Czarny Bóg

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Hplovecraft.pl. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Przy­znam otwar­cie, że kie­dy w moje ręce tra­fi­ła debiu­tanc­ka powieść Krzysz­to­fa Wroń­skie­go zaty­tu­ło­wa­na Czar­ny Bóg nie wie­dzia­łem cze­go się spo­dzie­wać.  O auto­rze nie sły­sza­łem zupeł­nie nic, a Inter­net, co w sumie dość zaska­ku­ją­ce w dzi­siej­szych cza­sach, nie­wie­le mi pomógł. O książ­ce zaś oprócz tego co zdra­dził mi krót­ki opis z okład­ki wie­dzia­łem tyl­ko tyle, że według słów wydaw­cy Wroń­ski kreu­je powieść odwo­łu­ją­cą się do kla­sycz­nej defi­ni­cji weird fic­tion stwo­rzo­nej przez Love­cra­fta. Przy czym aku­rat ta infor­ma­cja wzbu­dzi­ła we mnie lek­ką nie­uf­ność. Wie­my prze­cież aż za dobrze jak czę­sto przy oka­zji opi­su róż­nych dzieł przy­wo­łu­je się Samot­ni­ka z Pro­vi­den­ce jako swo­iste sło­wo klucz. Para­dok­sal­nie sło­wo, któ­re­go zna­cze­nie zaczy­na się jed­nak w moim odczu­ciu dość moc­no roz­my­wać. Ale pomi­ja­jąc nawet tego rodza­ju dyle­ma­ty, pomy­śl­cie czy to moż­li­we? Powieść weird fic­tion, spod ręki debiu­tan­ta, w Pol­sce A.D. 2015?

wronski_czarny_bog

Zanim jed­nak przej­dzie­my dalej, krót­ko o fabu­le. Wyda­rze­nia roz­gry­wa­ją się dwa lata po zakoń­cze­niu dru­giej woj­ny świa­to­wej, w nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści Smoł­dzio­no poło­żo­nej na Zie­miach Odzy­ska­nych, u stóp owia­ne­go złą sła­wą wzgó­rza Rewe­kol. Do tej zagu­bio­nej w lasach wsi zosta­je skie­ro­wa­ny na pla­ców­kę porucz­nik MO Adam Kel­ler, któ­re­mu sta­no­wi­sko przy­pa­dło po tym jak jego poprzed­nik został zamor­do­wa­ny w dość podej­rza­nych i nie­ja­snych oko­licz­no­ściach. Kel­ler pró­bu­je odna­leźć się w nowej rze­czy­wi­sto­ści, co nie jest łatwe, choć­by ze wzglę­du na obec­ny tam kul­tu­ro­wy tygiel zło­żo­ny z Pola­ków, Niem­ców, Sło­wiń­ców i Ukra­iń­ców. Ale stop­nio­wo oka­zu­je się, że naro­do­wo­ścio­we nie­sna­ski to naj­mniej­szy z pro­ble­mów Smoł­dzi­na, a Kel­le­ro­wi przyj­dzie się zmie­rzyć z czymś, co wysta­wi jego racjo­nal­ny umysł na próbę.

Powiem od razu, że spodo­ba­ło mi się umiej­sco­wie­nie akcji, i to zarów­no w cza­sie, jak i prze­strze­ni. Byłem bar­dzo cie­kaw, czy autor wyko­rzy­sta moż­li­wo­ści, jakie sam sobie stwo­rzył i w moim odczu­ciu wyszło to bar­dzo inte­re­su­ją­co. Same loka­li­za­cje, Smoł­dzi­no, pobli­skie Klu­ki i góru­ją­cy nad nimi Rewe­kol (obec­nie Rowo­kół) sta­no­wią barw­ne i kli­ma­tycz­ne tło. To miej­sca z histo­rią. Sta­re kościo­ły, roz­pa­da­ją­ce się cha­ty, tajem­ni­cze pozo­sta­ło­ści na wzgó­rzu. Całość zatem nie­źle się nada­je na opo­wieść nie­sa­mo­wi­tą. Ale Wroń­ski nie poszedł na skró­ty i solid­nie się przy­go­to­wał, tak aby oto­cze­nie wyko­rzy­stać do mak­si­mum. Zasko­czy­ło mnie jak wie­le infor­ma­cji (aż boję się szpe­rać głę­biej ile), któ­re znaj­dzie­my w książ­ce, miejsc, nazwisk, legend jest zgod­nych z fak­ta­mi. A to wszyst­ko budu­je napraw­dę solid­ną i sys­te­ma­tycz­nie zagęsz­cza­ją­cą się atmosferę.

Wia­do­mym jest, że atmos­fe­ra w weird fic­tion to jed­na z kwe­stii klu­czo­wych. Ale bez inte­re­su­ją­cej opo­wie­ści nie da się w mojej oce­nie tyl­ko na kli­ma­cie zbu­do­wać ponad­czte­ry­stu­stro­ni­co­wej książ­ki. Na szczę­ście Wroń­ski tak­że na tym polu nie­źle sobie pora­dził, two­rząc miks powie­ści kry­mi­nal­no-oby­cza­jo­wej z ele­men­ta­mi gro­zy. Już w pro­lo­gu mamy co praw­da wyraź­nie zasy­gna­li­zo­wa­ny ele­ment nie­sa­mo­wi­ty, ale przez znacz­ną część powie­ści pozo­sta­je on w tle, budu­jąc kli­mat i nara­sta­ją­ce poczu­cie zagro­że­nia. To, co dosta­je­my na pierw­szym pla­nie, to swo­isty kry­mi­nał, do tego z nie­ma­łym nagro­ma­dze­niem wąt­ków, któ­re stop­nio­wo zaczy­na­ją się łączyć i prze­pla­tać. Cze­go tu nie ma. Pogoń za podob­no nadal dzia­ła­ją­cy­mi na tych tere­nach nie­do­bit­ka­mi Were­wol­fu, czy­li hitle­row­skiej par­ty­zant­ki. Dzia­ła­ją­ce w pobli­skich Klu­kach zbroj­ne ban­dy ter­ro­ry­zu­ją­ce miej­sco­wych. Nie­sna­ski wyni­ka­ją­ce z wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści. No i oczy­wi­ście pry­wat­ne śledz­two Kel­le­ra w spra­wie tajem­ni­cze­go zgo­nu jego poprzed­ni­ka. Śledz­two, któ­re pro­wa­dzi go coraz głę­biej w mrocz­ną i tajem­ni­czą prze­szłość Smołdzina.

Wąt­ków jest mnó­stwo i mam pew­ne wąt­pli­wo­ści, czy Wroń­skie­mu uda­ło się je połą­czyć w zgrab­ną całość. Teo­re­tycz­nie wszyst­ko roz­wi­ja się dość kon­se­kwent­nie, a w koń­co­wych par­tiach w zasa­dzie wszyst­kie istot­ne ele­men­ty znaj­du­ją swój finał. Ale szcze­gól­nie począ­tek powie­ści czy­ta­ło mi się dość cięż­ko. Mia­łem wra­że­nie, że fabu­ła nie roz­wi­ja się płyn­nie tyl­ko „sko­ka­mi”, od wyda­rze­nia do wyda­rze­nia. Mało tego, w pew­nym momen­cie (wizy­ta Kel­le­ra w posia­dło­ści hra­bio­stwa) mia­łem poczu­cie jak­by cały frag­ment był prze­nie­sio­ny z dal­szej czę­ści powie­ści tyl­ko po to, aby pod­krę­cić od począt­ku atmos­fe­rę nie­sa­mo­wi­to­ści. Bo jak wytłu­ma­czyć fakt, że ten ele­ment wra­ca w zasa­dzie dopie­ro w fina­le, mimo że z prze­bie­gu wyda­rzeń wyni­ka­ło­by coś zupeł­nie inne­go? Ale nie zapo­mi­naj­my, że to powieść debiu­tan­ta i pew­ne nie­do­sko­na­ło­ści nie powin­ny dzi­wić. Na szczę­ście im dalej, tym lepiej. Atmos­fe­ra się zagęsz­cza, sieć powią­zań pomię­dzy poszcze­gól­ny­mi wąt­ka­mi sta­je się coraz moc­niej­sza, a całość nabie­ra tem­pa i płynności.

Do tego Wroń­ski kapi­tal­nie wyko­rzy­stał czas akcji. Kształ­tu­ją­ca się na Zie­miach Odzy­ska­nych Pol­ska Ludo­wa to miej­sce fascy­nu­ją­ce i prze­ra­ża­ją­ce. Obser­wu­je­my wypie­ra­nie miej­sco­wych, mię­dzy inny­mi Niem­ców, przez lud­ność napły­wo­wą ze wscho­du i wszel­kie kon­se­kwen­cje z tym zwią­za­ne. Ta moż­li­wość wglą­du w nasz pol­ski Dzi­ki Zachód bar­dzo do mnie tra­fi­ła. Do tego głów­ne posta­ci to mili­cjan­ci, człon­ko­wie UB i służb spe­cjal­nych, któ­rych jed­nym z zadań jest umac­nia­nie rodzą­cej się Wła­dzy. W każ­dy moż­li­wy spo­sób. Powiem szcze­rze, że ten ele­ment jest rów­nie cie­ka­wy i sta­no­wi dodat­ko­we, cza­sem bar­dzo sil­ne źró­dło gro­zy w powieści.

Wspo­mnia­łem o boha­te­rach i to kolej­ny moc­ny ele­ment. Wroń­ski ma bowiem rękę do pisa­nia cie­ka­wych i barw­nych posta­ci. Choć głów­nym fila­rem opo­wie­ści jest Adam Kel­ler, to dane nam będzie się zapo­znać z całą ple­ja­dą róż­nych oso­bi­sto­ści. Nie­mal każ­da z nich ma jakieś swo­je cechy cha­rak­te­ry­stycz­ne, coś, co zapa­da w pamięć, coś, co ją wyróż­nia. Mało tego, jak wspo­mnia­łem Czar­ny Bóg to powieść, któ­rą czy­ta się nie­mal jak kry­mi­nał, a uda­ło się auto­ro­wi unik­nąć typo­wych klisz, co widać wyraź­nie choć­by na przy­kła­dzie głów­ne­go boha­te­ra. Choć Kel­ler to były woj­sko­wy, to fakt wojen­nej prze­szło­ści nie deter­mi­nu­je cało­ści jego cha­rak­te­ru i nie dosta­je­my kolej­ne­go detek­ty­wa z trau­ma­tycz­ną prze­szło­ścią, ale postać z krwi i kości.

Kry­mi­nał, powieść oby­cza­jo­wa? Czy znaj­dzie się w tym w ogó­le weird fic­tion? W moim odczu­ciu zde­cy­do­wa­nie tak. Widać wyraź­nie, że Wroń­ski miał kon­kret­ny pomysł na swą powieść i ten swo­isty miks gatun­ko­wy to celo­we dzia­ła­nie z jego stro­ny. Fanów czy­ste­go hor­ro­ru na pew­no takie podej­ście może roz­cza­ro­wać, ale weird fic­tion to w koń­cu nie tyl­ko gro­za. To pew­na atmos­fe­ra, kli­mat nie­do­po­wie­dze­nia, ele­ment meta­fi­zycz­ny. I to wszyst­ko w powie­ści znaj­dzie­cie, a sam finał nie pozo­sta­wia złu­dzeń, z czym mamy do czy­nie­nia. Choć przy­znam, że będąc po lek­tu­rze, nadal nie wiem co sądzić o zakoń­cze­niu. Wypa­da ono intry­gu­ją­co. Ta moja nie­pew­ność wyni­ka z fak­tu, że choć wszyst­kie wąt­ki kry­mi­nal­no-oby­cza­jo­we, nawet jeże­li może cza­sem nazbyt pośpiesz­nie, są nie­źle podo­my­ka­ne, to ele­ment nie­sa­mo­wi­ty pozo­sta­je bar­dzo moc­no nie­do­okre­ślo­ny. Nie­któ­re moty­wy (zna­ki, jakie są w pew­nym momen­cie wydra­py­wa­ne, że tak enig­ma­tycz­nie powiem) w ogó­le się nie wyja­śnia­ją, inne pozo­sta­wia­ją zaś spo­re pole do inter­pre­ta­cji. Takie zakoń­cze­nie mogło­by razić, ale w moim odczu­ciu sta­no­wi dość kon­se­kwent­ne w kli­ma­cie zwień­cze­nie całości.

Mówiąc o Czar­nym Bogu nie mogę nie wspo­mnieć jesz­cze o dwóch bar­dzo cie­ka­wych ele­men­tach zwią­za­nych z powie­ścią. Po pierw­sze, bar­dzo dobra i kli­ma­tycz­na gra­fi­ka zdo­bią­ca okład­kę książ­ki to dzie­ło same­go Wroń­skie­go.  Po dru­gie, co jesz­cze cie­kaw­sze, powieść docze­ka się ścież­ki dźwię­ko­wej. Krzysz­tof Wroń­ski jest bowiem tak­że muzy­kiem i w ramach swo­je­go pro­jek­tu Trans-Sybe­ria pra­cu­je obec­nie nad utwo­ra­mi ilu­stru­ją­cy­mi książ­kę. Póki co dostęp­ne są tyl­ko dwa frag­men­ty, ale w moim odczu­ciu kapi­tal­nie pasu­ją do tej opo­wie­ści. I choć wiem, że takie ini­cja­ty­wy nie są zupeł­nym novum na ryn­ku wydaw­ni­czym, to z pew­no­ścią są god­ne odnotowania.

Roz­pi­sa­łem się wyjąt­ko­wo, a i tak mam poczu­cie, że nie wyczer­pa­łem tema­tu. Ale Czar­ny Bóg to powieść, o któ­rej moż­na powie­dzieć dużo. Nie­ty­po­we to dzie­ło na naszym ryn­ku, ale umów­my się: takie­go mik­su gatun­ko­we­go ja w zasa­dzie chy­ba sobie nie przy­po­mi­nam. I choć nie jest to powieść bez ska­zy, momen­ta­mi coś mi w niej zgrzy­ta­ło i nadal nie wiem, co sądzić o zakoń­cze­niu, to zde­cy­do­wa­nie zasłu­gu­je na uwa­gę. A z racji na róż­no­rod­ność ele­men­tów w niej zawar­tych myślę, że może się spodo­bać zarów­no miło­śni­kom weird fic­tion (choć na koniec wyraź­nie zazna­czę, że to weird skraj­nie inne od rewe­la­cyj­ne­go debiu­tu Woj­cie­cha Guni), jak i czy­tel­ni­kom poszu­ku­ją­cym nie­co inne­go podej­ścia do powie­ści kry­mi­nal­no-oby­cza­jo­wej, tak popu­lar­nej w ostat­nich latach. War­to same­mu spraw­dzić. Ja nie żału­ję cza­su spę­dzo­ne­go z lek­tu­rą, a kom­plek­so­wość pro­jek­tu spo­wo­do­wa­ła, że z pew­no­ścią będę obser­wo­wał co w przy­szło­ści nam Krzysz­tof Wroń­ski zaserwuje.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.