Skonsumowana

Odno­szę wra­że­nie, że ostat­nio coraz rza­dziej jestem pozy­tyw­nie zasko­czo­ny lek­tu­rą jakiejś książ­ki. To nie jest tak, ze czy­tam tyl­ko roz­cza­ro­wu­ją­cy chłam. Raczej po pro­stu naj­czę­ściej wiem co nie­co o książ­ce i/lub auto­rze, co pozwa­la mi wyro­bić sobie pewien obraz przed lek­tu­rą. Taka sytu­acja powo­du­je, że trud­niej o roz­cza­ro­wa­nie, ale z dru­giej stro­ny kie­dy tra­fisz na coś napraw­dę dobre­go, nie ma tego „efek­tu wow”. Zabie­ra­jąc się do „Skon­su­mo­wa­nej” Davi­da Cro­nen­ber­ga, teo­re­tycz­nie powi­nie­nem mieć wygó­ro­wa­ne ocze­ki­wa­nia. Naczel­na chwa­li­ła (z drob­ny­mi uwa­ga­mi) tę powieść w swej recen­zji na Car­pe Noc­tem, a do tego mówi­ło się spo­ro o książ­ce jako o powro­cie Cro­nen­ber­ga do jego ulu­bio­nej tema­ty­ki, czy­li hor­ro­ru cie­le­sne­go – kon­wen­cji, któ­rej jestem wier­nym fanem. Ale z dru­giej stro­ny „Skon­su­mo­wa­na” to lite­rac­ki debiut i książ­ka, któ­ra mimo pozy­tyw­nych opi­nii nie odbi­ła się raczej sze­ro­kim echem. Do tego sam twór­ca w ostat­nich latach porzu­cił prze­cież swo­je obse­sje, ser­wu­jąc skraj­nie inne kino w sto­sun­ku do tego, z jakim jest głów­nie koja­rzo­ny. Krót­ko mówiąc: kom­plet­nie nie wie­dzia­łem, cze­go się spodziewać.

Zarys fabu­ły „Skon­su­mo­wa­nej” i sam począ­tek powie­ści nie odda­je tego, z jak wie­lo­wąt­ko­wą i wie­lo­wy­mia­ro­wą histo­rią przyj­dzie nam obco­wać. Pozna­je­my dwój­kę repor­te­rów. Ona – Naomi – spe­cja­li­zu­je się w zbrod­niach. On – Nathan – zafa­scy­no­wa­ny jest medy­cy­ną. Funk­cjo­nu­ją w dość skom­pli­ko­wa­nej rela­cji opar­tej na miło­ści do zdjęć, swej pra­cy i tech­no­lo­gii. Naomi posta­na­wia zająć się tema­tem, któ­ry bul­wer­su­je opi­nię publicz­ną we Fran­cji. Zna­ny i sza­no­wa­ny filo­zof Ari­sti­de Aro­ste­guy zni­ka bez śla­du krót­ko po tym, jak w ich wspól­nym miesz­ka­niu zosta­je zna­le­zio­na jego wie­lo­let­nia part­ner­ka Cele­sti­ne, poćwiar­to­wa­na i czę­ścio­wo zje­dzo­na. Nathan tym­cza­sem wyjeż­dża na spo­tka­nie z dok­to­rem Mol­na­rem, chi­rur­giem, któ­ry sły­nie z podej­mo­wa­nia nie­ty­po­wych i kon­tro­wer­syj­nych terapii.

Cro­nen­berg z łatwo­ścią potra­fi wcią­gnąć czy­tel­ni­ka w swój świat, co jest zaska­ku­ją­ce z dwóch powo­dów. Pierw­szym jest kwe­stia języ­ka. Choć całość jest napi­sa­na bar­dzo spraw­nie, to Cro­nen­berg zasy­pu­je nas kolo­sal­ną ilo­ścią danych tech­nicz­nych i szcze­gó­ło­wych opi­sów apa­ra­tów, tele­fo­nów komór­ko­wych, para­me­trów zdjęć i róż­ne­go rodza­ju sprzę­tu elek­tro­nicz­ne­go. Mnie oso­bi­ście, jako oso­bę śred­nio zain­te­re­so­wa­ną taki­mi kwe­stia­mi tro­chę to męczy­ło, a momen­ta­mi wręcz wybi­ja­ło z lek­tu­ry. Choć rozu­miem, że z per­spek­ty­wy twór­cy był to świa­do­my wybór for­my opi­su posta­ci, dla któ­rych tech­no­lo­gia jest jak powie­trze. Po dru­gie, powieść przez bar­dzo dłu­gi okres cza­su sta­no­wi zle­pek róż­nych wąt­ków, któ­re wyda­ją się ze sobą nie łączyć. Śle­dzi­my prze­pla­ta­ją­ce się losy Naomi i Natha­na, roz­wój śledz­twa w spra­wie Aro­ste­guy­ów oraz medycz­ne pro­jek­ty i zasta­na­wia­my się dokąd to wszyst­ko pro­wa­dzi. Taka kon­struk­cja powie­ści mogła­by ją pogrą­żyć, a tym­cza­sem Cro­nen­berg nie tyl­ko wycho­dzi z tego obron­ną ręką, ale ta mie­szan­ka oka­zu­je się być zaiste wybuchowa.

Począ­tek powie­ści mnie zwy­czaj­nie zachwy­cił i jestem pewien, że fani auto­ra poczu­ją się jak w domu. Mamy tu bowiem peł­ne spek­trum tema­tów, z jaki­mi wcze­śniej Cro­nen­berg się mie­rzył. Kon­tro­wer­syj­na i wyuz­da­na sek­su­al­ność, trans­gre­sja, cie­le­sne defor­ma­cje i per­wer­sje, a wszyst­ko to pod­szy­te tech­no­lo­gią, filo­zo­fią i kwe­stia­mi socjo­lo­gicz­ny­mi. Choć począt­ko­wo nie dane jest nam zła­pać peł­ne­go obra­zu, to te poszcze­gól­ne sekwen­cje i wąt­ki są pro­wa­dzo­ne zna­ko­mi­cie. Co widać świet­nie na przy­kła­dzie chy­ba naj­lep­szej czę­ści powie­ści, czy­li wizy­ty Natha­na u nie­zwy­kłe­go chi­rur­ga i jego udzia­łu w kon­tro­wer­syj­nej ope­ra­cji kobie­ty cho­rej na raka piersi.

Siłą tej pro­zy są dwie pod­sta­wo­we kwe­stie. Rewe­la­cyj­nie nakre­ślo­ne posta­ci – któ­rych mnó­stwo prze­wi­ja się na kar­tach tej powie­ści – jak i świet­nie skon­stru­owa­ne poje­dyn­cze sce­ny. I jak to u Cro­nen­ber­ga: tu prak­tycz­nie nikt nie jest w peł­ni „nor­mal­ny” w tra­dy­cyj­nym uję­ciu tego sło­wa. Ale ani przez moment nie mamy poczu­cia obco­wa­nia z fik­cyj­ny­mi byta­mi. Twór­cy uda­ła się trud­na sztu­ka stwo­rze­nia posta­ci, czę­sto bar­dzo zło­żo­nych, dzi­wacz­nych, któ­re nie są prze­szar­żo­wa­ne. A patrząc choć­by na dok­to­ra Mol­na­ra, mam poczu­cie, że w wie­lu przy­pad­kach nie­bez­piecz­nie zbli­żał się do gra­ni­cy, za któ­rą cze­ka­ły posta­ci śmiesz­ne i kary­ka­tu­ral­ne. Całe szczę­ście nigdy jej nie prze­kro­czył. Dru­ga spra­wa to kapi­tal­nie napi­sa­ne sce­ny, czę­sto krót­kie i teo­re­tycz­nie nie­istot­ne z punk­tu widze­nia głów­nej fabu­ły (przy­wo­łam choć­by motyw roz­mo­wy o pięk­nie i śmier­tel­nych cho­ro­bach, któ­ry w mojej oce­nie jest sam w sobie czymś, dla cze­go war­to się­gnąć po tę książ­kę). Zresz­tą obie te kwe­stie się ze sobą bez­po­śred­nio łączą i powo­du­ją, że może­my podzi­wiać nie­sa­mo­wi­tą, żywą i peł­ną szcze­gó­łów kre­ację świa­ta przed­sta­wio­ne­go, w któ­rym cza­sem pozor­nie bła­ha sce­na może mieć duże zna­cze­nie dla póź­niej­szej akcji. Albo oka­zać się samo­dziel­ną perełką.

I tak zachwy­cam się tą powie­ścią, ale trze­ba dodać łyżecz­kę dzieg­ciu do tej becz­ki mio­du. Bo mniej wię­cej w poło­wie książ­ki nar­ra­cja się zmie­nia i zamiast prze­pla­ta­ją­cych się histo­rii dosta­je­my dłu­gi i bar­dzo szcze­gó­ło­wy mono­log. Ta peł­na dzi­wacz­nych moty­wów i wąt­ków opo­wieść sta­no­wi­ła tak nagły zwrot, że począt­ko­wo poczu­łem się moc­no skon­ster­no­wa­ny. To nie jest coś, co dra­stycz­nie obni­ża moją oce­nę, tym bar­dziej, że z per­spek­ty­wy fina­łu nale­ży doce­nić tak­że ten ele­ment. Ale moż­na to było moim zda­niem zro­bić lepiej. I zde­cy­do­wa­nie war­to, aby czy­tel­nik był mini­mal­nie na to przy­go­to­wa­ny, bo ten seg­ment może znu­żyć i nie­co ziry­to­wać jako wyraź­nie odsta­ją­cy od resz­ty tej zadzi­wia­ją­cej powieści.

Zadzi­wia­ją­cej, bo choć nie jest pozba­wio­na wad, to po lek­tu­rze stwier­dzi­łem, że daw­no nie mia­łem do czy­nie­nia z tak świe­żą i uni­ka­to­wą powie­ścią. Nawet trud­no mi ją jed­no­znacz­nie zakla­sy­fi­ko­wać gatun­ko­wo – tyle róż­nych, cza­sem pozor­nie nie­przy­sta­ją­cych ele­men­tów uda­ło się Cro­nen­ber­go­wi tutaj zawrzeć. Mamy licz­ne, świet­nie popro­wa­dzo­ne wąt­ki rodem z hor­ro­ru cie­le­sne­go (opis pew­nej noc­nej kola­cji to praw­dzi­wy, nomen omen, rary­tas). Mamy zagad­kę kry­mi­nal­ną. Mamy tu wąt­ki filo­zo­ficz­ne, bo fakt, że Aro­sto­guy­owie byli uzna­ny­mi naukow­ca­mi ma w tej powie­ści istot­ne, wymier­ne zna­cze­nie i wie­lo­krot­nie będzie nam dane się mie­rzyć z ich poglą­da­mi. A to wszyst­ko zosta­ło pod­la­ne cro­nen­ber­gow­ską ero­ty­ką i szczyp­tą czar­ne­go humo­ru. Wyglą­da przy­zna­cie, na dzi­wacz­ne połą­cze­nie. Ale jak się to czy­ta! Cro­nen­berg oka­zał się wyjąt­ko­wo spraw­nym auto­rem i stwo­rzył wie­lo­wąt­ko­wą histo­rię, któ­ra zosta­ła przez nie­go dro­bia­zgo­wo roz­pi­sa­na i roz­pla­no­wa­na, tak aby wszyst­kie ele­men­ty wsko­czy­ły na swo­je miej­sca w wiel­kim finale.

Fina­le co do któ­re­go, przy­znam się, mia­łem począt­ko­wo mie­sza­ne uczu­cia i któ­ry zosta­wił mnie dość moc­no skon­ster­no­wa­ne­go. Po pierw­sze, całość zosta­je domknię­ta jak­by w pośpie­chu, a przy­naj­mniej ja odnio­słem wra­że­nie, jak­by od pew­ne­go momen­tu nagle akcja bar­dzo przy­śpie­szy­ła. Po dru­gie samo roz­wią­za­nie histo­rii – pew­nych rze­czy moż­na się było domy­ślić, ale nie­któ­re roz­wią­za­nia jakie nam zaser­wo­wa­no są… dale­kie od typo­wych. Napraw­dę nie wie­dzia­łem, co o tym sądzić, ale teraz z per­spek­ty­wy krót­kie­go cza­su, jaki minął od lek­tu­ry, jesz­cze moc­niej doce­ni­łem kunszt Cro­nen­ber­ga. W tym gorz­kim zakoń­cze­niu nie tyl­ko uda­ło się mu bowiem zgrab­nie domknąć wszyst­kie wąt­ki, ale obe­rwa­ło się tak­że mediom, naukow­com, kapi­ta­li­stom i komu­ni­stom. W jed­nym ruchu. Cha­pe­au bas!

Jeże­li jesz­cze macie wąt­pli­wo­ści to powiem to dosad­nie: koniecz­nie powin­ni­ście spró­bo­wać „Skon­su­mo­wa­nej”. To nie jest powieść dla każ­de­go i wie­lu może odrzu­cić ją jako zbyt dzi­wacz­ną i nie­smacz­ną, ale myślę, że znaj­dzie też swo­ich wier­nych fanów. Choć nie jest to pro­za bez wad, zde­cy­do­wa­nie jest to jed­na z nie­wie­lu ksią­żek w ostat­nim cza­sie, któ­re mnie auten­tycz­nie porwa­ły. Mało tego, to jed­na z tych powie­ści co do któ­rej jestem prze­ko­na­ny, że śmia­ło będzie moż­na się­gnąć po nią za jakiś czas i zna­leźć nowe ele­men­ty i moty­wy pomi­nię­te w trak­cie pierw­szej lek­tu­ry. Kom­plet­nie się tego nie spo­dzie­wa­łem. I muszę się przy­znać, że dać się tak pozy­tyw­nie zasko­czyć to fan­ta­stycz­ne uczucie.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.