American Horror Story: Roanoke

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Pulpozaur.pl. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Ram­zes: Nowy, krót­szy niż zazwy­czaj sezon Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry dobiegł koń­ca, więc posta­raj­my się omó­wić, co dosta­li­śmy przez ostat­nie dzie­sięć tygo­dni. Poprzed­nim razem nie do koń­ca zga­dza­li­śmy się w kwe­stii poru­sza­nia się przez twór­ców po ścież­kach gro­zy, wyty­czo­nych już w poprzed­nich latach, jak i zupeł­nie nie­ty­po­wej dla tego tytu­łu for­mu­le. Cie­ka­wi mnie, jak to wyglą­da teraz, kie­dy już na spo­koj­nie może­my oce­nić całość.

Ja muszę przy­znać, że prze­ko­na­łem się osta­tecz­nie do tema­ty­ki i kie­run­ku, w jakim poto­czy­ła się fabu­ła. Tro­chę ostat­nio wyty­ka­łem podo­bień­stwa do Mur­der House i poczu­cie wtór­no­ści, ale jed­nak twór­com uda­ło się stwo­rzyć inny kli­mat, w któ­rym wymie­sza­li przy oka­zji spo­ro innych ele­men­tów i to wszyst­ko dawa­ło momen­ta­mi dużo fraj­dy. Nie zmie­ni­łem nato­miast zda­nia w spra­wie for­mu­ły Roano­ke. Po fina­le jesz­cze moc­niej mam wra­że­nie, że pierw­sza poło­wa sezo­nu była w dużej mie­rze zbęd­na, w naj­lep­szym wypad­ku nie­zbyt for­tun­nie skon­stru­owa­na. Jako wpro­wa­dze­nie w temat i zapo­zna­nie z boha­te­ra­mi – za dłu­ga w sto­sun­ku do cało­ści. Jako spo­sób na utrzy­my­wa­nie napię­cia i kibi­co­wa­nie posta­ciom – nie­tra­fio­na, o czym wspo­mi­na­łem ostat­nio. Napraw­dę nie byłem w sta­nie prze­jąć się losem kogo­kol­wiek z głów­nej obsa­dy, jeśli co chwi­la poja­wia­li się „praw­dzi­wi” boha­te­ro­wie i wyja­śnia­li, co wła­śnie zoba­czy­li­śmy. W dodat­ku wyda­je mi się, że Mur­phy tro­chę zaplą­tał się w swo­ich zało­że­niach. Dru­ga poło­wa sezo­nu, bez fina­łu, to mia­ły być wyłącz­nie auten­tycz­ne nagra­nia, odna­le­zio­ne już po całej rze­zi, jaka się doko­na­ła. Idea ambit­na, ale w rze­czy­wi­sto­ści dopro­wa­dzi­ło to do absur­dal­nych sytu­acji, kie­dy boha­ter krwa­wi i jest bli­ski śmier­ci, ale wciąż twar­do trzy­ma komór­kę, bo trze­ba to nagrać. Nie potra­fi­łem zawie­sić nie­wia­ry, przy­kro mi. Już nawet nie chcę roz­wo­dzić się nad jedy­nym nasu­wa­ją­cym się wnio­skiem z ujęć u Polków – Syd­ney musiał zamon­to­wać tam kame­ry… Ale dość już z mojej stro­ny – jak oce­nia­cie for­mę para­do­ku­men­tu i found foota­ge po wszyst­kich odcinkach?

Jer­ry: Byłem w gru­pie, któ­rej już pierw­sza część sezo­nu się podo­ba­ła i od razu powiem, że się abso­lut­nie nie zawio­dłem. Mur­phy zasko­czył mnie spój­no­ścią sezo­nu i kon­se­kwent­nie reali­zo­wa­ny­mi pomy­sła­mi i choć mam parę uwag do ostat­nich odcin­ków, ogól­nie jestem bar­dzo na tak. Po pierw­sze, obra­na kon­wen­cja się według mnie spraw­dzi­ła. Dys­ku­syj­na dla (choć­by kry­ty­ko­wa­na powy­żej) wie­lu for­mu­ła pierw­szej czę­ści sezo­nu dobrze zagra­ła w jego dal­szej odsło­nie, kie­dy na pla­nie spo­ty­ka­ją się praw­dzi­we posta­ci i gra­ją­cy ich w pro­gra­mie akto­rzy. Two­rzy nam to dodat­ko­we napię­cie, umie­jęt­nie pod­sy­ca­ne przez twór­ców nie­zły­mi roz­wią­za­nia­mi fabu­lar­ny­mi, a dodat­ko­wo budu­je nam kolej­ną war­stwę meta. Co do found foota­ge i para­do­ku­men­tu to ja kupi­łem to w cało­ści. Ba, jako widz, któ­ry napraw­dę nie prze­pa­da za tą kon­wen­cją, uwa­żam, że twór­com uda­ła się trud­na sztu­ka zba­lan­so­wa­nia tego, co w found foota­ge naj­waż­niej­sze – wia­ry­god­no­ści i natu­ral­no­ści – z praw­dzi­wą gro­zą. Z jed­nej stro­ny są ele­men­ty słab­sze – sam mam pro­blem z far­mą Polków (choć zało­ży­łem po pro­stu, że Sid­ney fak­tycz­nie umiej­sco­wił tam kame­ry), ale nawet wspo­mnia­ne krę­ce­nie tele­fo­nem do ostat­niej kro­pli krwi w więk­szo­ści przy­pad­ków jest pod­bu­do­wa­ne (np. ostat­nie sło­wo dla rodziny/widzów) i ma sens. No i mamy tutaj parę pere­łek, jak dwa nagra­nia z fina­ło­we­go odcin­ka. Dla mnie obie sekwen­cje to jest jed­na z naj­lep­szych rze­czy zre­ali­zo­wa­nych jako found foota­ge, jakie widziałem.

Mysza: Podob­nie jak wy mia­łam pro­blem z pew­ny­mi logi­stycz­ny­mi roz­wią­za­nia­mi, zwłasz­cza w fina­ło­wych 2–3 odcin­kach. Nato­miast sam zamysł, by w pierw­szej poło­wie sezo­nu mieć pro­gram typu true cri­me, a potem przejść do kom­bi­na­cji reali­ty show i found foota­ge, wciąż bar­dzo mi się podo­ba i uwa­żam, że Mur­phy & Co. nie­źle sobie z tą for­mu­łą pora­dzi­li. Zga­dzam się jed­nak z Ram­ze­sem – w tym sezo­nie wyjąt­ko­wo nie odczu­łam pra­wie żad­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia emo­cjo­nal­ne­go w losy boha­te­rów. Zawsze ceni­łam Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry za emo­cjo­nal­nie zło­żo­ne, wie­lo­wy­mia­ro­we posta­ci i świet­ne wystę­py aktor­skie. Nawet nie­wiel­kie role – jak Edward Mott, gra­ny przez Eva­na Peter­sa, któ­ry w tym sezo­nie wyjąt­ko­wo krót­ko poja­wił się na ekra­nie – potra­fią mnie w tym seria­lu zain­te­re­so­wać czy poru­szyć. A w Roano­ke?… nic. Pust­ka. Wszyst­ko po mnie spły­wa­ło jak po kacz­ce. Spi­su­ję to na karb mno­go­ści posta­ci i ska­ka­nia pomię­dzy budo­wa­niem sym­pa­tii dla „rze­czy­wi­stych” boha­te­rów, a akto­rów gra­ją­cych ich w the show within the show. Przy tylu boha­te­rach – na doda­tek od pew­ne­go momen­tu mor­do­wa­nych byle wię­cej, byle szyb­ciej – nie zdo­ła­łam zbu­do­wać z nikim rela­cji na tyle sil­nej, by jego śmierć mnie obe­szła. I choć krwa­wa masa­kra roz­gry­wa­ją­ca się w fina­le może zmu­sić widza do zasta­no­wie­nia się nad ludz­kim okru­cień­stwem i nad tym, do cze­go jeste­śmy zdol­ni, przy­par­ci do ścia­ny, moim zda­niem trud­no jest przej­mo­wać się bru­tal­ny­mi mor­der­stwa­mi, gdy jest nam abso­lut­nie wszyst­ko jed­no, czy dana oso­ba przeżyje.

Ram­zes: A sku­pia­jąc się już przede wszyst­kim na ostat­nich odcin­kach – nie macie wra­że­nia, że heka­tom­ba, jaka roz­pę­ta­ła się w oko­li­cach posia­dło­ści wyda­rzy­ła się, nawet jak na stan­dar­dy AHS, wręcz gro­te­sko­wo szyb­ko i krwa­wo? Nie wiem jak u was, ale o ile w pierw­szej poło­wie sezo­nu ele­men­ty gore były dla mnie nie­przy­jem­nie nie­kom­for­to­we, o tyle w ostat­nich odcin­kach już raczej nudzi­ły, kie­dy co dzie­sięć minut mie­li­śmy pode­rżnię­te gar­dło, wyry­wa­nie wnętrz­no­ści czy uci­na­nie ucha. To tro­chę strasz­nie brzmi, ale takie wido­ki spo­wsze­dnia­ły i nie wywo­ły­wa­ły już takie­go efek­tu jak wcze­śniej. Jedy­nie spa­le­nie dwój­ki mło­dych blo­ge­rów zdo­ła­ło wywo­łać u mnie więk­sze emocje.

Do tego, o ile ostat­nim razem chwa­li­łem spój­ność sezo­nu i brak cha­osu nar­ra­cyj­ne­go cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla ostat­nich lat, o tyle w dru­giej poło­wie tro­chę się to wszyst­ko posy­pa­ło. Dalej twór­cy trzy­ma­li się moc­no usta­lo­nych przez sie­bie ram, ale nowi boha­te­ro­wie poja­wia­ją­cy się tyl­ko po to, żeby za chwi­lę zgi­nąć? Tro­chę to wyglą­da­ło tak, jak­by Mur­phy stwier­dził, że sku­pi się na nie­wie­lu wąt­kach i boha­te­rach, ale po zmniej­sze­niu licz­by odcin­ków jak i ich dłu­go­ści oka­zy­wa­ło się, że sezon nagle zro­bił się za krót­ki, więc dodał jesz­cze parę wido­wi­sko­wych zgo­nów. No i po co w tym wszyst­kim rodzi­na Che­nów? Żeby do tego całe­go kotła dorzu­cić jesz­cze na pół minu­ty typo­we stra­sza­ki-ścia­no­ła­zy z azja­tyc­kich horrorów?

Jer­ry: Ilość i jakość ele­men­tów gore była dla mnie nie­ma­łym, choć muszę przy­znać, pozy­tyw­nym zasko­cze­niem. Mur­phy i spół­ka wyka­za­li się inwen­cją i umie­jęt­no­ścia­mi w poka­zy­wa­niu maka­bry na ekra­nie, ale też w tym przy­pad­ku w peł­ni się zga­dzam, że w któ­rymś momen­cie zaczy­na to nie­co nużyć. Wyda­je mi się, że choć sezon był krót­szy to spo­koj­nie moż­na było wyciąć/skrócić seg­ment odcin­ków 7–9, bo na eta­pie ósme­go odcin­ka fak­tycz­nie tem­po nie­co siadło.

Co do spój­no­ści, to dla mnie klu­czem do odbio­ru tego sezo­nu jest sku­pie­nie się na obra­nej kon­wen­cji i kon­se­kwent­nie budo­wa­nej fabu­le. Akcep­tu­ję poja­wie­nie się posta­ci tyl­ko na chwi­lę, tak jak akcep­tu­ję szyb­kie tem­po i eska­la­cję całej krwa­wej łaź­ni w Roano­ke, bo jed­nak cały czas trze­ba pamię­tać, że twór­cy pod­kre­śla­ją wie­lo­krot­nie – gro­za gości tam tyl­ko w cza­sie Krwa­wej peł­ni i tyl­ko przez 3 dni w roku. Podo­ba­ło mi się jak roz­pi­sa­na zosta­ła ta opo­wieść i choć mam tak­że z tym parę pro­ble­mów (nie­wy­ko­rzy­sta­ny motyw Wiedź­my, finał wąt­ku Lee) to uwa­żam, że cało­ścio­wo Mur­phy dał radę.

Mysza: Począt­ko­wo myśla­łam, że moje uwa­gi co do fina­ło­wych odcin­ków Roano­ke wyni­ka­ją z fak­tu, że oglą­da­łam odcin­ki 8–10 hur­tem, po dłuż­szej prze­rwie. Roz­ma­wia­jąc jed­nak z kil­ko­ma ludź­mi – w tym Jer­rym – zda­łam sobie spra­wę, że te ostat­nie odcin­ki mają widocz­ne pro­ble­my z pro­wa­dze­niem tem­pa. Niby mamy cią­głe napię­cie zaszczu­tych boha­te­rek, niby mamy ocie­ka­ją­cą wul­gar­ny­mi mor­da­mi heka­tom­bę, niby mamy zga­dy­wan­kę z gatun­ku „kto oka­że się the final girl”… ale nic z tego nie wybrzmie­wa. Dzi­wi mnie, że te koń­co­we odcin­ki były z jed­nej stro­ny tak peł­ne wąt­ków, zmian miej­sca akcji, bie­ga­nia po lesie i nawar­stwia­nia się cier­pie­nia boha­te­rów, a z dru­giej – tak nud­ne i puste, jeśli cho­dzi o treść. Być może w Roano­ke oglą­da­nym hur­tem od A do Z lepiej roz­kła­da­ją się akcen­ty napię­cia. Jed­nak z per­spek­ty­wy oglą­da­nia odcin­ka co tydzień (czy nawet paru jed­nym rzu­tem) sądzę, że Mur­phy mógł się bar­dziej posta­rać w kwe­stii roz­pla­no­wa­nia tem­pa nar­ra­cji i dopa­so­wa­nia wąt­ków. Nie jest to cha­os porów­ny­wal­ny do, swe­go cza­su kry­ty­ko­wa­ne­go, Asy­lum – któ­re wła­śnie ze wzglę­du na mno­gość wyra­zi­stych, cza­sem sza­lo­nych wąt­ków pozo­sta­je moim ulu­bio­nym sezo­nem – ale nie­wie­le mu bra­ku­je. Choć akcja sku­pia­ła się na jed­nej, dość kli­ma­tycz­nej loka­cji, zabra­kło mi tutaj sty­li­stycz­nej i emo­cjo­nal­nej spój­no­ści Hotel czy Mur­der House. Roano­ke faj­nie zin­ter­pre­to­wa­ło for­mu­łę found foota­ge i w inte­re­su­ją­cy spo­sób poba­wi­ło się wła­sną meta­tek­stu­al­no­ścią, zapew­nia­jąc sobie w mia­rę spój­ną sty­li­sty­kę, ale bar­dzo bra­ko­wa­ło mi jakiejś kon­kret­nej, emo­cjo­nal­nej kotwicy.

Rames: Poroz­ma­wiaj­my chwi­lę o głów­nej, jak się oka­za­ło, boha­ter­ce tego sezo­nu – Lee – jak i o odgry­wa­ją­cej ją Adi­nie Por­ter. Prze­ko­na­ła was ta postać i uwa­ża­cie, że nale­ży­cie roz­wi­nię­to i zakoń­czo­no jej wątek? I jak ją przede wszyst­kim oce­nia­cie? Bo ja mam mie­sza­ne uczu­cia – nie kupu­ję do koń­ca Lee. Nie jestem po pro­stu w sta­nie uwie­rzyć w jej wiel­ką mat­czy­ną miłość. O ile wątek zim­nej mor­der­czy­ni mnie prze­ko­nał, o tyle wal­ka o cór­kę, niby umo­ty­wo­wa­na uczu­ciem, jak i samo poświę­ce­nie się w fina­le nie w peł­ni mają odzwier­cie­dle­nie w jej zacho­wa­niu przez cały sezon. Nie wie­rzę rów­nież, że po wszyst­kim co zare­je­stro­wa­ły kame­ry, zosta­ła­by unie­win­nio­na, ale rozu­miem też, że pierw­sza część ostat­nie­go odcin­ka to przede wszyst­kim saty­ra na kre­owa­nie cele­bry­tów z przy­pad­ko­wych, czy wręcz wąt­pli­wych moral­nie posta­ci. Do tego trze­ba było jakoś spra­wić, by Lee wró­ci­ła do nawie­dzo­ne­go domu.

Nie mam nato­miast żad­nych zastrze­żeń do Adi­ny Por­ter. To chy­ba Mysza ostat­nio wspo­mi­na­ła, że podo­ba jej się zniu­an­so­wa­nie gry aktor­skiej i trze­ba tu przy­znać rację. W zasa­dzie przez całe dzie­sięć odcin­ków nie byłem pew­ny, czy fak­tycz­nie była odpo­wie­dzial­na za śmierć byłe­go męża czy nie. Zasta­na­wia mnie przy tym z jakim nasta­wie­niem i jaką wie­dzą Por­ter gra­ła. Czy od począt­ku wie­dzia­ła, że jej postać jest win­na? Jeśli mnie pamięć nie myli, to w pierw­szym sezo­nie Bro­ad­church twór­cy wszyst­kim akto­rom mówi­li, żeby gra­li posta­cie nie­win­ne, a wła­ści­we­go spraw­cę mor­der­stwa obsa­da pozna­ła dopie­ro, kie­dy dosta­ła sce­na­riu­sze do ostat­nie­go odcin­ka. Może tu Mur­phy zro­bił podobnie?

Wasze odczu­cia co do Lee?

Jer­ry: Mam w sumie podob­nie mie­sza­ne odczu­cia. Aktor­sko dla mnie było w porząd­ku, tym bar­dziej, że Lee oka­za­ła się jed­ną z naj­bar­dziej roz­bu­do­wa­nych posta­ci, któ­ra mia­ła do ode­gra­nia całą pale­tę emo­cji. Ale fabu­lar­nie tak dobrze już nie jest i zga­dzam się, że pro­ble­mem jest wątek rela­cji matka–córka. W trak­cie trwa­nia sezo­nu mia­łem poczu­cie, że wal­ka tej posta­ci to jest bar­dziej taka wal­ka z obowiązku/na prze­kór mężowi/aby udo­wod­nić samej sobie, że nie jest się złą, zapi­ja­czo­ną mat­ką. To co dosta­li­śmy w pierw­szej czę­ści fina­łu, czy­li zakoń­cze­nie Krwa­wej peł­ni (za samo nawią­za­nie do Nocy Żywych Tru­pów wiel­kie bra­wa!) i pro­ces bar­dzo mi się podo­ba­ło. Z jed­nej stro­ny dosta­li­śmy bowiem cel­ną saty­rę, a z dru­giej stro­ny wie­dząc o Lee to co wie­my to taki obrót spra­wy napa­wał mnie dodat­ko­wą gro­zą. Tym więk­sza, że według mnie nie jest to nie­praw­do­po­dob­ny roz­wój wypad­ków. To co mi się nie podo­ba to samo zakoń­cze­nie. Nie dość, że poświę­ce­nie Lee jest dla mnie mało wia­ry­god­ne, to jesz­cze to jest w zasa­dzie jedy­na sce­na w całym sezo­nie, któ­ra wybi­ja mnie z immer­sji. Przez cały sezon twór­cy dba­li o to aby­śmy mie­li jed­ną z trzech kon­wen­cji – moc­ku­men­ta­ry/found foota­ge/ujęcia tele­wi­zyj­ne i nagle w samym fina­le dosta­je­my kla­sycz­nie seria­lo­we uję­cie na roz­mo­wę Lee z cór­ką?! Podwój­ne nie.

Mysza: Inte­re­su­ją­ce para­le­le moż­na wysnuć mię­dzy medial­ną nagon­ką na Lee przed­sta­wio­ną w Roano­ke, a ostat­nim nie­hor­ro­ro­wym dzie­łem Murphy’ego, czy­li nagro­dzo­nym The People v. O.J. Simp­son: Ame­ri­can Cri­me Sto­ry, gdzie obser­wo­wa­li­śmy podob­ne zja­wi­sko w kon­tek­ście O.J. Simp­so­na. Mur­phy raczej nie grze­szy sub­tel­no­ścią pod wzglę­dem tego, jakie wąt­ki go aktu­al­nie inte­re­su­ją. Gorzej, że trud­no przy oka­zji nie odnieść wra­że­nia, że twór­cy koń­czą się pomy­sły i zaczy­na się nie­bez­piecz­nie powtarzać.

Nato­miast w kwe­stii Lee… Wspo­mi­na­łam wyżej o emo­cjo­nal­nej kotwi­cy. Nie wiem, czy zauwa­ży­li­ście, ale wszyst­kie sezo­ny Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry sku­pia­ją się na trud­nych rela­cjach matek z ich dzieć­mi. To ove­rar­ching motif Murphy’ego (co w sumie wie­le nam mówi o reży­se­rze :D). A w Roano­ke, mimo iż mamy te moty­wy – w rela­cjach Lee z jej cór­ką, The But­cher z jej synem, czy mamy Polk z jej potom­stwem – wszyst­kie one są jakieś takie… pła­skie; w sumie naj­cie­ka­wiej dla mnie wypa­dła rela­cja Rzeź­nicz­ki i jej syna (w inter­pre­ta­cji Kathy Bates i Wesa Ben­tleya). W efek­cie koń­co­we zma­ga­nia Lee, by odzy­skać cór­kę, czy wresz­cie jej osta­tecz­ne poświę­ce­nie – choć pięk­nie zagra­ne przez Por­ter – nie zdo­ła­ły tar­gnąć za ser­co­we stru­ny. Gdzieś zabra­kło kon­se­kwent­ne­go wysu­wa­nia się wąt­ku matek-i-dzie­ci na pierw­sze miej­sce; sce­ny i emo­cje doty­czą­ce tych rela­cji ginę­ły w natło­ku innych wąt­ków. Nie­mniej bar­dzo doce­niam wpro­wa­dze­nie do Roano­ke posta­ci Lany Win­ters. I to nie tyl­ko ze wzglę­du na moją oso­bi­stą sym­pa­tię do tej posta­ci, ale przede wszyst­kim wła­śnie ze wzglę­du na para­le­le mię­dzy Laną a Lee. To spo­tka­nie strau­ma­ty­zo­wa­nych, ale sil­nych kobiet, matek oddzie­lo­nych od swo­ich dzie­ci, podo­ba­ło mi się w tym sezo­nie najbardziej.

Ram­zes: Twór­cy mnie bar­dzo pozy­tyw­nie zasko­czy­li tym, jak bar­dzo odmien­nie stwo­rzo­no „praw­dzi­we” wer­sje osad­ni­ków i Polków w porów­na­niu do ich wer­sji „tele­wi­zyj­nych”. W pierw­szej poło­wie mie­li­śmy zde­cy­do­wa­nie wer­sję wygła­dzo­ną, przy­go­to­wa­ną na ekra­ny, a tym­cza­sem „praw­dzi­wa” But­cher (ee, Rzeź­nicz­ka?) nie musi nic mówić, a i tak prze­ra­ża. Podob­nie Polko­wie. Fran­ces Con­roy paso­wa­ła jako mama Polk, ale to Robin Weigert, czy­li nie­za­po­mnia­na Cala­mi­ty Jane z nie­od­ża­ło­wa­ne­go Deadwo­od, gra­ła i brzmia­ła jak­by nie mia­ła żad­nych innych ról w swo­im emploi (to zresz­tą zabaw­ne, bo przez cha­rak­te­ry­za­cję nie pozna­łem Weigert, ale jej głos i nie­zro­zu­mia­ły, red­nec­kow­ski akcent od razu pod­po­wie­dzia­ły, kogo widzę na ekra­nie). Co sądzi­cie na temat „praw­dzi­wych” osad­ni­ków i „praw­dzi­wej” rodzi­ny Polków?

Jer­ry: Powiem krót­ko. Dla mnie bom­ba. Rodzi­na Polków od począt­ku koja­rzy­ło mi się z Leather­fa­cem i spół­ką z Tek­sań­skiej Masa­kry Piłą Łań­cu­cho­wą i dokład­nie w tym kie­run­ku poszli twór­cy kie­dy przy­szło zapre­zen­to­wać „praw­dzi­wych” Polków w akcji. Świet­ny i bar­dzo dobrze zre­ali­zo­wa­ny i zagra­ny motyw.

Mysza: Każ­da dys­ku­sja potrze­bu­je cza­sem gło­su veto i tutaj będę to ja. Mogę się śmiać z bra­ku sub­tel­no­ści u Murphy’ego, ale to co u nie­go cenię w kon­tek­ście Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry to cała wysma­ko­wa­na, cza­sem cam­po­wa sty­li­sty­ka seria­lu. Realizm „praw­dzi­wych” Polków i osad­ni­ków wyda­wał mi się wymu­sze­nie grit­ty – choć przy­zna­ję, że był świet­nie zre­ali­zo­wa­ny i mil­cze­nie „praw­dzi­wych” osad­ni­ków, w porów­na­niu do wyga­da­nej Kathy Bates jako The But­cher, spra­wia­ło napraw­dę upior­ne wra­że­nie. Nie­mniej to wła­śnie wer­sja Bates mia­ła dla mnie wię­cej ikry i… cóż, życia. Może jestem w mniej­szo­ści, ale po pro­stu taki „reali­stycz­ny” gatu­nek hor­ro­rów raczej mało mnie krę­ci. Wolę Bram Stoker’s Dra­cu­la, Gin­ger Snaps czy Scre­am niż The Texas Cha­in­saw Mas­sa­cre albo The Hills Have Eyes 😉

Ram­zes: O czym tak napraw­dę był ten sezon? Mur­phy już od Mur­der House pod płasz­czy­kiem gro­zy i epa­to­wa­nia krwią prze­my­ca swo­je spoj­rze­nie na wie­le spo­łecz­nych kwe­stii i pro­ble­mów, ale chy­ba nigdy wcze­śniej nie czu­łem w takim stop­niu, że war­stwa hor­ro­ru jest tak napraw­dę nie­istot­na i sta­no­wi wyłącz­nie pre­tekst dla jakiejś meta­fo­ry. W tym przy­pad­ku, naj­ogól­niej mówiąc, dla pasti­szu świa­ta tele­wi­zji i kom­plet­ne­go ode­rwa­nia się tzw. gwiazd od rze­czy­wi­sto­ści. Mie­li­śmy cho­ciaż­by pro­gra­my tele­wi­zyj­ne silą­ce się na poważ­ny doku­ment (komuś jesz­cze na widok Spi­rit Cha­sers w fina­le przy­po­mnie­li się Gho­st­fa­cers?) wspo­mi­na­ne robie­nie cele­bry­ty z mor­der­czy­ni, egzal­to­wa­ną Audrey, czy też Syd­neya idą­ce­go po tru­pach (dosłow­nie) do celu. I nie mówię, że to źle, ale gdzie w tym wszyst­kim tytu­ło­we Roano­ke? Nie ukry­wam, że liczy­łem na coś wię­cej, szcze­gól­nie że histo­rię o porzu­co­nej kolo­nii zna­łem wcze­śniej i myśla­łem, że temat zosta­nie bar­dziej roz­wi­nię­ty. Do tego wię­cej nar­ra­cji osa­dzo­nej tak głę­bo­ko w prze­szło­ści mogło­by wyjść seria­lo­wi na dobre – wolał­bym takie odświe­że­nie for­my. Krót­ko mówiąc, patrząc na całość tego­rocz­ne­go AHS, Roano­ke ze wszyst­kich dotych­cza­so­wych sezo­nów to naj­bar­dziej ame­ry­kań­ska opo­wieść, ale za to gro­zy jest tu para­dok­sal­nie mało. A przy­naj­mniej pod wzglę­dem cię­ża­ru i nawet dwa tygo­dnie po fina­le sam nie do koń­ca wiem, co o tym myśleć. Zga­dza­cie się czy nie do końca?

Jer­ry: Nie do koń­ca 🙂 Fak­tycz­nie jeże­li ktoś się nasta­wił na sil­niej­szą eks­plo­ra­cję wąt­ku Zagi­nio­nej Kolo­nii to może czuć się roz­cza­ro­wa­ny. Ten ele­ment został bowiem tyleż dość dokład­nie wyja­śnio­ny i zapre­zen­to­wa­ny, co w sumie ogra­ni­czo­ny do żąd­nej krwi gru­py potę­pio­nych dusz. Ale mi się to podo­ba­ło, bo dzię­ki temu całość jest spój­niej­sza. Oba­wiam się, że gdy­by­śmy dosta­li więk­szą roz­bu­do­wę histo­rycz­ną, mogło­by się zakoń­czyć pasz­te­tem a’la Coven. Zga­dzam się rów­nież, że oprócz wał­ko­wa­ne­go czę­sto przez Murphy’ego wąt­ku mat­ki i dziec­ka, głów­nym ele­men­tem była saty­ra na tele­wi­zję i świat cele­bry­tów. I to wypa­dło w mojej oce­nie świet­nie i to na kil­ku pozio­mach. Tej wiel­kiej tele­wi­zji – pomysł Syd­neya na mone­ty­za­cję śmier­ci (liczył się z tym, że w Roano­ke ktoś zgi­nie, a on na tym zaro­bi), kwe­stię akto­rów (mono­log Domi­ni­ca, któ­ry opo­wia­da jak bar­dzo się sprze­dał), czy w koń­cu wspo­mnia­ny wyżej pastisz pro­gra­mów o łow­cach duchów. Ale też fascy­na­cji gwiaz­da­mi i chę­ci zdo­by­cia popu­lar­no­ści – cała kwe­stia pro­ce­su Lee, czy fan­ta­stycz­ny wątek grup­ki youtu­be­rów z ostat­nie­go odcin­ka. W czym się więc nie zga­dzam? Dla mnie to jest chy­ba naj­bar­dziej hor­ro­ro­wy sezon w histo­rii seria­lu. Chwa­li­łem to już poprzed­nio i mogę jesz­cze raz to pochwa­lić. Płyn­ność z jaką twór­cy poru­sza­ją się od hor­ro­ru opar­te­go na atmos­fe­rze, nie­do­po­wie­dze­niu i kli­ma­cie, do bru­tal­ne­go, brud­ne­go gore jest jed­nym z naj­więk­szych plu­sów Roano­ke. Prze­cież nawet w fina­ło­wym odcin­ku mamy dwie, kapi­tal­ne hor­ro­ro­we sekwen­cje z wbi­ciem na pal dzie­cia­ków (pod­kre­ślo­nym rewe­la­cyj­nie wyko­rzy­sta­nym found foota­ge) oraz wła­śnie sekwen­cją z łow­ca­mi duchów. Według mnie dla fanów gro­zy ten sezon to napraw­dę sma­ko­wi­te danie.

Mysza: Hola, hola! Pasz­tet Coven nie wyni­kał z ele­men­tów histo­rycz­nych, tyl­ko z nie­uda­nej kry­ty­ki femi­ni­stycz­nej, jaką Mur­phy pró­bo­wał kola­nem wepchnąć do histo­rii o współ­cze­snych wiedź­mach (na któ­rą, moim zda­niem, abso­lut­nie nie miał pomy­słu, poza war­stwą sty­li­stycz­ną). Ale to nie Coven mia­łam tu omawiać 😉

War­stwa meta doty­czą­ca tele­wi­zji i cele­bry­tów rze­czy­wi­ście była chy­ba naj­sil­niej­szym ele­men­tem tego sezo­nu. Murphy’emu nie zawsze wycho­dzi wple­ce­nie do AHS spo­łecz­ne­go komen­ta­rza, ale tym razem nie­wie­le mogę mu zarzu­cić. No dobra, chcia­ła­bym by w popu­lar­ność My Roano­ke Night­ma­re nie­co wyraź­niej wpleść inter­ne­to­wą spo­łecz­ność fanow­ską oraz nie ogra­ni­czać war­stwy social media do krót­kie­go seg­men­tu odno­śnie grup­ki rząd­nych like’ów Youtu­be­rów. Jako aktyw­na fan­ka wie­lu fan­do­mów zwy­czaj­nie żału­ję, że w tak współ­cze­snym, rele­want­nym sezo­nie Mur­phy nie wyko­rzy­stał w peł­ni moż­li­wo­ści Internetu.

Zga­dzam się też pośred­nio z Jer­rym: impo­nu­ją­ce jest to z jaką… nawet nie tyle maestrią, co odwa­gą, twór­cy Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry czer­pią z kolej­nych nur­tów kina gro­zy. I choć mogę mieć oso­bi­ste pre­fe­ren­cje, co do sty­li­za­cji i este­ty­ki kolej­nych sezo­nów, ogrom­nie doce­niam fakt, że twór­cy pró­bu­ją nowych rze­czy. Zga­dzam się tak­że z tym, że jest on naj­bar­dziej hor­ro­ro­wy – mimo pew­nych uwag, Roano­ke chy­ba naj­moc­niej trzy­ma się ram (pod)gatunku, któ­ry posta­no­wił zin­ter­pre­to­wać. Nie­mniej nie wyda­je mi się, aby sezon ten mógł zasma­ko­wać wszyst­kim fanom kina gro­zy. Każ­dy wszak ma swo­je oso­bi­ste likes and disli­kes w kwe­stii tego, jakie hor­ro­ro­we ele­men­ty mu się podo­ba­ją. Obsta­ję nato­miast przy opi­nii, że Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry, mimo kil­ku słab­szych sezo­nów, to seans obo­wiąz­ko­wy dla fanów gro­zy. Jego zło­żo­ność i wie­lo­wy­mia­ro­wość ofe­ru­ją napraw­dę wie­le wra­żeń dla miło­śni­ków tego gatunku.

Ram­zes: Zga­dzam się z wami, że pod wzglę­dem for­my to fak­tycz­nie nie­mal kla­sycz­ny hor­ror. Mam jedy­nie pro­blem z tym, że, jak wspo­mi­na­łem, saty­ra na świat tele­wi­zji za bar­dzo ten hor­ror prze­sło­ni­ła, ale może po jakimś cza­sie spoj­rzę na to przy­chyl­niej. To na koniec jesz­cze krót­ko – jak Roano­ke wypa­da na tle wszyst­kich sezo­nów? Jeden z lep­szych, śro­dek staw­ki czy jesz­cze niżej? Gene­ral­nie uwa­ża­cie go za uda­ny tytuł i będzie­cie cze­kać na kolej­ne odcin­ki AHS z pew­ną nadzie­ją, może lek­kim znie­cier­pli­wie­niem, czy raczej z przyzwyczajenia?

Jer­ry: Dla mnie Roano­ke to podium. Bar­dzo dobry sezon, któ­ry mimo uwag i mimo obaw oka­zał się wyjąt­ko­wo odświe­ża­ją­cy. Napraw­dę bałem się kolej­ne­go prze­este­ty­zo­wa­ne­go i prze­kom­bi­no­wa­ne­go sezo­nu, a Mur­phy obrał inną dro­gę i nie tyl­ko się obro­nił, ale tak­że wlał w me ser­ce nadzie­ję na przy­szłość. Utra­co­na wia­ra w Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry, przy­naj­mniej do kolej­ne­go sezo­nu, powróciła.

Mysza: U mnie pierw­sze miej­sca wciąż zaj­mu­ją Asy­lum i Mur­der House, zaś zeszło­rocz­ne Hotel zamy­ka podium. Roano­ke pla­su­je się na czwar­tym miej­scu, ale tyl­ko dla­te­go, że nie mogę go z czy­stym ser­cem umie­ścić niżej niż Coven czy Fre­ak Show (a tych sezo­nów nie lubię; ba! Fre­ak Show wciąż nie dokoń­czy­łam). Podob­nie jak Ram­zes, mimo upły­wu cza­su, wciąż nie do koń­ca wiem, jak inter­pre­to­wać ten sezon i czy osta­tecz­nie mi się podo­bał. Widzę jed­nak zwyż­kę for­my u Murphy’ego po trze­cim i czwar­tym sezo­nie, więc nowo­ro­zbu­dzo­ną nadzie­ją cze­kam na sezon siód­my. Oby był dobry 🙂

Ram­zes: To jesz­cze tyl­ko dodam od sie­bie, bo nie jest to tak jed­no­znacz­ne z moich wypo­wie­dzi – u mnie rów­nież powró­ci­ła nadzie­ja na dobre odcin­ki i widzę, że Mur­phy zła­pał zno­wu tro­chę wia­tru w żagle. Ocze­ki­wa­nie na nowy sezon powin­no tym razem przy­nieść wia­rę, że będzie dobrze, a nie, że nie będzie gorzej.

Dzię­ki wiel­kie za dys­ku­sję! Kto wie, być może za rok zacznie­my ją na nowo.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.

Piotr "Ramzes" Mrowiec

Kiedyś marzył o byciu astronomem, dzisiaj już nie marzy, tylko jest filologiem. Humanista z wyboru, umysł ścisły w sercu. Zawsze z milionem pomysłów do napisania czegoś i zbyt rozwiniętym leniem, by faktycznie to zrobić. Na oglądaniu seriali spędza zdecydowanie zbyt dużo czasu, ale już nauczył się z tym żyć i przyznawać do tego. Ideałem dla niego byłyby podróże po świecie i opisywanie swoich doświadczeń.

Anna "Mysza" Piotrowska

https://www.podsluchane.pl/

Tłumaczka audiowizualna. Podcasterka. Fangirl. Bilingual and Bisexual. Lubi popkulturę, RPG-i, wampiry i mnóstwo pomniejszych zainteresowań. Puchaty gryzoń Internetów. Zaimki: ona/jej