzo szybko okaże się, że zabijamy „swoich”, czyli amerykanów? A przyjdzie nam się także zmierzyć z efektami działań broni chemicznej…
Gram w gry video przeszło 20 lat. Wydawało mi się, że widziałem naprawdę wszystko. Bomby atomowe, śmierć cywilów, śmierć kompanów. Nic mnie jednak nie przygotowało na to co serwują nam twórcy, którzy poszli po prostu po bandzie. W połowie gry trafia się moment, który spowodował u mnie taki szok, że musiałem grę na chwilę odłożyć aby odetchnąć. Zapowiadane wybory moralne i trudne decyzję choć nie mają specjalnego wpływu na fabułę (i tak wszystkie główne wydarzenia dojdą do skutku) to jak już się pojawią potrafią zmiażdżyć. A twórcy nie odpuszczają nam nawet na ekranach ładowania gdzie raczą nas hasłami niczym z wojny psychologicznej. No i sam finał. Bardzo podoba mi się, że pojawia się kilka opcji i tak naprawdę każdy gracz ma (ograniczony, ale zawsze) wybór jak zakończy się opowieść kapitana Walkera. Ja przeżyłem, ale przegrałem wszystko i będę musiał z tym żyć. A Wy?
Na zakończenie krótko. „Spec Ops: The Line” w mojej ocenie jest grą świetną. Okazuje się, że nawet w prostej strzelaninie można opowiedzieć wciągającą historię. Klimat gry i cała opowieść mnie powaliły i choć momentami strzelanie (którego jest chyba trochę za dużo) potrafi zmęczyć, to warto przebrnąć dalej aby zobaczyć jak skończy się wyprawa kapitana Walkera na dno piekła.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!