Złe filmy – Exorcism at 60.000 feet

Fil­my cza­sem rodzą się złe… a mimo to chce­my je oglą­dać. Spra­wia nam to swo­istą przy­jem­ność, po któ­rej czę­sto mamy moral­ne­go kaca – prze­cież mogli­śmy obej­rzeć coś war­to­ścio­we­go! Nad­ro­bić kla­sy­kę, albo wgłę­bić się w ambit­ne kino euro­pej­skie. W serii Złe fil­my będzie­my się przy­glą­dać fil­mom, któ­re trą­cą kiczem, zma­ga­ją się z bra­kiem budże­tu lub ze sła­bym aktor­stwem. Jed­nak czy nisko oce­nia­ny film może dać nam jakąś satys­fak­cję? A jeśli tak to dla­cze­go? W każ­dym przy­pad­ku trze­ba podejść do tema­tu z odpo­wied­niej stro­ny. W pierw­szym odcin­ku, będzie­my spo­glą­dać na kine­ma­to­gra­fię z wyso­kie­go kąta, a dokład­nie z wyso­ko­ści 60.000 stóp! Czy leci z nami pilot? Tak! To sam Lan­ce Hen­rik­sen, któ­ry, choć cza­sem weź­mie łycz­ka z pier­siów­ki, to moc­no trzy­ma ste­ry samo­lo­tu, na któ­re­go pokła­dzie leci cała ple­ja­da oso­bo­wo­ści. Na cze­le z opę­ta­nym przez demo­na zom­bia­kiem! Ile jest tutaj nawią­zań do Richar­da Mathe­so­na? Jak wyso­ko wzbi­je się samo­lot by nie dosię­gły go tam demo­ny i jak prze­li­czyć sto­py na metry? Czy war­to oglą­dać ten film pod­czas podró­ży samo­lo­tem oraz czy zabrać na pokład swo­ją her­bat­kę? Na te i inne pyta­nia Sku­ra odpo­wie w dzi­siej­szym podcaście!

Łukasz Skura

Kiedyś SKura, dzisiaj już Żarłok - pożera filmy, książki, płyty a przede wszystkim testuje dobre i złe żarcie na ŻTV. W wolnych chwilach katuje ludzi swoją niestrawną gitarą.