Hammer Studio – wczoraj i dziś
Hammer to zasłużone i uznane studio filmowe, bliskie wielu miłośnikom filmowej grozy. Największy okres świetności studia to lata 50–70, okres w którym Hammer przywrócił do filmowego życia ikony kina grozy Frankensteina, Draculę i Mumię. Niestety studio nie wytrzymało rywalizacji z nową falą horroru jaką zapoczątkowały „Noc żywych trupów”, czy „Teksańska masakra piłą mechaniczną” i zniknęło na długie lata. Starsze dokonania studia darzę dużym sentymentem, więc postanowiłem w końcu sprawdzić ich nowsze dzieła. Wybrałem „Wake Wood” i „Kobietę w czerni”, ale najpierw w ramach wprowadzenia w klimaty Hammera sięgnąłem po kultowy klasyk – „Horror of Dracula”.
Z Draculą jest jak z Jamesem Bondem – każdy miłośnik najbardziej znanego wampira ma swojego ulubionego Draculę. Dla jedynych Hrabia kojarzy się z peleryną Beli Lugosiego, dla innych z cylindrem i okularami Gary Oldmana, ale chociaż doceniam obie kreacje, dla mnie osobiście Dracula idealny to Christopher Lee. Łączy w sobie dostojeństwo i dyskretny urok z bezwzględnym okrucieństwem. Lee potrafi być uwodzicielski, by chwilę później okazać bezwzględność. „Horror of Dracula” z 1958 roku zapoczątkował słynny cykl Hammera i nadal jest świetną wizytówką stylu, którym zasłynęło studio. Film jest kolorowy (co nie było standardem w tamtym okresie), dzięki czemu można było szokować widzów naturalistycznie wyglądającą krwią. Dekoracje i zdjęcia, jak zawsze w przypadku produkcji Hammera z tamtych lat budują świetny, wiktoriański klimat. No i stanowiący klasę sami dla siebie Peter Cushing oraz Christopher Lee w rolach głównych. Mam wrażenie, że ten film w ogóle się nie zestarzał i nadal ogląda się go wyśmienicie (w czym duża zasługa stylistyki całej produkcji). Choć osobiście preferuję późniejszy film z serii, „Dracula – Książę Ciemności”, to „Horror of Dracula” jest jednym z filmów, które każdy miłośnik horroru znać powinien.
Hammer po blisko 30-latach wrócił do horroru, a jednym z pierwszych ich „nowożytnych” dokonań jest „Wake Wood”. Oprócz zaangażowania ze strony legendarnego studia film miał świetny plakat, niestety opinie wskazywały na przeciętne kino, które miało być zrzynką ze „Smętarza dla zwierząt” Kinga. Postanowiłem sam to sprawdzić i muszę powiedzieć, że bardzo miło się zaskoczyłem. Siłą tego filmu jest jego prostota. Młode małżeństwo traci córkę i nie mogąc pogodzić się ze stratą wyprowadza się na wieś do miejscowości Wake Wood, która jak się ma wkrótce okazać posiada swoje tajemnice. Początkowo film ogląda się w zasadzie jak przejmujący dramat rodzinny, który stopniowo zmienia się w bardziej klasyczny horror. Paradoksalnie właśnie ta pierwsza część filmu jest najlepsza. Twórcom udało się stworzyć mroczny i niepokojący klimat, a szerzej nieznani aktorzy stworzyli bardzo wiarygodne kreacje. „Wake Wood” faktycznie fabularnie przypomina książkę Kinga, ale prawdę powiedziawszy w ogóle mi to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że epilog w „Wake Wood” jak dla mnie zdecydowanie mocniejszy (pokręcony!) i ciekawszy niż ten w historii Kinga (choć rozumiem, że niektórym mógł nie przypaść do gustu ze względu na pewien dysonans w stosunku do reszty filmu). Werdykt? Nowy film Hammera nie odkrywa Ameryki, nie grzeszy oryginalnością, ale stanowi przykład jak z niskim budżetem i dobrym pomysłem można stworzyć w dzisiejszych czasach ciekawy horror, który nie koniecznie jest remakeiem lub kontynuacją. Mocne 7,5/10.
Na deser zostawiłem sobie „Kobietę w czerni”. W tym przypadku moja ciekawość była jeszcze większa. Po pierwsze Hammer postanowił wrócić do swojego ulubionego klimatu – wiktoriańskiej Anglii , po drugie w przeciwieństwie do „Wake Wood” film zbierał świetne recenzje, i ciekawiło mnie także jak poradził sobie w pierwszej dużej roli po Harrym Potrze Daniel Radcliffe. To co w tym filmie świetnie się sprawdza to dekoracje i klimat. Zatopiony we mgłach, opuszczony dom na moczarach, pobliskie miasteczko objęte tajemniczą zmową milczenia i wrzucony w to nieprzyjazne środowisko borykający się ze stratą żony Artur Kipps. Wszystko to wypada wyśmienicie. Strona wizualna filmu to oprócz Daniela Radcliffa (który moim zdaniem bardzo dobrze poradził sobie z rolą) zdecydowanie najmocniejsza część filmu. Niestety mam pewne problemy z tym co dla mnie najważniejsze, czyli z opowiadaną historią. Początek jest świetny, ale w miarę rozwoju akcji jest co raz słabiej. Twórcy zdecydowanie przedobrzyli z ilością „efektów straszenia” i „jump scene”. W przypadku filmu, którego najmocniejszą cechą ma być klimat wydaje mi się to zupełnie niepotrzebne. No i zakończenie. Zakończenie w przypadku „Wake Wood” przypadło mi do gustu, niestety w przypadku „Kobiety w czerni” finał dość mocno popsuł mi odbiór całości (jak dla mnie było zbyt sentymentalne i przewidywalne). Na marginesie „Kobieta w czerni” mocno fabularnie skojarzyła mi się z jednym z mych ulubionych, choć chyba mało w Polsce znanych, horrorów czyli „Zemstą po latach”. Niestety w tym starciu ten drugi film wypada zdecydowanie lepiej. Ocena końcowa 6,5–7/10
Podsumowując, maraton z Hammer Studio uznaję za udany. Do klasyki mam nadzieję nikogo zachęcać nie trzeba, zaś jeżeli chodzi o nowe dokonania to oba filmy są co najmniej dobre. Cieszmy się, że tak zasłużony gracz w filmowym biznesie wrócił do gry. Mnie cieszy to podwójnie, ponieważ patrząc na to jakie filmy Hammer zrealizował po reaktywacji można mieć nadzieję, że będą stawiali na ciekawe historie i klimat, a nie koniecznie na tak modne ostatnio „torture porn”.
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!