Midnight Movies – Kret

Sza­leń­stwo na sean­se o pół­no­cy nie zaczę­ło się wca­le od „Dzi­wo­lą­gów” Brow­nin­ga, ale wła­śnie od jed­ne­go z ulu­bio­nych fil­mów Joh­na Len­no­na czy­li „Kre­ta” Ale­jan­dro Jodo­row­sky­ego. Swo­ją ame­ry­kań­ską pre­mie­rę miał w grud­niu 1970 roku i przez wie­le kolej­nych mie­się­cy był pre­zen­to­wa­ny w ramach noc­nych poka­zów. Noc­nych, bo jak stwier­dzi­li nie­któ­rzy kry­ty­cy tego fil­mu ina­czej niż o pół­no­cy się oglą­dać nie da.

Film otwie­ra sekwen­cja w któ­rej Czło­wiek w czer­ni (tytu­ło­wy Kret), wraz ze swym synem jedzie przez pusty­nię. Podróż ma być swe­go rodza­ju ini­cja­cją dla chłop­ca, ale szyb­ko prze­ra­dza się w ducho­we poszu­ki­wa­nia dla same­go Kre­ta. W war­stwie wizu­al­no-for­mal­nej mamy do czy­nie­nia ze spa­ghet­ti wester­nem spod zna­ku Ser­gio Leone. Kret tra­fia na wyrżnię­tą w pień wio­skę zma­sa­kro­wa­ną przez ban­dy­tów, podą­ża­jąc ich śla­da­mi doko­nu­je zemsty i uwal­nia z ich rąk kobie­tę. Kobie­tę, któ­ra go osa­czy, wysta­wi na pró­bę („Musisz być naj­lep­szy, a aby tego doko­nać musisz poko­nać czte­rech rewol­we­row­ców”) aby w koń­cu go porzu­cić. A to zale­d­wie część filmu…

Pró­ba zary­so­wa­nia o czym jest „Kret” tak napraw­dę nie ma więk­sze­go sen­su, bo fabu­ła ma tu abso­lut­nie dru­go­rzęd­ne zna­cze­nie. Liczy się tak napraw­dę sur­re­ali­stycz­ny kli­mat i sym­bo­licz­na wymo­wa fil­mu. Wła­śnie ta war­stwa fil­mu tak bar­dzo uwio­dła widzów sean­sów o pół­no­cy. To jest ten rodzaj kina, któ­ry nawet po wie­lo­krot­nym sean­sie nadal pozo­sta­wia coś do odkry­cia, a jed­no­cze­śnie gene­ru­je nie­koń­czą­ce się dys­ku­sje i skła­nia do reflek­sji. I chy­ba każ­dy widz wycią­gnie z nie­go coś dla sie­bie i znaj­dzie inną interpretację.

„Kret” po emi­sji wzbu­dził licz­ne kon­tro­wer­sje i wywo­łał falę kry­ty­ki głów­nie przez swo­ją bru­tal­ność. Z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy nie wiem o co tyle zacho­du. Film fak­tycz­nie momen­ta­mi jest moc­ny (bar­dzo dobra sekwen­cja w wymor­do­wa­nej wio­sce), ale moim zda­niem nie prze­su­wa gra­ni­cy spe­cjal­nie dalej niż wcze­śniej­sze fil­my Ser­gio Leone. A poza tym prze­moc jest dla Jodo­row­sky­ego ewi­dent­nie środ­kiem do celu, a nie jak w wie­lu innych fil­mach ele­men­tem obli­czo­nym na tani szok.

Po wczo­raj­szym sean­sie byłem tro­chę zdez­o­rien­to­wa­ny. Nie prze­pa­dam za sur­re­ali­stycz­nym i gro­te­sko­wym kinem, nie lubię nad­in­ter­pre­ta­cji (jak sko­ja­rzy­łem po sean­sie, że według nie­któ­rych wal­ka z czte­re­ma rewol­we­row­ca­mi to sym­bo­licz­na wal­ka z czte­re­ma ewan­ge­li­sta­mi to ogar­nął mnie pusty śmiech), a do tego nie posia­dam na tyle roz­le­głej wie­dzy mistycz­nej, aby wyła­pać wszyst­kie niu­an­se. Ale o dzi­wo, może dzię­ki wester­no­wej kon­wen­cji (któ­re­go to gatun­ku jestem wier­nym fanem), na sean­sie bawi­łem się dobrze. Nie­któ­re sekwen­cje są dla mnie dość czy­tel­ne i napraw­dę zapa­da­ją w pamięć (wspo­mnia­na wcze­śniej sce­na w mia­stecz­ku, kościel­na sce­na w II czę­ści fil­mu), zna­cze­nia innych nie ogar­ną­łem (pozo­sta­wie­nie chłop­ca, zdra­da Kre­ta przez ura­to­wa­ną wcze­śniej kobie­tę, kar­ły), ale naj­waż­niej­sze, że film mimo upły­wu lat nadal wyda­je się być pozy­cją inte­re­su­ją­cą. Jak ja go ode­bra­łem? Cóż, dla mnie klu­czo­wa jest ostat­nia sce­na, któ­ra cytu­jąc pew­ną powieść, sygna­li­zu­je nam, że Ka jest kołem. Cała podróż jaką prze­był nasz boha­ter w dro­dze do pozna­nia i odku­pie­nia pro­wa­dzi go bowiem do punk­tu wyj­ścia. Czy tym razem jego histo­ria poto­czy się inaczej?

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.