Czerwony Kościół

W 2010 roku Wydaw­nic­two Repli­ka wyda­ło debiu­tanc­ką powieść Scot­ta Nichol­so­na zaty­tu­ło­wa­ną „Czer­wo­ny kościół”. Do książ­ki byłem pozy­tyw­nie nasta­wio­ny pamię­ta­jąc per­fek­cyj­ną (co nie zda­rza się za czę­sto) oce­nę jaką wydał jej „Gra­barz Pol­ski”. Do tego jak to zwy­kle bywa z wyda­nia­mi Repli­ki powieść zdo­bi świet­na i bar­dzo kli­ma­tycz­na okład­ka, któ­ra dodat­ko­wo pod­krę­ci­ło moje oczekiwania.

„Czer­wo­ny kościół” prze­no­si nas w mało­mia­stecz­ko­we śro­do­wi­sko gdzieś w Appa­la­chach, gdzie w miej­sco­wo­ści Whi­spe­ring Pines stoi tytu­ło­wy Czer­wo­ny kościół. Budy­nek nie jest już świą­ty­nią, tyl­ko maga­zy­nem na sia­no, co jest zwią­za­ne z jego mrocz­ną prze­szło­ścią. W latach 60-tych XIX wie­ku miesz­kań­cy powie­si­li na sąsia­du­ją­cym z kościo­łem drze­wie przy­wód­cę sek­ty gło­szą­cej wia­rę w Dru­gie­go Syna Boże­go. Kazno­dzie­ja Wen­dell McFall na potwier­dze­nie swych prze­ko­nań, zło­żył wła­sne­go syna w ofie­rze. Od tam­tej pory kościół i pobli­ski cmen­tarz są uzna­wa­na za nawie­dzo­ne. Życie w mia­stecz­ku toczy się sen­nie do momen­tu gdy w Whi­spe­ring Pines zja­wia się, po latach nie­obec­no­ści, poto­mek powie­szo­ne­go kazno­dziei Archer McFall, któ­re­go pierw­szym ruchem jest odno­wie­nie kościo­ła i zapo­mnia­ne­go kul­tu. Wkrót­ce zaczy­na­ją ginąć tak­że kolej­ni mieszkańcy…

Dobre opi­nie, mało­mia­stecz­ko­wy kli­mat, tema­ty­ka – wszyst­ko mówi­ło mi, że będę się dobrze bawił przy tej powie­ści. Nie­ste­ty od razu dosta­łem moc­no po gło­wie sty­lem Nichol­so­na. Współ­czu­ję Mate­uszo­wi Kopa­czo­wi, któ­ry musiał tłu­ma­czyć zda­nia o „świe­tle zro­bio­nym jak­by z waty cukro­wej”, albo „powie­wach wia­tru, głasz­czą­cych wie­żę, jak mat­ka głasz­cze swo­je dziec­ko”. Takich kwiat­ków nie­ste­ty jest peł­no i powiem szcze­rze, że zanim przy­wy­kłem tro­chę to kwie­ci­ste­go spo­so­bu pisa­nia Ame­ry­ka­ni­na, męczy­łem się potwor­nie. Spo­ry pro­blem mia­łem tak­że z pro­wa­dze­niem przez nie­go fabu­ły. Po mniej niż poło­wie książ­ki odnio­słem wra­że­nie, że autor chy­ba odkrył wszyst­kie kar­ty i zaczy­na grać w kół­ko tymi samy­mi moty­wa­mi i opo­wie­ścia­mi. Wkrót­ce zaczą­łem się zasta­na­wiać skąd tak dobre oce­ny tej powie­ści sko­ro ja się przy niej tak męczę?

Na szczę­ście dałem książ­ce szan­sę. Na szczę­ście, bo jeże­li prze­bo­le­je się cięż­ko­straw­ny styl i zaj­rzy tro­chę głę­biej, za fasa­dę dość stan­dar­do­wych zagry­wek rodem z hor­ro­ru, powieść potra­fi pozy­tyw­nie zasko­czyć. Głów­ne wąt­ki nie są może zbyt odkryw­cze, ale samo ich spu­en­to­wa­nie oce­niam bar­dzo na plus. Uży­ję nawet (chy­ba tro­chę nad­uży­wa­ne­go ostat­nio) stwier­dze­nia, że samo zakoń­cze­nie jest w duchu iście love­cra­ftow­skie (i nie cho­dzi mi tu o Wiel­kich Przed­wiecz­nych, a filo­zo­fię Love­cra­fta) i napraw­dę ma świet­ny klimat.

Mam jed­nak wra­że­nie, że to co naj­cie­kaw­sze i naj­mniej typo­we w tej histo­rii dzie­je się tak napraw­dę na dru­gim pla­nie. Nichol­son zalud­nił Whi­spe­ring Pines wie­lo­ma boha­te­ra­mi. Głów­ni z nich to rodzi­na Day­ów, sze­ryf Lit­tle­field i detek­tyw Sto­rie, rodzi­na McFall oraz tzw. „sta­re rody” (mogą­ce funk­cjo­no­wać nie­ja­ko jako jeden boha­ter). Każ­da z tych posta­ci skry­wa swo­je sekre­ty i każ­da, zanim nastą­pi koniec powie­ści, będzie musia­ła się zmie­rzyć z wła­sną reli­gij­no­ścią i sto­sun­kiem do Boga. Co cie­ka­we, autor nie sta­ra się udzie­lać łatwych odpo­wie­dzi w tym tema­cie. Nie osą­dza, nie wska­zu­je co jest dobre, a co złe, ale mam wra­że­nie, że pre­zen­tu­jąc sze­ro­kie spek­trum podej­ścia do wia­ry uda­ło się mu poru­szyć napraw­dę wie­le inte­re­su­ją­cych i trud­nych kwe­stii. Zabrzmi to może szum­nie, ale „Czer­wo­ny kościół” napraw­dę może skło­nić do reflek­sji nad wła­sna wia­rą, bądź nie­wia­rą. Bar­dzo, bar­dzo duży plus.

Bodaj pierw­szy raz w tym miej­scu mam poważ­ny pro­blem czy i komu pole­cić tę powieść. Nie­szczę­sny styl Nichol­so­na umę­czył mnie nie­zmier­nie, ale z dru­giej stro­ny Ame­ry­ka­nin zapre­zen­to­wał nam coś co nie­zbyt czę­sto spo­ty­ka się w B kla­so­wej gro­zie. Fabu­ła nie powa­la ory­gi­nal­no­ścią, ale jej zwień­cze­nie i ogól­ny, świet­nie wykre­owa­ny, gęsty kli­mat to zde­cy­do­wa­ne plu­sy. Powiem więc tak, jeże­li lubi­cie w hor­ro­rze, lub lite­ra­tu­rze wąt­ki reli­gij­ne war­to się zmie­rzyć z „Czer­wo­ny kościo­łem”. Innych oba­wiam się książ­ka może zmę­czyć. Ja za fakt, że Nichol­so­no­wi uda­ło się mnie zmu­sić do chwi­li zasta­no­wie­nia dam mu jesz­cze szan­sę i spraw­dzę choć­by jak wypa­da w opowiadaniach.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.