Banshee

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Pulpozaur.pl. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Pierw­szy raz zasia­dłem do sean­su Ban­shee krót­ko po jego pre­mie­rze. Sku­si­ły mnie pozy­tyw­ne opi­nie, ale tak napraw­dę moja wie­dza o tej pro­duk­cji nie wykra­cza­ła poza fakt, że jest reali­zo­wa­na przez Cine­max. Zna­jąc inny serial sta­cji, czy­li zakoń­czo­ny nie­daw­no Stri­ke Back, zbu­do­wa­łem sobie pew­ne wyobra­że­nie, z czym mogę mieć do czy­nie­nia. Spo­dzie­wa­łem się dobrze zre­ali­zo­wa­nej i wybu­cho­wej akcji z domiesz­ką ero­ty­ki. I choć nie­któ­re kwe­stie zna­la­zły potwier­dze­nie, to twór­com wie­lo­krot­nie uda­ło się mnie zasko­czyć, a dość szyb­ko serial, któ­ry postrze­ga­łem jako guli­ty ple­asu­re, wsko­czył na bar­dzo wyso­kie miej­sce w moim pry­wat­nym rankingu.

Opo­wieść roz­po­czy­na się kie­dy Bez­i­mien­ny, były ska­za­niec ści­ga­ny przez ukra­iń­ską mafię, ucie­ka z Nowe­go Jor­ku do małej miej­sco­wo­ści w Pen­n­syl­wa­nii, czy­li do tytu­ło­we­go Ban­shee. Wybór miej­sca nie jest przy­pad­ko­wy. Po odsie­dze­niu pięt­na­stu lat w wię­zie­niu chce tam bowiem odna­leźć swo­ją wiel­ką miłość, z któ­rą lata temu doko­nał feral­nej kra­dzie­ży dia­men­tów. Poja­wiw­szy się w mia­stecz­ku tra­fia do baru, gdzie spo­ty­ka nie­ja­kie­go Luca­sa Hooda. Czło­wie­ka, któ­ry utrzy­mu­je, że nie ma w zasa­dzie żad­nych przy­ja­ciół i rodzi­ny, a wła­śnie przy­je­chał z dale­ka, aby objąć funk­cję sze­ry­fa lokal­nej poli­cji. W trak­cie przy­pad­ko­wej bój­ki z miej­sco­wy­mi ban­dy­ta­mi Hood ginie, a Bez­i­mien­ny w samo­obro­nie zabi­ja napast­ni­ków. Pech Hooda oka­zu­je się szczę­śli­wym tra­fem dla dru­gie­go z nowych przy­jezd­nych. Bez­i­mien­ny decy­du­je się prze­jąć toż­sa­mość zmar­łe­go i posprzą­tać swo­je wła­sne sprawy.

Przy­zna­cie, że począ­tek, choć teo­re­tycz­nie zna­jo­my, sta­no­wi intry­gu­ją­cy punkt wyj­ścia? Zresz­tą w mojej oce­nie pierw­szy epi­zod bar­dzo dobrze pre­zen­tu­je moc­ne stro­ny seria­lu, szyb­ko przy­ku­wa­jąc uwa­gę widza. A naj­więk­szy­mi zale­ta­mi Ban­shee są świet­nie skon­stru­owa­ny świat przed­sta­wio­ny i fan­ta­stycz­nie napi­sa­ne posta­ci. Na pierw­szy rzut oka jest to sen­ne, małe mia­stecz­ko. Ale to tyl­ko pozo­ry. To praw­dzi­wy tygiel sprzecz­nych inte­re­sów, kon­flik­tów i namięt­no­ści. Zwią­za­ne jest to z róż­no­rod­no­ścią spo­łecz­ną mia­sta (w któ­rym, obok istot­nej popu­la­cji Ami­szów, znaj­du­je się rezer­wat Indian Kina­ho, a pośród miesz­kań­ców nie bra­ku­je mię­dzy inny­mi neo­na­zi­stów) oraz wal­ką pomię­dzy gru­pa­mi wpły­wów (lokal­ną mafią zarzą­dza­ną twar­dą ręką przez byłe­go Ami­sza, któ­ry oprócz nie­le­gal­nych inte­re­sów pro­wa­dzi w Ban­shee fabry­kę prze­ro­bu mię­sa, a tak­że mię­dzy poli­cją, pro­ku­ra­tu­rą i India­na­mi). No i to wła­śnie tutaj osia­dła daw­na miłość Bez­i­mien­ne­go. Ona po pięt­na­stu latach ma poukła­da­ne życie, dwój­kę dzie­ci i męża pro­ku­ra­to­ra. On nie ma nic. Oprócz skra­dzio­nej toż­sa­mo­ści, gwiaz­dy sze­ry­fa na pier­si i dep­czą­cej mu po pię­tach ukra­iń­skiej mafii. Wyobraź­cie sobie teraz, że wszyst­kie te śro­do­wi­ska się prze­ni­ka­ją. Każ­dy ma swo­je inte­re­sy i wpły­wy, z któ­rych łatwo nie będzie chciał zre­zy­gno­wać. Każ­dy ma swo­je tajem­ni­ce i stra­te­gicz­ne pla­ny. Obser­wu­je­my prze­lot­ne soju­sze wro­gów i ata­ki ze stro­ny dotych­cza­so­wych przy­ja­ciół. A cała ta wyjąt­ko­wo dyna­micz­na sytu­acja warun­ku­je, że w Ban­shee nic nie jest czar­no-bia­łe. Pod­su­mo­wu­jąc, twór­cy wykre­owa­li świat dają­cy nie­mal­że nie­ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści kre­owa­nia inte­re­su­ją­cych historii.

1

Ojca­mi Ban­shee są Jona­than Trop­per oraz David Schic­kler, dwój­ka ame­ry­kań­skich pisa­rzy, dla któ­rych ten serial był pierw­szą pró­bą zmie­rze­nia się z pro­duk­cją tele­wi­zyj­ną. I choć wspo­mnia­łem powy­żej, że świat przed­sta­wio­ny został świet­nie skon­stru­owa­ny, to nie­ste­ty na pierw­szym sezo­nie dość moc­no cią­ży brak doświad­cze­nia obu Panów w pra­cy nad sce­na­riu­szem i odpo­wied­nim pro­wa­dze­niem opo­wie­ści. Byłem w auten­tycz­nym szo­ku, kie­dy dowie­dzia­łem się, że za sce­na­riusz pierw­szych dzie­się­ciu odcin­ków odpo­wia­da tyl­ko dwóch auto­rów, bo cha­os  pośród wąt­ków wkra­da się momen­ta­mi tak duży, że ma się wra­że­nie, iż każ­dy odci­nek pisał kto inny i to nie do koń­ca wie­dząc, do cze­go dąży­li sce­na­rzy­ści wcze­śniej­szych epizodów.

Nie­któ­re wąt­ki są pro­wa­dzo­ne przez kil­ka odcin­ków tyl­ko po to, by roz­pły­nąć się w nie­by­cie bez żad­ne­go wyja­śnie­nia. Inne poja­wia­ją się nagle powo­du­jąc, że posta­cie zaczy­na­ją dzia­łać nie tyl­ko wbrew logi­ce, ale tak­że wbrew swo­im dotych­cza­so­wym zacho­wa­niom. A co gor­sza, zda­rza­ją się tak­że sekwen­cje głu­pie albo takie, przy któ­rych poziom nie­wia­ry trze­ba zawie­sić napraw­dę wyso­ko, aby czer­pać przy­jem­ność z sean­su. I teo­re­tycz­nie moż­na poło­żyć te pro­ble­my po pro­stu na karb tego, że twór­cy zaser­wo­wa­li nam wszyst­kie­go zbyt dużo. Pomy­słów, wąt­ków, a nawet mie­szan­ki gatun­ków i kon­wen­cji. Ale nie bez przy­czy­ny wspo­mnia­łem, że serial wyjąt­ko­wo zyskał w moich oczach. Począw­szy od dru­gie­go sezo­nu, głów­ni twór­cy odda­li w zasa­dzie serial w ręce innych sce­na­rzy­stów i nagle z tego pozor­ne­go cha­osu wyło­nił się serial, któ­ry zde­cy­do­wa­nie pod­niósł poziom, aby w trze­cim sezo­nie zaser­wo­wać nam jed­ną z naj­lep­szych histo­rii jakie widzia­łem w tele­wi­zji. W ogóle.

2

I w tym miej­scu chciał­bym opo­wie­dzieć tro­chę o ewo­lu­cji Ban­shee. Gatun­ko­wo mamy tu praw­dzi­wie wybu­cho­wą mie­szan­kę. Nie­któ­re tro­py są oczy­wi­ste. Kino gang­ster­skie, kino sen­sa­cyj­ne utrzy­ma­ne bar­dzo moc­no w sty­li­sty­ce lat 80., ele­men­ty heist movie, kina zemsty czy nawet kina wię­zien­ne­go. Inne dostrze­że­my patrząc nie­co z per­spek­ty­wy. Jak choć­by powi­no­wac­two Ban­shee ze spa­ghet­ti wester­nem. Czy to w roz­wią­za­niach fabu­lar­nych, przy­wo­łam choć­by typo­wą dla gatun­ku ambi­wa­lent­ność moral­ną dzia­łań pro­ta­go­ni­stów. Czy to w samej kon­struk­cji głów­nej posta­ci Bez­i­mien­ne­go i to zarów­no jeże­li cho­dzi o jego dzia­ła­nia (obcy, któ­ry poja­wia się w małym mia­stecz­ku, sta­jąc się przy­czy­ną zamie­sza­nia), jak i cha­rak­te­ry­sty­kę (enig­ma­tycz­ność boha­te­ra, utrzy­my­wa­na skrzęt­nie w tajem­ni­cy praw­dzi­wa toż­sa­mość, co zresz­tą jest samo w sobie kapi­tal­nie roz­gry­wa­ne, czy w koń­cu nawet jego „mru­ko­wa­tość” przy­wo­dzą­ca na myśl postać gra­ną przez Clin­ta Eastwo­od w słyn­nej Try­lo­gii dola­ro­wej). I już pierw­szy sezon poka­zał nie­sa­mo­wi­ty poten­cjał tkwią­cy w tej mie­szan­ce. Nie­ste­ty przez nie­od­po­wied­nie w mojej oce­nie roz­ło­że­nie akcen­tów mię­dzy poszcze­gól­ny­mi ele­men­ta­mi i wspo­mnia­ny brak doświad­cze­nia twór­ców, nie do koń­ca to wyko­rzy­sta­no. Sezon otwie­ra­ją­cy poda­ny został w chłod­nych, sza­ro­bu­rych bar­wach i dopra­wio­ny dużą daw­ką soft por­no i bar­dzo dużą daw­ką bru­tal­no­ści. I wła­śnie zachwia­ne pro­por­cje tych ostat­nich ele­men­tów, w połą­cze­niu z fabu­lar­nym cha­osem, powo­do­wa­ły u mnie tak ambi­wa­lent­ne odczu­cia. Odno­si­łem wra­że­nie, że twór­cy zachły­snę­li się tym, że mogą poka­zać wszyst­ko i cza­sem zamiast inte­re­su­ją­cej i cie­ka­wej histo­rii ogra­ni­cza­li się do zapre­zen­to­wa­nia kolej­nej sce­ny ero­tycz­nej lub efek­tow­nej sce­ny walki.

To wszyst­ko napra­wio­no w sezo­nie dru­gim. Teo­re­tycz­nie powta­rza się wie­le ele­men­tów, któ­re już pozna­li­śmy. I to zarów­no jeże­li cho­dzi o miks gatun­ko­wy, jak i roz­wią­za­nia fabu­lar­ne (bez­po­śred­nio kon­ty­nu­uje­my wąt­ki z fina­łu pierw­szej serii). Ale po pierw­sze na jako­ści zyska­ła stro­na reali­za­cyj­na. Zim­ne fil­try zosta­ły zastą­pio­ne cie­płą i soczy­stą kolo­ry­sty­ką, a bar­dzo czę­sto szyb­ki mon­taż – dłuż­szy­mi i spo­koj­niej­szy­mi uję­cia­mi. Dyna­mi­ka scen akcji na tym nie ucier­pia­ła, a całość wyglą­da po pro­stu świet­nie. Do tego wyraź­nie zro­zu­mia­no, że bru­tal­ność i seks muszą cze­muś słu­żyć i zaczy­na­ją one peł­nić istot­niej­szą rolę fabu­lar­ną niż tyl­ko obo­wiąz­ko­wy prze­ryw­nik w pro­duk­cji dla doj­rza­łe­go widza. I kie­dy wyda­wa­ło mi się, że twór­cy zła­pa­li odpo­wied­ni rytm, oka­za­ło się, że oni tak napraw­dę roz­grze­wa­li się przed trze­cim sezo­nem. Sezo­nem, któ­ry w mojej oce­nie jest pro­duk­cją w swym gatun­ku wybitną.

3

Stro­na reali­za­cyj­na zosta­ła dopro­wa­dzo­na do per­fek­cji, co spra­wia, że sce­ny akcji wyglą­da­ją jesz­cze bar­dziej efek­tow­nie, a spo­sób ich kom­po­zy­cji i pre­zen­ta­cji powo­du­je, że czę­sto nawet inten­syw­ne i bru­tal­ne sekwen­cje nace­cho­wa­ne są jakimś suro­wym pięk­nem. Zaczę­to się rów­nież bawić for­mą, co zaowo­co­wa­ło choć­by świet­ną sekwen­cją nakrę­co­ną „z ręki”, któ­ra zdy­na­mi­zo­wa­ła i tak sza­le­nie moc­ną sce­nę, albo wple­ce­niem pomy­sło­wo zre­ali­zo­wa­nych halu­cy­na­cji. I w koń­cu po pro­stu wyśmie­ni­cie roz­pi­sa­no wie­le scen, tak aby to obra­zy, a nie dia­lo­gi, opo­wia­da­ły histo­rię. Jak w przy­pad­ku nie­spo­dzie­wa­ne­go soju­szu w trak­cie ata­ku na poste­ru­nek, genial­nej sce­nie „przy­go­to­wa­nia” w fina­ło­wym odcin­ku czy nie­sa­mo­wi­tej sekwen­cji kra­dzie­ży broni.

Do tego wierz­cie lub nie, ale twór­cy jesz­cze zin­ten­sy­fi­ko­wa­li akcję. Nie­mal każ­dy odci­nek tego sezo­nu oglą­da się, porów­nu­jąc z dowol­nym innym seria­lem sen­sa­cyj­nym, jak finał. Mamy tyle zwro­tów akcji, tyle napię­cia, tyle dyna­micz­nych scen i tak sil­ny syn­drom „jesz­cze jed­ne­go odcin­ka”. Przy czym co cie­ka­we uda­ło się w mojej oce­nie nie­mal ide­al­nie zba­lan­so­wać wszyst­kie ele­men­ty, któ­re przy­cią­gnę­ły widzów do tego seria­lu. Znów jest bru­tal­nie i nadal dosta­je­my sce­ny ero­tycz­ne, ale zarów­no ich reali­za­cja, jak i roz­pla­no­wa­nie są nie­mal­że perfekcyjne.

Co jed­nak naj­waż­niej­sze, wszyst­kie wspo­mnia­ne wyżej ele­men­ty słu­żą jed­ne­mu: świet­nej opo­wie­ści. Przy­naj­mniej kil­ka waż­nych histo­rii dobie­gło koń­ca w dru­gim sezo­nie. Zatem twór­cy, mając już wykre­owa­ny świat, posta­ci i zbu­do­wa­ną sieć rela­cji pomię­dzy nimi, posta­no­wi­li roz­po­cząć wie­le nowych wąt­ków i poka­zać nam tro­chę z prze­szło­ści głów­nych pro­ta­go­ni­stów. I to tak­że zre­ali­zo­wa­no dosko­na­le. Wyko­rzy­sta­no bowiem całe mnó­stwo ele­men­tów i boha­te­rów, któ­rzy tyl­ko „mignę­li” we wcze­śniej­szych sezo­nach, a tak­że wpro­wa­dzo­no nowin­ki, dzię­ki któ­rym uda­ło się stwo­rzyć wcią­ga­ją­cą, roz­bu­do­wa­ną i sza­le­nie emo­cjo­nu­ją­cą fabu­łę. I podej­rze­wam, że widząc taką mno­gość zachwy­tów budzi się w Was nie­uf­ność. We mnie by się pew­nie obu­dzi­ła. I pew­nych drob­nych ele­men­tów moż­na się nadal tro­chę cze­piać, twór­cy wciąż bowiem przed­kła­da­ją efek­ciar­stwo nad logi­kę. Ale i tak Ban­shee w trze­cim sezo­nie to jest praw­dzi­wy rol­ler­co­aster inten­syw­nych doznań, co naj­le­piej widać w odcin­ku trze­cim, w któ­rym dzie­je się tyle, że dało­by się to roz­ło­żyć na pół sezo­nu „zwy­kłe­go” seria­lu. A to tyl­ko opo­wieść o kolej­nym dniu w Banshee.

Ale wspo­mnia­łem na począt­ku, że jed­ną z dwóch pod­sta­wo­wych zalet tego seria­lu są świet­nie wykre­owa­ne posta­ci. I zaiste, taką ple­ja­dę barw­nych boha­te­rów w jed­nym seria­lu nie­czę­sto się spo­ty­ka. Tu nie­mal­że każ­da, nawet trze­cio­pla­no­wa postać potra­fi zapaść w pamięć, a zary­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że trze­ci sezon jest tak wyśmie­ni­ty wła­śnie dzię­ki kapi­tal­nej pra­cy sce­na­rzy­stów nad posta­cia­mi. Bez­i­mien­ny, któ­re­go prze­szłość stop­nio­wo pozna­je­my, sta­je się posta­cią coraz bar­dziej zniu­an­so­wa­ną i szyb­ko wycho­dzi poza sche­mat „ostat­nie­go spra­wie­dli­we­go” zapro­wa­dza­ją­ce­go porzą­dek w mia­stecz­ku. Szef lokal­nej mafii, Kai Proc­ter poka­zu­je wraż­liw­szą stro­nę (dosko­na­ła sce­na w barze, oczy­wi­ście z sezo­nu trze­cie­go). Pro­ku­ra­tor, któ­ry począt­ko­wo wyda­wał się widzom posta­cią tyleż sym­pa­tycz­ną co tro­chę nija­ką, a przez jego opo­zy­cję do głów­ne­go boha­te­ra cza­sem wręcz nega­tyw­ną, prze­cho­dzi w seria­lu bar­dzo dłu­gą i inte­re­su­ją­cą dro­gę. A i tak według mnie posta­cią, któ­ra krad­nie nie­mal każ­dą sce­nę jest Job, haker i postać trans­pł­cio­wa, sły­ną­ca z nie­wy­pa­rzo­ne­go języ­ka i fan­ta­stycz­ne­go sty­lu. A to tyl­ko parę głów­nych posta­ci. W tym seria­lu jest tak dużo inte­re­su­ją­cych boha­te­rów, że wie­lu z nich, choć tu peł­ni rolę dru­go­pla­no­wą, mogło­by ucią­gnąć samo­dziel­nie nie­jed­ną pro­duk­cję. Na przy­kład indiań­ski przy­wód­ca Chay­ton Lit­tle­sto­ne czy przy­bocz­ny Proc­te­ra, Clay Burton.

4

Kolej­ną fan­ta­stycz­ną rze­czą w Ban­shee jest fakt, że cho­ciaż mamy do czy­nie­nia z bru­tal­nym seria­lem akcji, dosta­je­my całe mnó­stwo świet­nych i istot­nych fabu­lar­nie posta­ci kobie­cych. Car­rie, czy­li daw­na miłość Bez­i­mien­ne­go, to twar­da kobie­ta, miło­śnicz­ka adre­na­li­ny, któ­ra potra­fi zatłuc kogoś goły­mi ręko­ma, ale rów­nież kocha­ją­ca mat­ka, pró­bu­ją­ca poukła­dać sobie życie w Ban­shee. Sio­bhan Kel­ly, lokal­na poli­cjant­ka, któ­ra z począt­ku wyda­je się być nie­win­ną ide­alist­ką, stop­nio­wo sta­je się pogłę­bio­ną i peł­no­krwi­stą posta­cią. Czy w koń­cu Rebec­ca, spo­krew­nio­na z Proc­te­rem zbun­to­wa­na Amisz­ka. Począt­ko­wo jest po pro­stu nasto­lat­ką sprze­ci­wia­ją­cą się rygo­rom narzu­co­nej wia­ry, a potem zosta­je waż­nym gra­czem w Ban­shee. I to tyl­ko kil­ka naj­waż­niej­szych, z licz­nej dam­skiej czę­ści obsa­dy. I napraw­dę chciał­bym w tele­wi­zji wię­cej tak cie­ka­wie pisa­nych kobie­cych postaci.

Ban­shee to dla mnie, jak widać, dość uni­ka­to­wa pro­duk­cja. Zaczę­ła się efek­tow­nie, ale począt­ko­wo trak­to­wa­łem ją jako nie­zo­bo­wią­zu­ją­cą roz­ryw­kę. Ba, w oko­li­cach czwar­te­go odcin­ka pierw­sze­go sezo­nu, przez skłon­ność twór­ców do epa­to­wa­nia sek­sem i prze­mo­cą, pra­wie porzu­ci­łem serial.  Ale stop­nio­wo zyski­wał on na jako­ści i to w każ­dym moż­li­wym aspek­cie. Zży­łem się z posta­cia­mi, wcią­gną­łem w fabu­lar­ne niu­an­se i z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łem, jak całość się roz­wi­nie. I jeże­li nie mie­li­ście jesz­cze przy­jem­no­ści pozna­nia Ban­shee, bar­dzo pole­cam spró­bo­wać. Nawet jeśli począt­ko­wo będzie­cie mie­li obiek­cje, war­to się prze­mę­czyć. Z każ­dym odcin­kiem ten serial jest lep­szy. A potem dosta­je­my sezon trze­ci, któ­ry jest w gatun­ku jed­ną z naj­lep­szych rze­czy, jakie moż­na zoba­czyć w tele­wi­zji. Twór­com uda­ło się wyeli­mi­no­wać nie­mal wszyst­kie pro­ble­ma­tycz­ne kwe­stie, a to co dobre jesz­cze uwy­pu­klić. Otrzy­ma­li­śmy wybu­cho­wą mie­szan­kę gatun­ko­wą, total­ne kino akcji i nie­sa­mo­wi­cie wcią­ga­ją­cą opo­wieść, któ­rej ostat­ni akt pozna­my już wkrót­ce, bo nie­dłu­go star­tu­je fina­ło­wy sezon. Odkąd usły­sza­łem w tease­rze nowe­go sezo­nu „So, what hap­pens now?” – ja po pro­stu nie mogę się doczekać.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.