Hannibal
Zanim zacznę się pastwić nad serialem o doktorze Lecterze muszę cofnąć się do historii. Moja przygoda z twórczością Thomasa Harrisa zaczęła się dość przypadkowo, kiedy buszując po bibliotece na początku lat 90-tych znalazłem „Milczenie owiec”. Książkę o której w życiu nie słyszałem wypożyczyłem i na moim młodocianym umyśle odcisnęła wyjątkowo mocne piętno. Parę lat później zorientowałem się, że to druga powieść Harrisa w której pojawia się Hannibal Lecter i tak trafiłem na „Czerwonego smoka”. To jedyne dwie książki (zresztą filmy także, przy czym jeżeli chodzi o ekranizację „Czerwonego smoka” to jedyną słuszną jest ta Micheala Manna, a nie będąca ordynarnym skokiem na kasę ekranizacja z Hopkinsem), które jeżeli chodzi o historię Lectera uważam za dobre. I znamiennym jest, że w obu tych opowieściach Lecter jest postacią drugoplanową.
Wieść o seriali pozostawiła mnie doskonale obojętnym, co podyktowane było tym, że wszystko co zrobiono w temacie od „Milczenia owiec” było mniej lub bardziej nieudane. Ale kiedy pojawił się pierwszy trailer poczułem się zaintrygowany i postanowiłem dać tej produkcji szansę. Jak się okazało niepotrzebnie, bo „Hannibal” Bryana Fullera to piękna porażka. Ale zacznę od pozytywów. Pierwszym z nich jest obsada. Wiele było narzekań na Madsa Mikkelsena jako Lectera, ale wypada moim zdaniem bardzo przekonująco. Tworzy kreację odmienną od poprzedników, ale nadal jest fascynującym drapieżnikiem. Podobnie wiarygodnie prezentuje się nieznany mi wcześniej Hugh Dancy w roli Willa Grahama. Dancy jest świetny, choć moim zdaniem to co scenarzyści zrobili z postacią Willa woła o pomstę do nieba. W zasadzie każda rola pierwszoplanowa (vide Jack Crawford grany przez Laurence’a Fishburne’a) i drugoplanowa (jak choćby znakomita Gillian Anderson w roli psychiatry Lectera) jest świetnie odegrana. Szkoda tylko, że większość aktorów nie ma co grać, ale o tym później.
Drugim i największym plusem produkcji NBC jest strona wizualna. Zdjęcia, scenografia, oświetlenie są po prostu rewelacyjne. Nie pomylę się dużo jeżeli powiem, że to chyba najładniejszy serial jaki widziałem. Na każdym kroku widać ogrom pracy jako włożono aby ożywić ten świat. I to działa, nie ważne czy jesteśmy w gabinecie Lectera, w chacie na pustkowiu u Willa Grahama, czy na miejscu zbrodni. Musiano także zatrudnić wybitnych kucharzy jako konsultantów, bo prezentacji posiłków w serialu nie powstydziłaby się ekskluzywna restauracja. Ale to co mnie zaintrygowało najbardziej to sposób prezentacji zbrodniczych działań morderców. Twórcy poszli w kierunku turpistycznego realizmu, ale z drugiej strony widać w każdej takiej scenie, że mieli intencję zaprezentować ją w jak najbardziej estetyczny i fascynujący sposób. Uwierzcie, efekty bywają powalające. Ale jest jedno potężne ale. Wolałbym dostać ten serial w postaci albumu ze zdjęciami i rysunkami koncepcyjnymi, aby samemu dorobić sobie do nich historię niż otrzymać to co zaserwowali nam Fuller i spółka.
Bo fabularnie moim zdaniem ten serial to kompletna porażka. Konstrukcja serialu opiera się na wątku głównym zbudowanym wokół sprawy „Dzieżby z Minnesoty” przeplatanej wątkami innych seryjnych morderców, z którymi zmaga się Will. Zacznę od wątków dodatkowych. Lepiej byłoby abyśmy nie dostawali odcinków na zasadzie „monster of the week” w ogóle niż tak słabe fabularnie historie. Pomysły na morderstwa twórcy mają chore, ale często genialne (ogródek z odcinka „Amuse-Bouche” naprawdę zwalił mnie z nóg, podobnie jak totem w „Trou Normand”). Ale nic z tych fascynujących obrazków nie wynika. Fuller chyba zapomniał, że to co czyniło „Buffalo Billa” i „Zębową wróżkę” tak fascynującymi to fakt, że poznawaliśmy nie tylko skutki ich działań, ale także ich samych i ich motywacje. Tu nic z tego nie zostało. Will Graham w serialu ma dar, który umożliwia mu odtworzenie tego co się wydarzyło na miejscu zbrodni i stworzenie na tej podstawie portretu mordercy. I pominę litościwie fakt jak fatalnie jest to w serialu prezentowane (obowiązkowe slow-motion, Will wcielający się w mordercę), ale to powoduje, ze po takiej wizji Grahama dzielni Agenci rozwiązują sprawę w dwóch szybkich ruchach. W finale odcinka poznajemy mordercę, ale czemu robił to co robił mam wrażenie nikogo tu nie interesuje. Szczytem takiego podejścia był wspomniany odcinek „Trou Normand”, gdzie koncept wyjściowy jest rewelacyjny, a zakończenie budzi uśmiech politowania (u mnie dodatkowo wkurzenie na zmarnowanie na ekranie Lance’a Henriksena).
Można jednak powiedzieć, że to miał być tylko dodatek do dania głównego. Niestety wątek główny jest moim zdaniem jeszcze gorszy. Źle poprowadzony, nafaszerowany głupotami i co w tego rodzaju opowieści jest niedopuszczalne, oparty na wydarzeniach, które w mojej ocenie kłócą się ze światem przedstawionym. W tym miejscu ostrzegam tych, którzy serialu nie widzieli, a chcą obejrzeć, że będzie sporo spojlerów. Zacznę może od końca. Patrząc z perspektywy finału sezonu, cała główna intryga opierała się na wykorzystaniu przez Lectera choroby Grahama, ale po pierwsze rozpoczynając grę Lecter nie miał o niej pojęcia (jak chciał więc zwalić na Willa winę za morderstwa naśladowcy?). Po drugie nie wierzę, że Graham mając tak silne objawy, nie tylko natury psychicznej nie podjąłby próby leczenia. Po trzecie nawiązując do wydarzeń, które kłócą się ze światem przedstawionym nie jest moim zdaniem możliwe aby Graham nie skojarzył Lectera z morderstwami lub przynajmniej z próbą manipulacji swoją osobą. Szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę jakimi zdolnościami Will został w serialu obdarzony.
Wspomniałem, że główny wątek jest nafaszerowany głupotami. Jeden najbardziej jaskrawy przykład. Sprawa protegowanej Jacka Crawforda, Miriam, która prowadziła dla niego pewien wątek śledztwa w sprawie Rozpruwacza z Chesapeake. Określiła, że musi on być chirurgiem. Na liście chirurgów podejrzanych w sprawie znalazło się nazwisko Lectera. Dziewczyna padła ofiarą Rozpruwacza. I NIKT nie sprawdził tej listy. NIKT nie podjął tego wątku. NIKT też widzi podejrzanej zbieżności pomiędzy Lecterem, a śmiertelnością jego pacjentów. Scenarzyści! Proszę nie obrażać mojej inteligencji!
Ale najgorsze jest to jak źle to wszystko jest prowadzone. Po pierwsze kwestia Abigail Hobbs. Kiedy oglądaliśmy nieemitowany w stanach odcinek Œuf (nawiasem mówiąc wyjątkowo tandetna próba podbicia oglądalności), w którym sporo pojawiło się motywów budujących relację pomiędzy nią a Lecterem nie mogłem zrozumieć dlaczego Fuller twierdzi, że historia bez tego odcinka nic nie traci. Ale tak faktycznie jest, bo to co zapowiadało się ciekawie, czyli walka o duszę Abigail pomiędzy Hannibalem, a Willem szybko rozmienia się na drobne (a Will wychodzi na idiotę i to podwójnie – Jack Crawford od razu ją przejrzał), by w końcu utknąć na mieliźnie. Twórcy wprowadzili w ramach głównych wydarzeń dużą ilość postaci, co do których mam wrażenie albo nie mieli pomysłu jak je wykorzystać, albo ich udział jest planowany na kolejne sezony. Jak motyw Freddie Lounds, który zapowiadał się interesująco, a później zostaje sprowadzony do pewnej chorej operacji. Jak motyw dr Alany Bloom. Początkowo obstawiałem, że Lecter zabije ją, jako osobę bliską Willowi. Kiedy tak się nie stało jej obecności nic moim zdaniem nie tłumaczy, bo nie odgrywa w wydarzeniach żadnej roli. A bodaj najbardziej kuriozalnym motywem w ramach głównej osi fabularnej jest terapia na którą uczęszcza Lecter do dr Bedelii Du Maurier. Po co wprowadzono wątek terapii skoro Hannibal odwiedza Panią doktor i zajmuje się tylko sprzedawaniem kłamstw i matactw? Po co w finale najpierw Pani doktor sugeruje FBI jak to Lecter może uzdrowić Willa, by potem zasugerować Hannibalowi, że wie o nim jako o mordercy?
Mógłbym się pastwić nad serialem jeszcze długo (nie wspomniałem np. w ogóle o wizjach jakie ma Will Graham, a które są skrajnie głupie, nieuzasadnione i doprowadzały mnie do szału przez cały serial albo o wątkach kanibalistycznych, które zamiast straszne były albo idiotyczne albo niesmaczne), ale niech tam. Okażę się wielkoduszny. Ja zawiodłem się na serialu bardzo mocno. Okazał się być piękną wydmuszką. Twórcy starają się nas przekonać, że mają coś do powiedzenia, ale im to po prostu nie wychodzi. A przynajmniej ja tego nie kupuję. Mysza (z podcastu Myszmasz – polecam na marginesie) zwróciła mi uwagę, że Fuller zaplanował „Hannibala” na siedem sezonów (jak doczytałem wliczając w to serialową wersję „Czerwonego smoka”, „Milczenia owiec” i „Hannibala”). Patrząc jak oglądalność leci na łeb i to jaką porażką z mojej perspektywy serial się okazał nie wierzę aby przetrwał do trzeciego sezonu. Co chyba dla seriali Bryna Fullera jest normą. Jeżeli jesteście fanami dr Lectera możecie sprawdzić na swoją odpowiedzialność. Jak dla mnie zapowiadało się wykwintne danie, a dostaliśmy fast food i to podłej jakości.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!