Hotline Miami
Od jakiegoś czasu, w szczególności na pecetach, produkcje niezależne mocno szturmują rynek gier. Podejrzewam, że duża w tym zasługa łatwości dystrybucji elektronicznej, ale na pewno znacznie ma także zmęczenie graczy dużymi tytułami, których kolejne kontynuacje wychodzą nie wnosząc wiele nowego. W ubiegłym roku sporo zamieszania narobiła gra porównywana ze względu na brutalność i muzykę w niemal każdej recenzji do „Drive” Nicolasa Windina Refna czyli „Hotline Miami”. Nasłuchałem się o niej dużo. Mówiono o wysokim stopniu trudności oraz o jej bezkompromisowości w prezentowaniu przemocy. A przede wszystkim o muzyce. Ale stylistyka pixel-artu jakoś do mnie nie przemawiała i z zakupem się wstrzymywałem.
W końcu jednak postanowiłem sprawdzić o co tyle krzyku i „Hotline Miami” trafiło na mój dysk. To co faktycznie zasługuje w tym tytule na najwyższe noty to fantastyczna ścieżka dźwiękowa. Muzyka elektroniczna, minimalistyczna i pulsująca. Już podkład pod ekran główny mnie kupił, a okazało się, że każda plansza ma dobrany pod swoim kątem utwór, który rewelacyjnie współgra z rozgrywką. Oprawa to wspomniany wcześniej pixel-art, który w tym konkretnym przypadku sprawdza się bardzo dobrze. Jaskrawa kolorystyka w połączeniu ze świetną muzyką i szybkością rozgrywki powoduje, że łatwo dać się porwać i zahipnotyzować tej produkcji.
Zaczynamy od mocnego akcentu, w którym tajemniczy typ uczy nas jak zabijać ludzi. Z wykorzystaniem broni białej, pięści, broni palnej. A potem trafiamy do pokoju, gdzie trzy zamaskowane postacie sugerują, że mnie znają. I że choć nie pamiętam co ostatnio się wydarzyło, to robiłem bardzo złe rzeczy. I tak zaczynamy rekonstrukcję wspomnień naszego bohatera. O fabule mówiło się w kontekście tej gry niewiele. Ku mojemu zaskoczeniu opowieść zamknięta w 16 rozdziałach z bodaj 20 wypada spójnie, interesująco, a jej pierwsza część przypomina swoim onirycznym klimatem filmy Lyncha. Nie wiem jednak dlaczego, ale twórcy poszli dalej i domknęli cała historię w pozostałej części gry i tego co tutaj otrzymałem niestety nie kupiłem. Pomijam, że historia jest sprzeczna z wcześniejszą. Ale to co pozostawało w sferze niedopowiedzenia po prostu działało. Kiedy zaserwowano nam rozwiązanie na tacy okazało się bardzo przeciętne. Ale „Hotline Miami” mimo iż posiada fabułę to przede wszystkim jest to zestaw plansz na których mamy wyeliminować wszystkich wrogów i przeżyć. Tylko tyle i aż tyle.
Kluczem do tej gry jest rozgrywka, która została maksymalnie uproszczona i dopracowana tak aby dawać jak najwięcej frajdy z eksterminacji przeciwników. Uwierzcie, mimo że grafika w tym tytule jest mocno uproszczona to zdecydowanie jedna z najbardziej brutalnych gier w jakie grałem. Siekamy, tniemy, odstrzeliwujemy głowy, wyłupujemy oczy i wypruwamy flaki. A to wszystko w gumowej masce na twarzy naszego bohatera (maski możemy odblokowywać otrzymując bonus na danym poziomie) i z wykorzystaniem całej gamy broni od nożyczek począwszy, poprzez wiertarkę, samurajski miecz, a na uzi skończywszy. Przeciwnicy są bezmyślni, ale jest ich wielu, a przy ich morderczej skuteczności o zgon łatwo. A wtedy zaczynamy poziom od początku. W tym momencie należy wspomnieć o tak często podnoszonym poziomie trudności. Faktycznie początek jest trudny, ale szybko przychodzi moment kiedy przejście etapu staje się łatwe, a to na co zaczynamy patrzeć to wynik jaki otrzymujemy. Bo wiedzcie, że każda czynność wykonana przez naszego protagonistę jest punktowana, a na koniec otrzymujemy finalną notę. Rozumiem kontrowersje jakie tytuł zrodził.
Z jednej strony twórcy przebijają czwartą ścianę pytając nas „Czy sprawia Ci przyjemność krzywdzenie innych ludzi?”, ale z drugiej na każdym z poziomów reżyserujemy własny krwawy teledysk. Początkowy dyskomfort i gęsta atmosfera, którą udało się developerom wykreować szybko zaczyna schodzić na dalszy plan, a my zaczynamy czerpać satysfakcję z rozgrywki. Gracz zaczyna działać mechanicznie i podejrzewam, że wielu nie śledziło w ogóle samej opowieści. Jak na grę, która mimo wszystko miała chyba ambicję aby trochę wstrząsnąć odbiorcom wypada to blado i zdecydowanie nie jest to tytuł dla niepełnoletnich graczy.
Jak to więc jest z tym „Hotline Miami”. Ja przyznam się, że bawiłem się wyśmienicie, a możliwość przejścia poziomu w kilka chwil powoduje, że nadal do Miami wracam. Bardzo podobała mi się oprawa, absolutnie rewelacyjna ścieżka dźwiękowa (koniecznie rzućcie uchem na youtube) i pierwsza część fabuły. Ale ostrzegam, że to nie jest gra dla każdego. Tytuł jest brutalny, może frustrować poziomem trudności i nie przynosi satysfakcjonującego zakończenia. Ale jako, że „Hotline Miami” można kupić teraz za parę złotych i pełnoletnim graczom polecam sprawdzić co się wydarzyło w 1989 w Miami.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!