Z archiwum X
Każdy pamięta, że w polskiej telewizji lat 90-tych dominowały seriale kryminalne z „Kojakiem” i „Columbo” na czele. Seriali, umownie je nazwijmy „fantastycznych” było jak na lekarstwo. Przypadkowo, w pewien marcowy wieczór 1996 roku trafiłem na pierwszy odcinek nowego serialu o którym wcześniej nic nie słyszałem – „Z Archwium X”. Trudno w to uwierzyć, ale ja nadal pamiętam to pierwsze spotkanie z „The X Files”. Seans pierwszego odcinka był szokiem. Porwania przez kosmitów, rządowy spisek, wydział FBI zajmujący się sprawami paranormalnymi? I to w jednym odcinku? Czegoś takiego się nie spodziewałem. Dla mnie, nastolatka zaczytującego się wtedy science fiction, horrorem i (możecie się śmiać)„popularnonaukowymi” książkami Ericha Von Danikena było to niesamowite przeżycie. Tak, po seansie „Pilota” rozpoczęła się moja dozgonna miłość do najlepszego serialu świata – „Z Archiwum X”.
Kilka miesięcy temu postanowiłem zrealizować ambitny projekt pełnego odświeżenia 202 odcinków oraz pierwszego filmu kinowego spinającego sezony 5 i 6. Udało się i powiem Wam, że moja atencja do serialu tylko wzrosła. Nie pokuszę się o recenzję, bo jestem zbyt mało obiektywny. Opowiem za to za co uwielbiam ten wyjątkowy i jakże wpływowy serial.
Każdy wie, że „Z archiwum X” to agenci Mulder i Scully. Główna para bohaterów zbudowana na bazie przeciwieństw przeszła długą drogę od nieufności, do wspólnej walki z rządową konspiracją. Osobiście uważam, że sposób prowadzenia tej pary to prawdziwe mistrzostwo świata. Obserwowanie jak ich współpraca hartuje się w ogniu licznych dramatycznych wydarzeń oraz jak ewoluują na skutek wspólnej pracy w archiwum X to prawdziwa przyjemność. Ozdobą są dialogi pomiędzy agentami, przy czym bryluje w tym duecie Mulder, rzucając chwytliwymi onelinerami nadzwyczaj często. Bardzo lubię także sposób poprowadzenia wątku romantycznego (częsta bolączka seriali) pomiędzy Mulderem i Scully. Fani dość szybko zaczęli ich ze sobą łączyć, a twórcy zaczęli bawić się z fanami zwodząc ich niemiłosiernie. Nie zmienia to faktu, że historia ich przyjaźni i miłości to źródło wielu niezapomnianych scen. Pamiętny odcinek „Memento Mori” w którym Scully mierzy się ze śmiercią. Słynny prawie pocałunek z filmu kinowego, pierwsze, niezapomniane wyznanie Muldera w „Triangle”. Ich „małżeństwo” w „Arcadii”. W końcu perfekcyjnie napisana i rozegrana scena w finale sezonu 8 kiedy są już we trójkę z małym Williamem. Wymieniać mógłbym długo…
Ale The X Files to nie tylko główni bohaterowie. Przez serial przejawia się prawdziwa plejada świetnych postaci. Począwszy od sprzymierzeńców agentów (ich szef i przyjaciel Walter Skinner, grupa „Samotnych Strzelców”, następcy Muldera i Scully w archiwum X, czyli agenci Doggett i Reyes i wielu innych), poprzez ich wrogów (tajemniczy członkowie Syndykatu, Łowcy Nagród oraz ikoniczny Palacz) do plejady postaci po których nigdy nie wiadomo czego się spodziewać (Alex Krycek, Marita Covarrubias, dyrektor Kersch, X i wiele innych). Praktycznie każda ważna postać dostała „swój” odcinek(odcinki) pogłębiający ich historię. Nie dziwi to o tyle, że w zasadzie każdy z tych bohaterów jest nie tylko świetnie zagrany, ale bardzo ciekawie napisany i po prostu zasługuję na szerszą prezentację. Wiele tych odcinków to prawdziwe perełki jak chociażby „Musings of a Cigarette Man” poświęcony Palaczowi. Co więcej nowi bohaterowie pojawiają się do samego końca serialu i do końca każda nowa postać wypada ciekawie. Najlepszym przykładem jest wprowadzenie w serii 8 jednej z moich ulubionych postaci Johna Doggetta. Już pierwsza scena z jego udziałem to majstersztyk, a potem jest tylko lepiej.
To za co zawsze uwielbiałem serial to różnorodność. Zasiadając do kolejnego odcinka nigdy nie wiedziałem co otrzymam. Science fiction i thriller (wątki związane z mitologią serialu, świetny cyberpunkowy „Kill Switch” napisany przez samego Williama Gibsona ), kryminał (słynny „Tooms”, „Grotesque”, „Theef”, „Paper hearts” i wiele innych), horror („Home” z jednym z najbardziej szokujących wstępów w historii serii oraz wiele odcinków nie bez powodu nazywanych „Monster-of-the-week”), czy komedię (o tym więcej niżej). Tak szeroka rozpiętość tematyczna powoduje, że nie sposób się nudzić i z niecierpliwością czeka się na kolejny odcinek. Tylko po to aby znów dać się zaskoczyć.
Niektórych może zadziwić, że wspomniałem o komedii w kontekście TXF. A niepotrzebnie, bo humor to nieodłączny element serialu. Wiele humorystycznych odcinków to faworyci w moim prywatnym rankingu. Po prostu nie sposób się nie zakochać w (często autotematycznym) poczuciu humoru twórców. Na specjalną uwagę zasługują moim zdaniem: stylizowany na „Frankensteina” Jamesa Whale i składający mu (oraz Cher;) hołd „The Post-Modern Prometheus”, „Jose Chung’s From Outer Space” oraz „War of Coprophages”, czy pozostałe odcinki napisane przez Darina Morgana, „Quagamire” w którym Agenci weryfikują doniesienia o potworze z jeziora, „Hollywood A.D.” w którym kręcony jest film na bazie przygód Muldera i Scully (a Skinnera ma grać sam Richard Gere;p), nakręcony „na żywo” „X‑Cops”, czy perfekcyjny, wampiryczny „Bad blond” i wiele więcej. Każdy z tych odcinków polecam do oglądania w ciemno. Dobra zabawa gwarantowana i to nie tylko dla fanów serialu.
Nie zapominajmy jednak, że „Z Archiwum X” to głównie serial science fiction z silnie zarysowanymi wątkami głównymi – rządowy spisek, kolaboracja z kosmitami dążącymi do kolonizacji ziemi, hybrydy człowieka i kosmity, niezniszczalni superżołnierze. Patrząc na to z boku można się pod nosem uśmiechać z politowaniem. Wcześniej nawet mi, jako wielkiemu fanowi serialu, zdarzyło się narzekać na odcinki związane z mitologią serialu. Tak naprawdę w 100% doceniłem wątki mitologiczne po odświeżeniu całości. Wtedy wiele spraw, których nie rozumiałem oglądając serial tak jak go telewizja pokazywała (czyli przypadkowo i niesystematycznie) wskoczyło na swoje miejsce. Okazało się także, że wiele z odcinków głównego nurtu to perfekcyjne historie, które bronią się same (wystarczy przypomnieć kultową „Tunguskę”, czy zawierający wiele szokujących scen „731”). Zachęcam do powtórki seriali pod tym kątem i mam nadzieję, że wtedy podzielicie moje zdanie.
Zdaję sobie sprawę, że serialowi można sporo zarzucić. Niektóre motywy zdają się powtarzać zbyt często, czasem rozwiązanie sprawy wydaje się dziwaczne lub po prostu głupie, część historii się po prostu zestarzała, a główna mitologia serialu może się wydawać niespójna i przekombinowana. Ja przymykam na to oko, bo uważam, że serial nawet w 8 i 9 sezonie, w których Mulder praktycznie się nie pojawia, a Scully czasem gra drugie skrzypce nadal trzyma wysoki poziom. Mało tego, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że z 202 odcinków nie lubię wracać tylko do dwóch. A to chyba najlepsza rekomendacja. W zalewie seriali fantastycznych sięgnijcie jeszcze raz po „Z archiwum X”. Spotkanie z jednym z kamieni milowych w historii telewizji na pewno nie okaże się czasem straconym. To nie jest zakurzony klasyk. To nadal pełnoprawny hit.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!