Frankenstein’s Womb
W minioną sobotę, w gościnnych progach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu odbyła się impreza pod szyldem Free Comic Book Day. Dane mi było wpaść tam dosłownie na chwilę, ale nawet tak krótka obecność uświadomiła mi boleśnie jak mało jestem zorientowany we współczesnym komiksie. Wokół przerzucano się wiadomościami z NEW 52 od DC oraz marvelowskiego uniwersum po kolejnym resecie, a ja mogłem tylko z podziwem skinąć głową, że w naszym pięknym kraju także są ludzie, którzy śledzą na bieżąco cały ten ogromny rynek. Ja od dawna porzuciłem marzenia i ambicje aby próbować ogarnąć choćby kilka moich ulubionych serii, ale cały czas systematycznie próbuje nadrabiać co ważniejsze i ciekawsze komiksy jakie się ukazały i nadal ukazują. A tak sympatyczne spotkania jak to, świetnie się pod tym kątem sprawdzają. I tak szperając na półkach trafiłem na kilka ciekawych rzeczy. Czasem egzotycznych („Tarzan kontra Predator”), czasem bardzo świeżych (Batman „Śmierć w rodzinie”), ale najbardziej moją uwagę zwrócił niepozorny komiks „Frankenstein’s Womb” autorstwa Warrena Ellisa.
Jak wielu uznanych scenarzystów Warren Ellis, oprócz w pełni autorskich projektów (to jemu zawdzięczamy „RED”, które możecie znać z kinowych ekranów) pisuje także popularne serie (na motywach jego „Iron Man: Extremis” powstał „Iron Man 3”) oraz typowe one-shoty. W moim przypadku, pierwszym komiksem tego autora jaki poznałem było (uznawane za jego opus magnum) „Transmetropolitan”, które okazało się zaiste świetne i ze wszech miar godne uwagi. Spowodowało także, że zawsze chętnie sięgam po kolejne komiksy sygnowane jego nazwiskiem. Trafiwszy na „Frankenstein’s Womb” najpierw moją uwagę przykuł temat (jeden z moich ulubionych, klasycznych motywów), a kiedy zauważyłem, że autorem scenariusza jest właśnie Ellis nie wahałem się ani chwili dłużej.
„Frankenstein’s Womb” to w największym skrócie opowieść o tym co zainspirowało Mary Shelley do stworzenia swojego najbardziej znanego dzieła. Ale ta prosta z pozoru historia to misternie skonstruowana opowieść, która mieszana fakty z autorską wizją wydarzeń i fikcją literacką. Ellis odwołuje się do teorii jakoby w trakcie słynnej podróży do Willi Diodati Mary Shelley zwiedziła Zamek Frankenstein, kojarzony ze słynnym alchemikiem Joahnnem Conradem Dippelem (który miał się stać bezpośrednią inspiracją dla postaci doktora Frankensteina). Ale wychodząc od tej teorii serwuje nam świetną, przejmującą historię, która mnie osobiście pchnęła do poszperania w biografiach jej bohaterów i historii miejsc. Więcej zdradzać nie zamierzam, bo cokolwiek powiem może Wam zepsuć zabawę z odkrywania tego co się na Zamku Frankenstein wydarzyło. Ale uwierzcie, że Warren Ellis po raz kolejny zaprezentował się jako świetny scenarzysta i to zarówno jak chodzi o warstwę stricte fabularną, jak i dialogi (które skrzą się momentami od typowego dla Ellisa czarnego humoru).
Ale jak zawsze podkreślam, w przypadku komiksów dobry scenariusz to dopiero połowa sukcesu, a w przypadku „Frankenstein’s Womb” strona graficzna jest równie wyśmienita. Autorem rysunków jest co ciekawe nasz rodak Marek Oleksicki, dla którego jak czytałem ten komiks był debiutem na rynku amerykańskim. Stworzył on czarno-biale rysunki, które idealnie współgrają z scenariuszem i kapitalnie budują klimat. Szczególnie znakomicie w mojej ocenie wypadają większe plansze, ale całość oprawy graficznej zasługuje na najwyższe brawa.
Twórcom „Frankenstein’s Womb” udała się nie lada sztuka. Nie tylko dostarczyli mi świetną historię, okraszoną równie znakomitą oprawą graficzną, ale przede wszystkim zachęcili mnie do powrotu do „Frankensteina”. Bo muszę się Wam do czegoś przyznać. To jeden z tych klasyków, przez które nie przebrnąłem. Zabrałem się za niego na początku liceum i choć sama historia mnie od razu pochłonęła, to zostałem pokonany przez archaiczny język. Nie mogłem się zmobilizować aby spróbować swych sił z tą powieścią po raz kolejny, a tu proszę. Zachęta przyszła z zupełnie niespodziewanej strony. I chętnie się kiedyś w przyszłości podzielę swoimi wrażeniami z tego powrotu. A tymczasem jeżeli gdzieś traficie na ten komiks, to sięgnijcie po „Frankenstein’s Womb” w ciemno. Miłośnicy klasycznej literatury grozy powinni być zachwyceni, ale myślę, że to jeden z tych komiksów gdzie każdy odnajdzie coś dla siebie.
Ps. I na koniec mały dodatek. Bo przypadkowo w ostatnim odcinku podcastu Myszmasz Waren Ellis doczekał się dłuższej wstawki, więc jeżeli macie ochotę posłuchać o nim więcej – zapraszam (tu)
Tekst ukazał się pierwotnie na Jerry’s Tales. Skomentuj pod pierwotnym postem!