Prawo panny Murphy
Tekst ukazał się pierwotnie na Carpenoctem.pl Skomentuj pod pierwotnym postem!
Kryminał retro przeżywa w ostatnich latach prawdziwy rozkwit, a najlepszym na to dowodem jest popularność powieści Marka Krajewskiego, Mariusza Czubaja czy Borisa Akunina. Nie do końca jasne jest dla mnie źródło tego fenomenu. Nie zrozumcie mnie źle, jestem fanem powieści detektywistycznych w zasadzie od dziecka, kiedy to trafiłem na pierwsze powieści Agathy Christie, Arthura Conan Doyle’a czy Raymonda Chandlera. I choć wychowałem się na klasycznych kryminałach, ich retro odmiana budzi we mnie dość ambiwalentne odczucia. Dla mnie kryminał idealny to mieszanka wyrazistego bohatera, doskonałego klimatu i wciągającej zagadki. A odnoszę wrażenie, że w przypadku retro często najważniejsze jest jak najwierniejsze oddanie realiów epoki i cierpią na tym pozostałe elementy.
Ten nieco przydługi wstęp pokazuje moje odczucia, gdy sięgałem po powieść Rhys Bowen Prawo panny Murphy. Powieść otrzymała nagrodę Agatha Award i zapoczątkowała cykl, na który składa się już 15 książek. Główną bohaterką jest rezolutna Molly Murphy, uboga dziewczyna, która na skutek pewnego dramatycznego wydarzenia jest zmuszona uciekać z rodzinnej Irlandii. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Molly dostaje możliwość wyemigrowania do Stanów Zjednoczonych pod zmienionym nazwiskiem. Wkrótce po przybyciu do Ziemi Obiecanej jeden ze współpasażerów Molly zostaje zamordowany, a ona sama staje się jedną z głównych podejrzanych. Aby oczyścić się z zarzutów, postanawia samodzielnie rozwiązać zagadkę. Nie wie jeszcze, że przyjdzie jej się mierzyć nie tylko z mordercą, ale i z nieznanym jej wielkomiejskim światem Nowego Jorku roku 1901.
Molly Murphy to postać pełna sprzeczności. Dziewczyna ze społecznych nizin, której udało się uzyskać wszechstronne wykształcenie. Pyskata i niepokorna, łącząca naiwność z nieustępliwością i uporem. Rhys Bowen udało się wykreować zabawną i interesującą bohaterkę, która potrafi jednak czytelnika momentami zirytować. A może wystarczyłoby mniejsze stężenie pierwszoosobowej narracji? Przemyślenia i zachowania Molly potrafią być tak rozbrajająco naiwne, a momentami wręcz głupiutkie, że czasem mocno wybijają czytelnika z rytmu. W ogóle odniosłem wrażenie, że nawet jak na detektywa z przypadku, panna Murphy wypada dość blado i gdyby nie kombinacja wyjątkowo szczęśliwych zbiegów okoliczności, sprawa śmierci irlandzkiego emigranta pozostałaby nie rozwiązana.
A szkoda, bo choć sama zagadka nie jest może specjalnie skomplikowana, to została umiejętnie i ciekawie poprowadzona. Duża w tym zasługa silnego umocowania całej opowieści w historycznych ramach konfliktu brytyjsko-irlandzkiego oraz barwnego przedstawienia realiów Nowego Jorku przełomu wieków. Trzeba tu oddać Rhys Bowen, że widać pracę włożoną w kreację świata przedstawionego i jak w najlepszych kryminałach retro miasto staje się tu pełnoprawnym bohaterem. Na tyle interesującym, że po skończonej lekturze sięgnąłem do źródeł, aby sprawdzić, co jest faktem, a co tylko umiejętnie udaje historię.
Prawo panny Murphy nie rewolucjonizuje gatunku, ani nie wnosi specjalnie nic nowego. Czy to źle? W mojej ocenie nie, kryminał to gatunek dość mocno skonwencjonalizowany, ale mimo to potrafiący dostarczyć solidnej porcji bezpretensjonalnej rozrywki. Widać w tej powieści, że to początek cyklu i ja osobiście, mimo paru zastrzeżeń, jestem bardzo ciekaw jak dalej potoczyły się losy Molly. Zatem jeżeli lubicie kryminał retro lub poszukujecie odtrutki po mrocznych powieściach Nesbo czy Larssona, śmiało sięgnijcie po nową powieść z wydawnictwa Noir Sur Blanc. To po prostu przyjemna, niezobowiązująca lektura na wiosenny wieczór.