Komiksowy długi weekend
Długie weekendy sprzyjają nadrabianiu kulturalnych zaległości. Udało mi się w końcu dopaść dwa komiksy, które z różnych względów od dłuższego czasu chciałem przeczytać – „Amerykańskiego wampira” duetu Snyder/King oraz „Hellblazer: Niebezpieczne nawyki” Ennisa. Komiksy bardzo różne zarówno stylistycznie jak i pod kątem opowiadanych historii. Ale oba chyba każdy miłośnik współczesnego komiksu powinien poznać.
Scotta Snyder w posłowiu do komiksu wspomina, że postać Amerykańskiego Wampira wymyślił już w 2002 roku, ale obecny kształt historii został nadany przez samego Stephena Kinga. W „Amerykańskim wampirze” Panowie postawili zmierzyć się z jednym z najstarszych fenomenów w świecie grozy – wampirem. Zirytowani wszechobecnymi wampirami w ich romantyczno – rozterkowej emo wersji, postanowili powrócić do źródeł i stworzyć wampira, który będzie przerażającym drapieżnikiem. Tak powstał Skinner Sweet – pierwszy amerykański wampir. Autorzy zdecydowali się na stworzenie spójnego świata, w którym Sweet jest pierwszym wampirem nowego rodzaju. Chodzącym w słońcu, silniejszym i bardziej drapieżnym niż dotychczasowe, europejskie wampiry, a do tego do bólu amerykańskim. W końcu zrodzonym na dzikim zachodzie…
Snyder i King pisząc „Amerykańskiego wampira” spletli ze sobą dwie, częściowo niezależne, historie. Pierwsza z nich, napisana przez samego Snydera, to historia Pearl Jones. Początkującej aktorki, która stara się zrobić karierę w Hollywood lat 20-tych. Niestety, na skutek nieszczęśliwych zdarzeń jej kariera brutalnie się kończy, a jej samej zaczyna przyświecać jeden cel – zemsta. Druga, napisana przez Kinga, opisuje narodziny nowego gatunku wampira. Skinner Sweet to bandyta napadający na banki i pociągi w epoce Dzikiego Zachodu. W trakcie jednego z napadów zadziera w niewłaściwymi ludźmi, ale jak się okazuje nie będzie mu dane zginąć. Przeznaczone mu będzie rozpoczęcie nowego życia, jako wampir.
Pomysł na splecenie ze sobą różnych historii, umiejscowionych w różnych okresach czasowych sprawdził się wyśmienicie. W mojej ocenie opowieść o Pearl wypada lepiej i ma zdecydowanie mocniejszy finał, ale obie historie stoją na wysokim poziomie. Co ważne rysownik Rafael Albuquerque świetnie dopasował się reszty ekipy. Jego styl, drapieżny i ostry, a jednocześnie pełen szczegółów kapitalnie sprawdził się w połączeniu z tekstem. Mam tylko jedną uwagę krytyczną do Stephena Kinga. Słowa przyrównujące bankierów (europejskich) do krwiopijców, z ust obywatela kraju, który zafundował światu kryzys finansowy? Proszę Stephen, zostaw lepiej swoje lewicowe poglądy w domowy zaciszu.
Drugim komiksem, co do którego moje oczekiwania były chyba jeszcze większe był „Hellblazer: Niebezpieczne nawyki”. Oczekiwania miałem duże, ale trudno się dziwić. Było to moje pierwsze spotkanie z Johnem Constantine, żywą legendą komiksu grozy. Scenarzystą „Niebezpiecznych nawyków” jest Garth Ennis. Czytałem wiele jego wcześniejszych komiksów i gdy zobaczyłem jego nazwisko na okładce poczułem obawy. Według mnie jest to autor nierówny i komiksy świetne („Kaznodzieja”) przeplata słabszymi (dość chybiony „Punisher: Born). Na szczęście obawy były bezpodstawne. Według mnie scenariusz tego komiksu to po prostu majstersztyk, który z miejsca wywindował „Niebezpieczne nawyki” na szczyty listy moich ulubionych komiksów.
Historia wydaje się być prosta. John Constantine, człowiek walczący z piekielnymi demonami i stający oko w oko z Szatanem dowiaduje się, że wkrótce umrze zabity nie przez swą pracę, ale przez raka płuc. Możemy obserwować Johna w trakcie coraz bardziej dramatycznej walki o życie. Walki? Czy można zwalczyć raka w stadium terminalnym? Cóż, polecam się przekonać na własnej skórze. Jest to lektura ciężka i przygnębiająca, ale gwarantuję, że da Wam dużo satysfakcji. Dla mnie dodatkowym zaskoczeniem w przypadku „Niebezpiecznych nawyków” była strona graficzna. Skrajnie różna od tej w „Amerykańskim wampirze”, ale także perfekcyjnie uzupełniająca i dopełniająca depresyjną historię Constatina. Szczególnie okładki i otwierające każdy odcinek plansze zapadają głęboko w pamięć. Świetna robota.
Dawno nie wziąłem na swój warsztat komiku i chyba zapomniałem ile zawsze to medium dawało mi frajdy. Cieszę się zatem, że udało mi się zapoznać z dwoma tak dobrymi historiami. Teraz mam apetyt na więcej. Szczególnie jak obejrzałem okładki do „Amerykańskiego wampira III”. Nie mogę się doczekać. W Polsce oba komiksy wydał Egmont i oba wydania są bardzo dobre. Choć dla estetów polecam szczególnie wydanie „Amerykańskiego Wampira”. Gruba okładka, kredowy papier… Piękne wydanie. Ale to tylko dodatki do meritum. Dajcie się porwać opowiadanym w tych komiksach opowieściom. Warto.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!