Zabawa w chowanego

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Pisar­stwo Jac­ka Ket­chu­ma dzie­li się w mojej gło­wie na dwa nur­ty. Pierw­szy repre­zen­tu­je choć­by jego seria o kani­ba­lach, zapo­cząt­ko­wa­na przez „Poza sezo­nem”. Histo­rie bru­tal­ne, krwa­we i od stro­ny fabu­lar­nej moc­no pach­ną­ce typo­wą B‑klasową pul­pą. Dru­gi, doj­rzal­szy, to przy­kład „Jedy­ne­go dziec­ka”, „Dziew­czy­ny z sąsiedz­twa” czy choć­by nie­któ­rych opo­wia­dań. Są to opo­wie­ści, któ­re choć nadal potra­fią zmro­zić czy­tel­ni­ko­wi krew w żyłach, to raczej nie ilo­ścią krwi i fla­ków, a uka­za­niem bez­mia­ru nie­spra­wie­dli­wo­ści i ludz­kie­go zła. I choć nie mam zbyt wiel­kie­go doświad­cze­nia z twór­czo­ścią Ket­chu­ma – wiem, wstyd – to wyda­wa­ło mi się do tej pory, ze nawet on sam dość wyraź­nie oddzie­la te nur­ty. I wte­dy zabra­łem się za „Zaba­wę w chowanego”.

Wyda­na pier­wot­nie w 1984 roku „Zaba­wa w cho­wa­ne­go” jest dru­gą napi­sa­ną przez nie­go powie­ścią i przy­znam się, że dość moc­no mnie to zasko­czy­ło, ponie­waż w książ­ce zna­la­złem dużo cha­rak­te­ry­stycz­nych dla jego twór­czo­ści roz­wią­zań. Powieść ta, wyjąt­ko­wo krót­ka, bo nie­speł­na dwu­stu­stro­ni­co­wa, sta­no­wi jed­nak dla mnie cie­ka­wy przy­pa­dek, a przy tym wyjąt­ko­wo trud­ny do jed­no­znacz­nej oce­ny i zre­cen­zo­wa­nia bez spoj­le­rów. Tym samym dziś wyjąt­ko­wo spró­bu­ję podzie­lić swój tekst na część bar­dziej ogól­ną i część, w któ­rej zdra­dzę wię­cej szcze­gó­łów fabularnych.

Głów­nym boha­te­rem „Zaba­wy w cho­wa­ne­go” jest Dan – mło­dy czło­wiek miesz­ka­ją­cy w małym przy­brzeż­nym mia­stecz­ku w Maine o uro­czej nazwie Dead River. Życie w mia­stecz­ku toczy się w sen­nej atmos­fe­rze, a brak więk­szych per­spek­tyw powo­du­je, że więk­szość mło­dzie­ży chce jak naj­szyb­ciej stam­tąd uciec. Roz­po­czy­na­ją się waka­cje, któ­re oka­żą się pamięt­ne dla Dana. A wszyst­ko za spra­wą trój­ki dzie­cia­ków – Casey, Kim oraz Ste­ve­na – któ­rzy spę­dza­ją w mia­stecz­ku lato. Mło­dzi ludzie się zaprzy­jaź­nia­ją, a Dan szyb­ko tra­ci gło­wę dla Casey, któ­ra jest nie tyl­ko pięk­na, ale tak­że, za spra­wą umi­ło­wa­nia do eks­tre­mal­nych doznań, niebezpieczna.

Na razie tyle powin­no Wam wystar­czyć. To jest napraw­dę na tyle pro­sta i zwar­ta histo­ria, że bar­dzo łatwo powie­dzieć o jed­no zda­nie za dużo. Tak jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, od począt­ku czuć tutaj styl Ket­chu­ma. Nar­ra­cja jest pierw­szo­oso­bo­wa, z per­spek­ty­wy Dana, któ­ry snu­je całą opo­wieść po latach. Ci z Was, któ­rzy w tym momen­cie mają sko­ja­rze­nia z „Dziew­czy­ną z sąsiedz­twa”, tra­fi­li w dzie­siąt­kę. Do tego autor ope­ru­je bar­dzo krót­ki­mi zda­nia­mi, co dyna­mi­zu­je całość i spra­wia, że książ­kę się po pro­stu pochła­nia. I przy­znam się, że mnie od począt­ku ta histo­ria wcią­gnę­ła. Uda­ło się bowiem Ket­chu­mo­wi to, co nie uda­ło się choć­by Kin­go­wi w „Joy­land”: stwo­rzył nostal­gicz­ną opo­wieść o pierw­szej wiel­kiej miło­ści, pod­szy­tą pra­wie od same­go począt­ku nie­po­ko­jem i pew­nym fata­li­zmem. I to bar­dzo faj­nie gra na emo­cjach czytelnika.

Nostal­gicz­na opo­wieść oby­cza­jo­wa? Gdzie tu hor­ror zapy­ta­cie? Nie­mal­że od pierw­szej sce­ny, od pierw­sze­go zda­nia czuć, że cokol­wiek tu się nie wyda­rzy, nie skoń­czy się dobrze. Ket­chum bar­dzo spraw­nie budu­je napię­cie, ale też pogry­wa sobie z ocze­ki­wa­nia­mi czy­tel­ni­ków. Casey, któ­ra jest nie­for­mal­ną sze­fo­wą pacz­ki, do któ­rej dołą­cza Dan, jest dziew­czy­ną sza­lo­ną i żywio­ło­wą. Nie wie­my czy z nudów, czy prze­ko­ry, czy ze zwy­kłej cie­ka­wo­ści, stop­nio­wo, ale nie­ustan­nie zachę­ca i pro­wo­ku­je coraz bar­dziej kło­po­tli­we i nie­bez­piecz­ne sytu­acje. Pozor­nie nie­groź­ne, pozor­nie dość zwy­czaj­ne. Naga kąpiel w oce­anie, drob­na kra­dzież. Ale to począt­ki. Widzi­my, że Casey ma w sobie jakiś mrok, tajem­ni­cę, i pod­świa­do­mie zaczy­na­my spo­dzie­wać się szyb­kiej eska­la­cji, któ­ra skoń­czy się kata­stro­fą. Cała pierw­sza poło­wa powie­ści to wła­śnie taka dobrze roz­pi­sa­na oby­cza­jów­ka, któ­rą pisarz umie­jęt­nie wcią­ga czy­tel­ni­ka w histo­rię. I wte­dy nastę­pu­je punkt zwrot­ny – zaczy­na się tytu­ło­wa zaba­wa w chowanego.

Zasta­na­wia­li­ście się zapew­ne, skąd tytuł? Otóż, Dead River, jak każ­de sza­nu­ją­ce się małe mia­stecz­ko ma swój nawie­dzo­ny dom. W tym przy­pad­ku to posia­dłość Bena i Mary Cro­uchów, któ­rzy zdzi­wa­cze­li i znik­nę­li w tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach, dając począ­tek mro­czo­nym legen­dom. Rząd­na wra­żeń Casey pro­po­nu­je całej eki­pie wybra­nie się do posia­dło­ści. Oczy­wi­ście w środ­ku nocy. Celem jest poba­wić się w cho­wa­ne­go, jed­nak na dość spe­cy­ficz­nych zasa­dach. I ta część opo­wie­ści to już hor­ror w czy­stej posta­ci, przy czym znów Ket­chum świet­nie pogry­wa sobie z naszy­mi ocze­ki­wa­nia­mi, a przy tym kreu­je nie­sa­mo­wi­cie suge­styw­ny kli­mat. Od daw­na żad­na książ­ka tak mi nie zszar­ga­ła ner­wów. I kie­dy czy­tel­nik myśli, że wie, cze­go się spo­dzie­wać, Ket­chum wyko­nu­je kolej­ną wol­tę, któ­ra jest… dys­ku­syj­na i może wywo­łać bar­dzo duży dyso­nans. W czę­ści bez spoj­le­rów mogę powie­dzieć tyle, że jeże­li jeste­ście fana­mi każ­dej odsło­ny twór­czo­ści Ame­ry­ka­ni­na, powin­ni­ście być usa­tys­fak­cjo­no­wa­ni. Jeże­li jed­nak wcią­gnię­cie się w tę opo­wieść o pamięt­nych waka­cjach i nasta­wi­cie się na kon­se­kwent­ne pro­wa­dze­nie histo­rii w tym tonie, może Was spo­tkać spo­ry zawód. Bo zakoń­cze­nie jest moc­ne i inten­syw­ne, ale po pro­stu odbie­ga kli­ma­tem od resz­ty powie­ści. Szcze­gól­nie w pierw­szej chwi­li. Ja naj­pierw nie mogłem uwie­rzyć w to, co czy­tam, potem nie wie­dzia­łem, co sądzić, ale z per­spek­ty­wy cza­su mogę powie­dzieć jed­no: to było dobre, choć kon­tro­wer­syj­ne, zakoń­cze­nie bar­dzo dobrej powieści.

Czy zatem war­to? Wiel­bi­cie­li Ket­chu­ma chy­ba nie muszę prze­ko­ny­wać. Od paru lat nie mie­li­śmy na ryn­ku jego ksią­żek i nowa powieść to małe świę­to. I w mojej oce­nie „Zaba­wa w cho­wa­ne­go” to napraw­dę uda­na rzecz, któ­ra wywo­łu­je całą gamę emo­cji. Przy czym, zazna­czam, że to jest po pro­stu bar­dzo spraw­na powieść gatun­ko­wa, okra­szo­na zakoń­cze­niem, któ­re nie wszyst­kim przy­pad­nie do gustu. Jeże­li jed­nak macie ocho­tę na dobry hor­ror, to z czy­stym sumie­niem pole­cam. Tak­że tym, któ­rzy Ket­chu­ma nie zna­ją. Myślę, że może to być nie­zła wizy­tów­ka jego pisar­stwa i dobre wpro­wa­dze­nie do poważ­niej­szych i bar­dziej zna­nych jego ksią­żek. I tym opty­mi­stycz­nym akcen­tem pozwo­lę sobie zakoń­czyć recen­zję, a tych, któ­rzy nie boją się spoj­le­rów, zapra­szam na ostat­nią część tekstu.

 

 

 

 

 

 

 

Wspo­mnia­łem o kon­tro­wer­sjach zwią­za­nych z zakoń­cze­niem. Ci, któ­rzy powieść czy­ta­li, pamię­ta­ją oczy­wi­ście całą opo­wieść o Benie i Mary Cro­uch, któ­ra sta­ła się pod­sta­wą legen­dy. Kie­dy nasi boha­te­ro­wie wybie­ra­ją się do posia­dło­ści, aby poba­wić się w cho­wa­ne­go, i kie­dy Casey suge­ru­je spo­sób zaba­wy (zwią­za­nie rąk/nóg), zakła­da­łem, że doj­dzie do mor­der­stwa. Że w posia­dło­ści natkną się na jakie­goś dzi­kie­go loka­to­ra, a Casey jako wiel­bi­ciel­ka eks­tre­mal­nych doznań będzie mia­ła ocho­tę spraw­dzić, jak to jest zabić czło­wie­ka. I doj­dzie do tra­ge­dii. Ale Ket­chum wyko­nał tu wol­tę i nagle po tej świet­nie popro­wa­dzo­nej oby­cza­jów­ce, po tej kapi­tal­nie roze­gra­nej zaba­wie w cho­wa­ne­go, dosta­je­my roz­wią­za­nie jak z typo­we­go, B‑klasowego hor­ro­ru o potwo­rach. I nie cho­dzi tyl­ko o fakt, że nasi boha­te­ro­wie muszą się zmie­rzyć ze zde­ge­ne­ro­wa­ny­mi Benem i Mary oraz ich pupil­kiem, ale tak­że o sam spo­sób opi­sa­nia i roz­pi­sa­nia tego wąt­ku. Prze­cież kie­dy na sce­nę wcho­dzi pies, to on jest opi­sa­ny jak mon­strum z pie­kła rodem, potwór ogrom­nych roz­mia­rów. Do tego sam wygląd Bena i Mary – pew­nie uza­sad­nio­ny warun­ka­mi w jakich żyją, ale czy to nie przy­po­mi­na tych wszyst­kich fil­mów o zde­ge­ne­ro­wa­nych kani­ba­lach? Sza­le­nie mi to nie paso­wa­ło do wcze­śniej­szej czę­ści książ­ki. Jed­nak minę­ło już kil­ka tygo­dni od lek­tu­ry i stwier­dzam, że to było napraw­dę dobre zakoń­cze­nie, a co wię­cej, Ket­chum poka­zał nam tutaj całe spek­trum hor­ro­ru. Od gra­nia sub­tel­no­ścia­mi i sys­te­ma­tycz­nej budo­wy napię­cia (część pierw­sza), przez bar­dzo kli­ma­tycz­ną i prze­ra­ża­ją­cą zaba­wę w cho­wa­ne­go, aż po ubru­dzo­ny we krwi i bło­cie finał. Nie­mniej, w peł­ni rozu­miem, że tak sil­na zmia­na nastro­ju powie­ści może się wie­lu czy­tel­ni­kom nie spodo­bać. I koń­cząc już defi­ni­tyw­nie, bar­dzo zachę­cam do podzie­le­nia się swo­imi wra­że­nia­mi. Kupił Was kli­mat tej opo­wie­ści? Prze­ra­zi­ła zaba­wa w domu Cro­uchów? Jak spodo­ba­ła się Wam wol­ta w koń­ców­ce? Cze­ka­my na Wasze komentarze!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.