Michael Mann

Są reży­se­rzy, któ­rzy mimo iż nie są powszech­nie uwa­ża­ni za wiel­kich twór­ców są dla mnie wyznacz­ni­kiem dobre­go kina. Jed­nym z nich jest bez­a­pe­la­cyj­nie Micha­el Mann. Jeże­li cho­dzi o biz­nes fil­mo­wy jest to praw­dzi­wy czło­wiek orkie­stra – pro­du­cent („Poli­cjan­ci z Mia­mi”, „Cri­me Sto­ry”, „Gorącz­ka”), sce­na­rzy­sta („Twier­dza”, „Łow­ca”, „Ostat­ni Mohi­ka­nin”) i reży­ser („Wro­go­wie publicz­ni”, „Gorącz­ka”, „Twier­dza”), któ­ry przez lata wyro­bił swój cha­rak­te­ry­stycz­ny styl opo­wia­da­nia historii.

Jak myślę o jego fil­mach to pierw­sze co zawsze przy­cho­dzi mi na myśl to muzy­ka. Ze wzglę­du na jej jakość oraz spo­sób wyko­rzy­sta­nia. Na prze­strze­ni lat Mann pra­co­wał w tym tema­cie z wie­lo­ma wybit­ny­mi twór­ca­mi. Do „Gorącz­ki” skom­po­no­wał świet­ną ścież­kę dźwię­ko­wą póź­niej­szy lau­re­at Osca­ra Elliot Gol­den­thal, „Twier­dza” zawdzię­cza swój oni­rycz­ny kli­mat nie­sa­mo­wi­tej muzy­ce Tan­ge­ri­ne Dre­am, a muzy­ka Jame­sa New­to­na Howar­da oraz wybór utwo­rów róż­nych wyko­naw­ców do „Zakład­ni­ka” to praw­dzi­wy popis wyko­rzy­sta­nia muzy­ki do budo­wy ryt­mu fil­mu i ilu­stra­cji poszcze­gól­nych scen. Wymie­niać moż­na dalej ale widać na każ­dym kro­ku, że Mann ma wybit­ną rękę do współ­pra­cy z twór­ca­mi zna­ją­cy­mi się na rze­czy i potra­fi świet­nie to wyko­rzy­stać. Według mnie czyn­ni­kiem, któ­ry powo­du­je, że muzy­ka w jego fil­mach jest tak moc­no eks­po­no­wa­na to spo­sób opo­wia­da­nia histo­rii, gdzie oprócz „ludz­kich” boha­te­rów bar­dzo czę­sto boha­te­rem jest oto­cze­nie, co dosko­na­le widać na przy­kła­dzie „Zakład­ni­ka” – tu oprócz dwój­ki głów­nych pro­ta­go­ni­stów waż­nym boha­te­rem sta­je się Los Ange­les nocą.

Wiel­ką zale­tą fil­mów Man­na jest wła­śnie to umie­jęt­ne budo­wa­nie tła. W jego fil­mach śro­do­wi­sko jest zawsze wyraź­nie nakre­ślo­ne i gra istot­ną rolę. Widać to począw­szy od naj­wcze­śniej­szych fil­mów. W „Twier­dzy” już pierw­sze sekwen­cje umie­jęt­nie wpro­wa­dza­ją nas w kli­mat zagu­bie­nia gdzieś w nie­do­stęp­nych rejo­nach Kar­pat, mia­sto Los Ange­les jest peł­no­praw­nym boha­te­rem „L.A. Take­down”, „Gorącz­ki” i „Zakład­ni­ka”. Umi­ło­wa­nie Man­na do deta­li i wia­ry­god­ne­go przed­sta­wie­nia oto­cze­nia widać tak­że na przy­kła­dzie seria­li jakie wypro­du­ko­wał – „Mia­mi Vice” i „Cri­me Sto­ry”. Nie bez przy­czy­ny „Mia­mi Vice” wykre­owa­ło spe­cy­ficz­ny styl koja­rzo­ny z serialem.

Ale to co dla mnie zawsze jest naj­istot­niej­sze to fakt, że Mann ma wyjąt­ko­wo dobrą rękę do ekra­ni­zo­wa­nia cie­ka­wych histo­rii i to z róż­nych gatun­ków (choć widać, że naj­le­piej czu­je się w fil­mie poli­cyj­nym). Ma na kon­cie świet­ne ekra­ni­za­cje pro­zy – gotyc­ki hor­ror jakim jest „Twier­dza”, któ­rej sce­na­riusz opar­ty został na świet­nej i w Pol­sce kul­to­wej książ­ce F. Paul Wil­so­na (choć muszę wspo­mnieć, że mimo, iż lubię ekra­ni­za­cję książ­ka wygry­wa), thril­ler na pod­sta­wie „Czer­wo­ne­go Smo­ka” Tho­ma­sa Har­ri­sa zna­ny w Pol­sce jako „Łow­ca” (ekra­ni­za­cję według mnie dużo lep­szą od nakrę­co­nej zupeł­nie nie­po­trzeb­nie póź­niej wer­sji z Antho­nym Hop­kin­sem), oraz „Ostat­nie­go Mohi­ka­ni­na” Jame­sa Fenio­mo­ra Coope­ra. Świet­nie spraw­dza się tak­że jako reży­ser autor­skich pro­jek­tów takich jak „Gorącz­ka” czy „Zakład­nik” (z moją ulu­bio­ną rolą z dorob­ku Toma Cruise’a), któ­re pole­cam ser­decz­nie każ­de­mu miło­śni­ko­wi dobre­go kina.

„Gorącz­ka” zasłu­gu­je na parę zdań osob­no. Jest to moim zda­niem naj­lep­szy film gang­ster­ski ostat­nich 20 lat i jeden z moich ulu­bio­nych fil­mów w ogó­le. To dzie­ło skoń­czo­ne z dosko­na­łą atmos­fe­rą zagęsz­cza­ją­cą się począw­szy od wybit­ne­go pro­lo­gu, świet­ną muzy­ką oraz praw­dzi­wym kon­cer­tem gry aktor­skiej. Duet Robert de Niro – Al Paci­no two­rzą nie­sa­mo­wi­te kre­acje i mimo, że spo­ty­ka­ją się na ekra­nie led­wie dwu­krot­nie to śmia­ło moż­na powie­dzieć, że sce­na ich spo­tka­nia przy kawiar­nia­nym sto­li­ku zapi­sa­ła się na sta­łe w histo­rii kina. A cała resz­ta dosko­na­lej obsa­dy dosto­so­wu­je się do ich pozio­mu. Jeże­li ktoś jesz­cze z fil­mem nie miał się oka­zji zapo­znać to marsz nad­ra­biać zaległości!

Mann – przez jed­nych uzna­wa­ny za zwy­kłe­go rze­mieśl­ni­ka, dla mnie przy­pa­dek nie­do­ce­nio­ne­go twór­cy z wie­lo­ma świet­ny­mi fil­ma­mi na kon­cie. Jeże­li lubi­cie dobre fil­my opo­wia­da­ją­ce cie­ka­we histo­rie się­gnij­cie może po film z teki Micha­ela Man­na. Jak dla mnie to zawsze ozna­ka wyso­kiej jakości.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.