The Raid/The Raid 2
Uwielbiam uczucie kiedy niespodziewanie trafię na jakieś dzieło, które mimo iż niepozorne okazuje się być prawdziwą perełką. W taki właśnie sposób słuchając kiedyś Fantasmagierii usłyszałem o indonezyjskim filmie akcji „The Raid”. Chłopaki wypowiadali się o nim na tyle entuzjastycznie, że postanowiłem sprawdzić ten kompletnie (wtedy) u nas nieznany, a dla mnie wyjątkowo egzotyczny film. Obejrzałem i muszę przyznać, że choć absolutnie nie jest to film idealny to po seansie długo zbierałem szczękę z podłogi.
Fabuła „The Raid” jest prościutka, żeby nie powiedzieć czysto pretekstowa. Oddział specjalny indonezyjskiej policji dostaje zadanie zinfiltrowania wieżowca w celu ujęcia szefa miejscowego kartelu. Nie wiedzą, że wieżowiec niemalże od parteru po dach to ufortyfikowana twierdza, która stanie się dla nich pułapką bez wyjścia. Jeżeli z tyłu głowy kołaczą się Wam skojarzenia z „Dreddem 3D” nie jesteście dalecy od prawdy, bo pewne elementy obu filmów są bardzo podobne. To jest z resztą jedna z przyczyn dlaczego o „The Raid” zrobiło się głośno. Choć w mojej ocenie zamieszanie wokół tego kto wpadł pierwszy na taki pomysł jest o tyle nieuzasadnione, że choć punkt wyjścia jest zbliżony (wieżowiec jako siedziba kartelu i odcięci w nim stróże prawa) to oba filmy więcej dzieli niż łączy. I nie chodzi tu tylko o podejście do tematu („Dredd” stawiał na klasyczne kino akcji, a „The Raid” to kino „kopane”), ale także o fabułę („Dredd” to jest jednak w moich oczach historia inicjacyjna, a sam Sędzia nie bacząc na swe życie, jest tam wręcz opętany koniecznością wykonania zadania, zaś w „The Raid” stróże prawa starają się po prostu przeżyć).
Nie chciałbym się tu jednak skupiać na detalicznym porównaniu obu filmów (choć oba są warte uwagi) i już przechodzą do samego „The Raid”. Wspomniałem, że fabuła jest pretekstowa, bo mimo paru fabularnych twistów (które nie należą z resztą do przesadnie oryginalnych i porywających) stanowi tylko punkt wyjścia do wysoko oktanowej akcji. Pamiętam jak za dzieciaka robiła na mnie wrażenie prezentacja walk w „Wejściu Smoka”. Tutaj całość walk oparta jest o indonezyjską sztukę walki Pencak Silat i choreografia dosłownie zapiera dech w piersiach. Moim zdaniem pierwsze 60–70 minut filmu to najlepsze co zaserwowało nam kino akcji od lat. A pomysłowość twórców, sprawność fizyczna aktorów i brutalność może zawstydzić niejednego, grzecznego twórcę z Hollywood. Podziw budzi to tym większy, że to niskobudżetowe (budżet wyniósł ok. 1,1 mln dolarów) w pełni autorskie kino, którego scenarzystą, reżyserem i montażystą (co szczególnie istotne) jest Walijczyk Gareth Evans. Wspomniałem o montażu, bo w mojej ocenie ten element wypada po prostu znakomicie. Choreografia walk jest pomysłowa i kapitalnie odegrana, ale to fantastyczny montaż w połączeniu ze znakomitą muzyką (w której maczał palce między innymi Mike Shinoda z Linkin Park) powoduje, że ogląda się ten film tak dobrze.
Ale zastanawiacie się pewnie dlaczego wspominam o pierwszych 60–70 minutach filmu. Otóż w mojej ocenie w drugiej połowie film troszkę siada. Strona realizatorska nadal jest bardzo dobra, ale po pierwsze zawrotne tempo pierwszej połowy filmu powoduje lekkie wyczerpanie widza, po drugie tak jak wspomniałem wcześniej fabularne twisty, które się pojawiają, choć umożliwiają chwilę oddechu to dają mało satysfakcji. Mam wrażenie, że Evansowi („The Raid” to jego drugi film) zabrakło trochę scenariuszowej sprawności aby lepiej rozłożyć akcenty i tempo filmu. Nie rzutuje to jednak bardzo negatywnie na całość. Dawno po prostu nie śledziłem kina akcji z takim niedowierzaniem i wypiekami na twarzy. Nie ważne, że coś może być tu mało prawdopodobne, nielogiczne, czy naciągane. To kino akcji, a Evans zabiera nas na przejażdżkę kolejką górską i takie niuanse nie mają tu po prostu znaczenia.
Po wrażeniu jakie zrobiła na mnie część pierwsza, zachwyciłem się na wieść, że Evans kręci drugą odsłonę. Choć nie ukrywam, że miałem spore obawy. Po pierwsze na starcie miałem już większe oczekiwania, a poza tym byłem bardzo ciekaw jak po takim finale jaki zaserwował nam w pierwszej odsłonie będzie w stanie pociągnąć temat dalej? W końcu udało mi się sięgnąć po „The Raid 2″. Kino pod wieloma względami skrajne inne od pierwszej odsłony (co nie każdemu fanowi pierwszej części przypadnie do gustu), a z drugiej strony zdecydowanie bardziej przemyślane, rozbudowane i mocniejsze.
Zastanawiałem się w jakim kierunku pójdzie fabuła i już na wstępie Evans nie cacka się z widzem, w pierwszych scenach demolując status quo ustanowione po finale. Główny bohater „The Raid” (Rama) zostaje zwerbowany do tajnej jednostki indonezyjskiej policji. Działając pod przykrywką ma przeniknąć w szeregi organizacji niejakiego Banguna, który stoi na czele jednej z rodzin trzęsących miastem i finansujących skorumpowanych policjantów. Plan polega na tym aby zebrać niepodważalne dowody, które pozwolą zniszczyć zarówno przestępców, jak i skorumpowanych gliniarzy. Szybko okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste.
Już długość filmu (jest ponad 40 minut dłuższy od pierwszego, a patrząc na ilość wypływających wyciętych scenach powinien być jeszcze obszerniejszy) zwiastuje, że to nieco inne kino. Ale to co można było podejrzewać, widać niemalże od pierwszych scen. „The Raid 2” ma zdecydowanie lepiej rozłożone tempo. Tu sceny walk i akcji są tylko ważnym elementem dopełniającym fabułę, a nie jej sednem. Oczywiście nie wszystkim takie podejście będzie się podobało i woleliby większe skondensowanie akcji. Ja jednak stoję na stanowisku, że wyszło to filmowi na dobre. Tym bardziej, że fabuła choć znów niezbyt odkrywcza jest moim zdaniem bardzo fajna i zgrabnie poprowadzona. Czego z resztą tu nie ma. Wątki rodem z „Ojca Chrzestnego” (wojna klanów, zawiedzione nadzieje i zgubne ambicje), czy „Infernal affairs” (policjant w organizacji przestępczej) to tyle niektóre z motywów jakimi naładowany jest ten film.
Ale największe różnice odczułem w sposobie realizacji całości. Montaż walk nadal jest znakomity, ale Evans postawił na stylizację (możecie nie wierzyć, ale niektóre kadry i sekwencje są tak niesamowicie przygotowane i zainscenizowane, że budzą szczery podziw) oraz wiele dłuższych i spokojniejszych ujęć (szerszych planów, bardziej statycznych scen). I znów. Wielu fanom oryginału taka zmiana się nie spodoba. Ja byłem zachwycony, a te z pozoru nieśpieszne sekwencje potrafią często bardziej pompować adrenalinę niż wiele amerykańskich filmów akcji.
A jeżeli chodzi o akcję to Evans i spółka pomysłowością inscenizacyjną i choreografią w wielu miejscach przeszli samych siebie. Sekwencje walki w toalecie, w trakcie pościgu samochodowego, czy w wagonie metra zapamiętam na długo. Z reszta przywołując tę ostatnią scenę od razu muszę wspomnieć o kolejnej dużej zalecie sequela. Wprowadza całą plejadę kapitalnych postaci. Na pierwszym planie mamy mnóstwo ciekawych bohaterów, z których każdy ma swój styl, swoje motywacje i ciekawą historię. Ale nawet Ci drugoplanowi zapadają w pamięć, szczególnie pewna wyjątkowo charakterystyczna i fascynująca dwójka.
Czy sequel jest filmem idealnym? Ponoć nie ma kina perfekcyjnego, ale ja w tym filmie naprawdę nie znajduję elementu do którego mógłbym się przyczepić. To kino bezkompromisowe, autorskie i w moim odczuciu sequel totalny, lepszy pod każdym względem od pierwszej części. Mam nieodparte wrażenie, że na zachodzie nikt by się nie odważył obecnie czegoś takiego wyprodukować. Nawet nie ze względu na poziom brutalności (znów wysoki), ale na podejście do tematu. Niektórzy będą z pewnością narzekać, że film jest rozwleczony, nudnawy i mało odkrywczy. Cóż, z gustami się nie dyskutuje. Ja mogę odpowiedzieć tylko, że dzięki temu powolnemu rozwojowi akcji mamy szansę nasycić się seansem i lepiej się bawić na scenach akcji. „The Raid 2” to w mojej ocenie rozrywka najwyższej próby.
Podsumowując, bardzo polecam oba filmy. „The Raid” wydano nawet w Polsce na dvd, które można dostać za grosze i uważam, że każdy fan porządnego kina akcji powinien spróbować tego indonezyjskiego dania. A jeżeli Wam się spodoba to poszukajcie drugiej odsłony. I uwierzcie, Hollywood nie dostarczy Wam takiej wrażeń w tym gatunku jeszcze przez długie lata. Nawet jeżeli dojdzie w końcu do skutku planowany amerykański remake.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!