Z archiwum X. sezon 10. tom 1: Wyznawcy

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Kie­dy w mar­co­wy wie­czór w 1996 roku sia­da­łem przed tele­wi­zo­rem, nie wie­dzia­łem, że wła­śnie roz­po­czy­nam przy­go­dę z jed­nym z naj­lep­szych seria­li w histo­rii tele­wi­zji. Pierw­szy odci­nek był dla mnie szo­kiem, bo cze­goś takie­go się abso­lut­nie nie spo­dzie­wa­łem. Porwa­nia przez kosmi­tów, rzą­do­we spi­ski, jed­nost­ka FBI zaj­mu­ją­ca się spra­wa­mi para­nor­mal­ny­mi, a wszyst­ko to zamknię­te w nie­speł­na 45 minu­tach. Dla pięt­na­sto­lat­ka zaczy­tu­ją­ce­go się w hor­ro­rach, kry­mi­na­łach i scien­ce fic­tion (w tym tak­że – może­cie się śmiać – „nauko­wy­mi” książ­ka­mi Dani­ke­na) to było speł­nie­nie marzeń, bo serial łączył wszyst­kie te kon­wen­cje, a dodat­ko­wo pod­le­wał je szczyp­tą humo­ru i okra­szał kli­ma­tem paranoi.

Po latach, choć nie­wie­lu kwe­stio­nu­je prze­ło­mo­wość pro­duk­cji Chri­sa Car­te­ra, mówi się czę­sto, że wszyst­ko co naj­lep­sze serial miał do zaofe­ro­wa­nia w ramach odcin­ków z „potwo­rem tygo­dnia”, a mito­lo­gia seria­lu to nie­straw­ny beł­kot. Oso­bi­ście kie­dyś też wola­łem epi­zo­dy z tej pierw­szej gru­py, ale kie­dy zabra­łem się do powtór­ki seria­lu na dzie­się­cio­le­cie zakoń­cze­nia jego emi­sji, to oglą­da­jąc całość chro­no­lo­gicz­nie, doce­ni­łem i polu­bi­łem wie­le wąt­ków mito­lo­gicz­nych. Oczy­wi­ście nie­któ­re roz­wią­za­nia nadal bro­nią się śred­nio, ale nie zmie­nia to fak­tu, że zna­jąc całość wyda­rzeń, zde­cy­do­wa­nie łatwiej i przy­jem­niej oglą­da­ło mi się wąt­ki spiskowo-konspiracyjne.

Nie­cier­pli­wi zapy­ta­ją, po co ten auto­bio­gra­ficz­ny wstęp. Otóż, chciał­bym wyraź­nie zazna­czyć, że sia­da­jąc do recen­zji komik­su „Z archi­wum X: Wyznaw­cy”, któ­ry wła­śnie uka­zał się nakła­dam Wydaw­nic­twa SQN, robię to z pozy­cji fana seria­lu i oso­by, któ­ra jest w mia­rę na bie­żą­co z wyda­rze­nia­mi z poprzed­nich serii. A to w moim odczu­ciu ma dość klu­czo­we zna­cze­nie w odbio­rze powyż­sze­go komik­su. Z pro­ste­go powo­du – „Wyznaw­cy” to pierw­szy album zbior­czy sta­no­wią­cy inte­gral­ną część dzie­sią­te­go sezo­nu seria­lu i sku­pia się on w cało­ści na roz­wi­ja­niu ist­nie­ją­cej już mito­lo­gii. A dzie­sią­ta seria to ofi­cjal­na kon­ty­nu­acja, za któ­rą odpo­wia­da mię­dzy inny­mi sam twór­ca seria­lu, Chris Car­ter. War­to też pod­kre­ślić, że całość wyda­rzeń, któ­re przyj­dzie nam śle­dzić, uzna­wa­na jest za kano­nicz­ną część „Z archi­wum X” (zwa­żyw­szy na coraz sil­niej­sze pogło­ski o powro­cie pro­duk­cji na ekra­ny tele­wi­zo­rów nie wiem jak dłu­go tak będzie, ale to dywa­ga­cje na inną okoliczność).

Sce­na­rzy­stą serii (któ­ra note bene nadal się uka­zu­je) jest Joe Har­ris. Nie jestem spe­cjal­nie obe­zna­ny z jego pra­ca­mi, ale w mojej oce­nie z nie­ła­twym zada­niem napi­sa­nia kon­ty­nu­acji kul­to­we­go „Z archi­wum X” wywią­zał się wię­cej niż dobrze. Nie unik­nął paru kon­tro­wer­syj­nych wybo­rów, ale dla mnie naj­waż­niej­sze jest, że w zasa­dzie od same­go począt­ku mamy poczu­cie, że serial powró­cił. Komiks zaczy­na się w chwi­li, gdy spo­koj­ne życie Mul­de­ra i Scul­ly, któ­rzy ukry­wa­ją się aktu­al­nie jako Pań­stwo Bla­ke, zakłó­ca infor­ma­cja o tajem­ni­czym wła­ma­niu do sie­dzi­by FBI. Tajem­ni­czym, bo wyglą­da na to, że celem była kra­dzież danych, w tym oso­bo­wych, doty­czą­cych zamknię­te­go Archi­wum X. Jak się wkrót­ce oka­że agen­ci znaj­dą się w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie, a co gor­sze, naj­wy­raź­niej nie­zna­ni wła­my­wa­cze chcą też dosię­gnąć syna Scully.

Wyda­rze­nia roz­gry­wa­ją się już po zapo­wia­da­nej na 22 grud­nia 2012 kolo­ni­za­cji Zie­mi przez kosmi­tów (co na razie nie zosta­je wyja­śnio­ne) i w zasa­dzie od począt­ku jeste­śmy wrzu­ce­ni w sam śro­dek akcji, któ­ra nie zwal­nia aż do ostat­niej stro­ny. Widać, że twór­cy zde­cy­do­wa­li się na moc­ne otwar­cie i w tych pierw­szych pię­ciu zeszy­tach, któ­re skła­da­ją się na tom „Wyznaw­cy”, posta­wi­li na szyb­kie tem­po i licz­ne zwro­ty akcji. I obu tych kwe­stii mogą doty­czyć wzmian­ko­wa­ne prze­ze mnie kon­tro­wer­sje. Po pierw­sze, sta­wia­jąc na szyb­kie tem­po, w mojej oce­nie komiks ma dość wyso­ki „próg wej­ścia”. Mimo że całość jest dobrze i kla­row­nie roz­pi­sa­na to bez zna­jo­mo­ści seria­lu wie­le rze­czy może wydać się nie do koń­ca jasnych, a pew­ne moty­wy, któ­re z per­spek­ty­wy fanów są sza­le­nie moc­ne, po pro­stu mogą nie zadzia­łać. Wyni­ka to z fak­tu, że Joe Har­ris odro­bił lek­cje i w sce­na­riu­szu umie­ścił napraw­dę spo­rą licz­bę odnie­sień i nawią­zań do wcze­śniej­szych wyda­rzeń. Cza­sem są to smacz­ki, któ­re wyła­pią fani, a dla świe­że­go czy­tel­ni­ka nie będą one mia­ły zna­cze­nia, jed­nak cza­sem zna­jo­mość wcze­śniej­szych wyda­rzeń daje dużo dodat­ko­we­go kon­tek­stu. Jesz­cze raz pod­kre­ślę: dla mnie to plus. Cie­szy­łem się jak dziec­ko na te wszyst­kie mru­gnię­cia okiem do fanów, ale rozu­miem, że dla zwy­kłe­go czy­tel­ni­ka, któ­ry się­gnie po komiks, może to być pro­blem. Poważ­niej­sze kon­tro­wer­sje tyczą się jed­nak zwro­tów akcji i wyni­ka­ją z tego, że Car­ter z Har­ri­sem zane­go­wa­li (czy na pew­no?) kil­ka klu­czo­wych roz­wią­zań fabu­lar­nych z ostat­nich sezo­nów seria­lu, tym samym moc­no zaska­ku­jąc fanów. Z dru­giej stro­ny sam mam wąt­pli­wo­ści, czy pró­bu­jąc szo­ko­wać czy­tel­ni­ków, twór­cy nie­co nie przedobrzyli.

Komiks to jed­nak nie tyl­ko sce­na­riusz, ale tak­że jego spo­sób poda­nia i oczy­wi­ście stro­na gra­ficz­na. I jeże­li cho­dzi zapre­zen­to­wa­nie opo­wie­ści to jestem bar­dzo zado­wo­lo­ny. Zeszy­ty zaczy­na­ją się zawsze od moc­ne­go otwar­cia, a koń­czą solid­nym clif­fhan­ge­rem, a do tego podo­ba mi się roz­pla­no­wa­nie poszcze­gól­nych plansz i kadrów. Cza­sem mamy kadr na całą stro­nę, a cza­sem czte­ry – pięć, ale widać, że to zosta­ło prze­my­śla­ne tak, aby cała histo­ria płyn­nie się roz­wi­ja­ła. Do tego nale­ży pod­kre­ślić coś, o czym nie­któ­rzy twór­cy komik­sów nadal zapo­mi­na­ją – tutaj w zasa­dzie nie ma zbęd­nej eks­po­zy­cji prze­ka­zy­wa­nej w dym­kach, czy dodat­ko­wych opi­sach. Bar­dzo czę­sto kon­kret­ny kadr posu­wa nam akcję do przo­du i to pozor­nie bła­ha rzecz cieszy.

Nie­ste­ty sama stro­na gra­ficz­na to zupeł­nie inna histo­ria. Za rysun­ki odpo­wia­da nie­zna­ny mi wcze­śniej Miche­al Walsh i powiem szcze­rze, że pierw­sze chwi­le z owo­ca­mi jego pra­cy są dość trau­ma­tycz­ne. Pozor­nie nie jest źle, bo wszyst­kie posta­ci z seria­lu może­my poznać dość szyb­ko (choć fakt, że mimo upły­wu lat wyglą­da­ją tak jak deka­dę temu wyglą­da na spo­re nie­do­pa­trze­nie), ale resz­ta to w mojej oce­nie dra­mat. Rysun­ki są dość umow­ne i uprosz­czo­ne. Dopó­ki Walsh trzy­ma się pro­stych, sta­tycz­nych kadrów, któ­re nie wyma­ga­ją dużej ilo­ści szcze­gó­łów, jest jesz­cze w mia­rę zno­śnie. Jed­nak kie­dy mamy zbli­że­nia, bar­dziej szcze­gó­ło­we kadry, albo mimi­kę twa­rzy, jest już bar­dzo źle. Na szczę­ście, i jest to dla mnie swo­isty para­doks, dość szyb­ko opo­wieść mnie wcią­gnę­ła na tyle, że stro­na gra­ficz­na prze­sta­ła mi prze­szka­dzać. A dodat­ko­wo spra­wę nie­co ura­to­wa­ła cenio­na kolo­ryst­ka Jor­die Bel­la­ire, któ­ra poda­ła całość w kli­ma­tycz­nych, brud­nych bar­wach, świet­nie pasu­ją­cych do tej historii.

Na koniec przejdź­my do same­go wyda­nia, a to zasłu­gu­je moim zda­niem na pochwa­ły. Całość uka­za­ła się w twar­dej opra­wie, na dobrym jako­ścio­wo papie­rze, a oprócz komik­su zaser­wo­wa­no nam jesz­cze dzie­sięć stron dodat­ków w posta­ci alter­na­tyw­nych okła­dek i ilu­stra­cji. Zaś swo­istą wisien­ką na tor­cie jest też doda­wa­ny do komik­su słyn­ny pla­kat „I want to belie­ve”, w jego okrwa­wio­nej wer­sji. Świet­ny dodat­ko­wy bonus. I tyl­ko pro­szę nie czy­taj­cie opi­su komik­su na okład­ce, bo zde­cy­do­wa­nie wykra­cza poza krót­ką zachę­tę i zdra­dza kil­ka waż­nych zwro­tów akcji, psu­jąc zabawę.

Reasu­mu­jąc, pierw­szy epi­zod nowe­go sezo­nu „Z archi­wum X” to świet­na rzecz, ale chy­ba nie dla każ­de­go. Jeże­li ktoś chciał­by się zapo­znać z komik­sem jako dzie­łem auto­no­micz­nym, może spró­bo­wać i nie wyklu­czam, że tak „Wyznaw­cy” też się bro­nią. Mi nie­ste­ty trud­no to oce­nić, bo zbyt nasiąk­nię­ty jestem seria­lem. Fanom pole­cam jed­nak z całe­go ser­ca, bo myślę, że będą się w trak­cie lek­tu­ry świet­nie bawić, nawet pomi­mo sła­bej stro­ny gra­ficz­nej. I mam napraw­dę szcze­rą nadzie­ję, że SQN nie da nam dłu­go cze­kać na kontynuację.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.