American Horror Story: Roanoke – odcinki 1–6

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Pulpozaur.pl. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Piotr „Ram­zes” Mro­wiec: Co praw­da z róż­nych powo­dów dość póź­no zabie­ra­my się za roz­mo­wę na temat nowe­go sezo­nu Ame­ri­can Hor­ror Sto­ry, ale naj­pierw chcia­łem zapy­tać, jakie przed poło­wą wrze­śnia były Wasze ocze­ki­wa­nia i nadzie­je na szó­sty roz­dział antologii?

Ja po raz pierw­szy nie inte­re­so­wa­łem się zbyt­nio żad­ny­mi nowin­ka­mi. Nie mia­łem poję­cia, kto z obsa­dy powró­ci, jakie nowe nazwi­ska się poja­wią, nie czy­ta­łem teo­rii na temat moż­li­wej tema­ty­ki tego sezo­nu. Hotel mimo znacz­nej popra­wy po Fre­ak Show jed­nak nie w peł­ni zre­ha­bi­li­to­wał w moich oczach twór­ców i zde­cy­do­wa­nie bar­dziej cze­ka­łem na nowe odcin­ki z przy­zwy­cza­je­nia niż fak­tycz­nej cie­ka­wo­ści. A u Was?

Anna „Mysza” Pio­trow­ska: Mnie rów­nież tym razem omi­nę­ła cała machi­na pro­mo­cyj­na i to nawet bio­rąc pod uwa­gę wol­ty, jakie w tym roku wyczy­nia­li twór­cy seria­lu, by broń Boże nie zdra­dzić widzom, cze­go tym razem może­my się spo­dzie­wać po AHS.

Dla mnie Hotel było znacz­ną popra­wą po Coven i Fre­ak Show, oglą­da­łam sezon pią­ty z nie­skry­wa­ną przy­jem­no­ścią. Po cichu liczy­łam, że Ryan Mur­phy zdo­ła w sezo­nie szó­stym utrzy­mać ten­den­cję zwyż­ko­wą – choć z nim to nigdy nie wia­do­mo – i na szczę­ście tym razem się nie zawio­dłam. Ocze­ki­wa­nia mia­łam więc bar­dzo ogól­ne i to, co do tej pory dosta­li­śmy w zupeł­no­ści mnie satys­fak­cjo­nu­je. No… pra­wie. Wciąż liczę na wię­cej Eva­na Peter­sa, któ­ry obok Sary Paul­son jest naj­waż­niej­szym powo­dem, dla któ­re­go co roku powra­cam do tego serialu.

Michał „Jer­ry” Rako­wicz:  Mnie też wyjąt­ko­wo ucie­kła kwe­stia tema­tu prze­wod­nie­go. Z paru tease­rów, któ­re się uka­za­ły, widzia­łem bodaj jeden (moc­no koja­rzą­cy się z Tek­sań­ską Masa­krą Piłą Łań­cu­cho­wą), ale mówiąc szcze­rze nie­spe­cjal­nie mnie tego­rocz­na kam­pa­nia mar­ke­tin­go­wa inte­re­so­wa­ła. Mur­phy i spół­ka bowiem dość luź­no pod­cho­dzą do tema­tu prze­wod­nie­go, a choć rów­nież uwa­żam Hotel za zwyż­kę for­my, to gdzieś eks­cy­ta­cja zwią­za­na z ocze­ki­wa­niem na nowy sezon w tym roku mnie opu­ści­ła. Co wię­cej, kie­dy już dowie­dzia­łem się, że moty­wem prze­wod­nim jest Roano­ke to… kom­plet­nie nie wie­dzia­łem, co o tym sądzić, bo przy­zna­ję bez bicia, że dla mnie kwe­stia Zagi­nio­nej Kolo­nii była zupeł­nie nieznana.

Ram­zes: Przejdź­my już zatem w peł­ni do bie­żą­cej odsło­ny ame­ry­kań­skich stra­chów o pod­ty­tu­le Roano­ke. Trud­no w poło­wie sezo­nu roz­ma­wiać o pierw­szych wra­że­niach, ale w moim przy­pad­ku w zasa­dzie w dużej mie­rze się one nie zmie­ni­ły. Po dru­gim odcin­ku mia­łem moc­ne poczu­cie wtór­no­ści, któ­re tak do koń­ca mnie nie opu­ści­ło. Mamy nawie­dzo­ny dom, strasz­ne piw­ni­ce, mor­der­czych pra­cow­ni­ków służ­by zdro­wia, dziew­czyn­kę, któ­ra przy­jaź­ni się z duchem. I choć w prze­cią­gu kolej­nych tygo­dni dowie­dzie­li­śmy się, że nie tyle dom, co cała zie­mia jest prze­klę­ta, to ana­lo­gie do Mur­der House cią­gle moc­no kłu­ją po oczach. Wciąż bra­ku­je mi poczu­cia świe­żo­ści, nawet pomi­mo zmie­nio­nej for­mu­ły seria­lu (o czym wię­cej za chwi­lę) i zapę­dze­niu się twór­ców na nowe rejo­ny maka­bry. Nie potra­fię też pogo­dzić się z bra­kiem czo­łów­ki. Od pierw­sze­go sezo­nu sta­no­wi­ła o sile i kli­ma­cie seria­lu, każ­da była małym arcy­dzie­łem fil­mo­wym i jej nie­obec­ność moc­no mi doskwie­ra co tydzień. Wasze ogól­ne uwa­gi zanim przej­dzie­my do kon­kret­nych ele­men­tów Roano­ke?

Mysza: Cie­ka­we, że wspo­mnia­łeś o bra­ku czo­łów­ki. Mnie bra­ku­je nawet nie tyle wra­żeń wizu­al­nych, któ­re zapew­nia­ła, ale przede wszyst­kim wra­żeń muzycz­nych. Cha­rak­te­ry­stycz­ny i nie­po­ko­ją­cy the­me music seria­lu natych­miast wywo­łu­je u mnie strach i pod­eks­cy­to­wa­nie, któ­re czu­łam oglą­da­jąc pierw­szy odci­nek Mur­der House. Rze­czy­wi­ście, brak czo­łów­ki nie­co pozba­wia serial klimatu.

Nie­mniej, o czym już z Jer­rym zdą­ży­li­śmy pody­sku­to­wać pry­wat­nie, mi odnie­sie­nia do poprzed­nich sezo­nów seria­lu, wpro­wa­dzo­ne poprzez powta­rza­ją­ce się moty­wy, takie jak nawie­dzio­ny dom czy mor­der­cze pie­lę­gniar­ki, bar­dzo cie­szą. Pomi­ja­jąc oso­bi­stą sym­pa­tię do Asy­lum, Mur­der House to moim zda­niem wciąż jeden z naj­lep­szych sezo­nów AHS i faj­nie, że twór­cy nie zapo­mnie­li o swo­ich korze­niach. Dodat­ko­wo, od lat darzę ogrom­ną sym­pa­tią hor­ro­ry, któ­re potra­fią prze­pla­tać róż­ne tro­py swe­go gatun­ku, łączyć je w jed­ną histo­rię, dekon­stru­ować zna­ne moty­wy i opo­wia­dać je na nowo. Bar­dzo lubię retel­lin­gi, tak­że w ramach dzieł tego same­go twór­cy, i dobrze się bawię obser­wu­jąc, jak Ryan Mur­phy mie­rzy się z meta­tek­stu­al­no­ścią, nada­jąc Roano­ke for­mu­łę szka­tuł­ko­wą i przy oka­zji zawie­ra­jąc saty­rę na temat pro­ce­su krę­ce­nia pro­duk­cji tele­wi­zyj­nych. Do tej pory Murphy’ego czę­sto przy­tła­cza­ły wąt­ki komen­ta­rza spo­łecz­ne­go – kwe­stie inno­ści, odrzu­ce­nia, nie­to­le­ran­cji. W Hotel i Roano­ke widzę wię­cej zaba­wy for­mą niż tre­ścią; jest to lżej­sze i wyczu­wam w tym wię­cej… cóż, funu.

Jer­ry: Zasko­czę Was pew­nie, ale mi czo­łów­ki w ogó­le nie bra­ku­je. Do Coven włącz­nie to był fak­tycz­nie pewien wyznacz­nik tej pro­duk­cji, ale kolej­ne sezo­ny nie mia­ły już tej siły raże­nia. Co wię­cej, w zasa­dzie brak tego ele­men­tu od razu podzia­łał na mnie ożyw­czo, podob­nie jak zmia­na for­mu­ły, o któ­rą zaraz będzie­my się spierać.

Co do wtór­no­ści to z jed­nej stro­ny peł­na zgo­da. Tak jak Mysza wspo­mi­na, tro­chę już na ten temat roz­ma­wia­li­śmy i fak­tycz­nie czuć pew­ną powta­rzal­ność moty­wów. Fak­tycz­nie wie­le scen w domu czy choć­by roz­gry­wa­nie płasz­czy­zny histo­rycz­nej i współ­cze­snej wyglą­da­ją pozor­nie na jakiś auto­pla­giat. Ale ja tego tak nie odbie­ram. Mam wra­że­nie, że Roano­ke to takie swo­iste best of, w któ­rym Mur­phy i resz­ta eki­py posta­no­wi­li się dla odmia­ny sku­pić na dość pro­stej histo­rii, zbu­do­wa­nej z kla­sycz­nych puz­zli. I dla mnie to dzia­ła świet­nie. Roano­ke to pierw­szy sezon od Asy­lum, któ­ry auten­tycz­nie dzia­ła jako hor­ror. Potra­fi prze­stra­szyć, obrzy­dzić, wybić widza ze stre­fy kom­for­tu. Inna spra­wa, że hor­ror to ogól­nie gatu­nek dość moc­no skon­wen­cjo­na­li­zo­wa­ny i choć poko­cha­łem AHS w pierw­szych dwóch sezo­nach za wybu­cho­wy miks psy­cho­lo­gii i wąt­ków spo­łecz­nych z hor­ro­ro­wą jaz­dą bez trzy­man­ki, to doce­niam też świet­ną rze­mieśl­ni­czą robo­tę. A Roano­ke pod tym kątem wypa­da świet­nie. Daw­no tak dobrze nie bawi­łem się na kinie gro­zy, jak w trak­cie pierw­sze­go odcin­ka tej serii.

Ram­zes: Nie pomy­śla­łem o tym sezo­nie jako best of Murphy’ego, ale coś w tym jest i przy­zna­ję, że fak­tycz­nie twór­cy odwo­łu­ją się do tych wszyst­kich ele­men­tów, któ­re w prze­szło­ści dzia­ła­ły naj­le­piej. Poroz­ma­wiaj­my teraz o chy­ba naj­czę­ściej dys­ku­to­wa­nej nowo­ści w szó­stym sezo­nie – cał­ko­wi­cie zmie­nio­nej for­mu­le. Sezon sty­li­zo­wa­ny na doku­ment opo­wia­da­ją­cy o praw­dzi­wych wyda­rze­niach. Serial w seria­lu. Tro­chę też pusz­cza­nia oka do widza, szcze­gól­nie w ostat­nim, szó­stym, odcin­ku. Jakie są wasze odczu­cia? Yay? Nope? Meh?

Mysza: Na razie yay, jed­nak to się może jesz­cze zmie­nić. Ryan Mur­phy jest, nie­ste­ty, jed­nym z tych twór­ców, któ­rzy potra­fią przez 85% cza­su dostar­czać świet­ne tre­ści, by potem sko­pać spra­wę na ostat­niej pro­stej. Wie­le więc zale­ży od tego, dokąd Roano­ke pój­dzie dalej. Na razie jed­nak jestem dobrej myśli. Twist szó­ste­go odcin­ka zmie­nił sta­tus quo i pod­bił staw­kę, przy oka­zji robiąc nie­któ­rym fanom seria­lu – w tym mnie – brzyd­ki psi­kus. Z dru­giej stro­ny, śmierć w AHS nie jest koń­cem osta­tecz­nym, a nasi ulu­bie­ni akto­rzy mogą powró­cić jako duchy lub inne postaci.

To zresz­tą chy­ba mój ulu­bio­ny zabieg tego sezo­nu – nie szka­tuł­ko­wa for­mu­ła czy pró­ba zmie­rze­nia się z nie­ła­twym pod­ga­tun­kiem paradokumentu/true cri­me, ale wła­śnie podwój­ne obsa­dze­nie posta­ci. Obsa­da AHS od lat impo­nu­je mi wachla­rzem swo­ich aktor­skich moż­li­wo­ści, ale w tym roku musie­li się napraw­dę posta­rać. Mur­phy dał im nie­sa­mo­wi­te pole do popi­su, każąc nie tyl­ko wcie­lać się róż­nym akto­rom w tę samą postać (vide Lily Rabe jako praw­dzi­wa Shel­by oraz Sarah Paul­son odgry­wa­ją­ca Shel­by w rekon­struk­cjach), ale tak­że dając tym samym akto­rom dwie róż­ne posta­ci w ramach jed­ne­go sezo­nu (Sarah Paul­son jako tele­wi­zyj­na Shel­by i Ash­ley Tin­dall, aktor­ka, któ­ra się wcie­la w Shel­by). A potem dolał oli­wy do ognia, umiesz­cza­jąc ich wszyst­kich – praw­dzi­wych boha­te­rów oraz gra­ją­cych ich akto­rów – w jed­nym domu. Nie wiem jak Wam, ale mi obser­wo­wa­nie aktor­skich prze­isto­czeń w tym sezo­nie spra­wia mnó­stwo frajdy.

Ram­zes: Ja zde­cy­do­wa­nie nie jestem fanem tego roz­wią­za­nia. Plus za odwa­gę i odświe­że­nie spo­so­bu nar­ra­cji, ale nie­ste­ty nie zda­ło to egza­mi­nu. Po pierw­sze trud­no przej­mo­wać mi się losem boha­te­rów, jeśli wiem, że prze­ży­ją, by o tym opo­wie­dzieć. Z tego też powo­du zresz­tą liczy­łem, że to wszyst­ko to jakaś wiel­ka zmył­ka i że tego będzie doty­czyć „wiel­ki twist” z szó­ste­go odcin­ka (swo­ją dro­gą bar­dzo się z Mur­phym róż­ni­my defi­ni­cją tego okre­śle­nia) – boha­te­ro­wie tak napraw­dę nie prze­ży­li, to w rze­czy­wi­sto­ści nie jest doku­ment, nie wiem, cokol­wiek, a nie brak zasko­cze­nia przez poło­wę sezo­nu. Po dru­gie wtrę­ty doku­men­tal­ne z „praw­dzi­wy­mi” boha­te­ra­mi okrut­nie nisz­czy­ły kli­mat. Na ekra­nie robi się od nie­go gęsto, czło­wiek zaczy­na nie­świa­do­mie zaci­skać ręce na porę­czach fote­la i poja­wia się Matt albo Shel­by z komen­ta­rzem „Nie umiem tego wytłu­ma­czyć” albo „Nigdy cze­goś takie­go nie widzia­łem”. No… nie. Nie bar­dzo to wyszło. A do tego wszyst­kie­go cał­ko­wi­cie nie rozu­miem decy­zji „praw­dzi­wych” posta­ci o powro­cie do domu. Po tym, co ich spo­tka­ło, tak po pro­stu chcą ponow­nie prze­żyć naj­więk­szą trau­mę swo­je­go życia? Ktoś tu nie­źle popły­nął, z cze­go zresz­tą sce­na­rzy­ści chy­ba sobie zda­ją spra­wę, bo dokład­nie te same wąt­pli­wo­ści wkła­da­ją w usta Audrey.

Jer­ry: Ja zmia­ną for­mu­ły jestem zachwy­co­ny i uwa­żam, że póki co spraw­dza się to świet­nie. Zga­dzam się z Myszą, że już od stro­ny stric­te for­mal­nej to dzia­ła, bo pozwa­la akto­rom na praw­dzi­wy popis. Ale wyso­ki poziom aktor­stwa to coś do cze­go AHS zdą­ży­ło nas przy­zwy­cza­ić. Waż­niej­sze, że dla mnie to dzia­ła kapi­tal­nie na pozio­mie wyko­rzy­sta­nia kon­wen­cji. Moc­ku­men­ta­ry, true cri­me czy w koń­cu zasy­gna­li­zo­wa­ne w szó­stym odcin­ku found foota­ge to są dość trud­ne kon­wen­cje i suk­ces dzie­ła, któ­ry je wyko­rzy­stu­je, zale­ży zarów­no od samych twór­ców, jak i od widza. Mur­phy i spół­ka prze­ko­na­li mnie od pierw­szej sce­ny, że oglą­da­my „praw­dzi­wą rela­cję”, co w przy­pad­ku setek hor­ro­rów „na fak­tach” uda­je się bar­dzo rzad­ko. A uda­ło się to dla­te­go, że ta histo­ria jest wła­śnie bar­dzo kla­sycz­na. W koń­cu każ­dy z nas zna jakąś opo­wieść o nawie­dzo­nym domu, a przez to jak bar­dzo boha­te­ro­wie są „zwy­czaj­ni”, łatwiej jest mi się wczuć w ich poło­że­nie. Co wię­cej, mnie ten sezon cały czas trzy­ma w napięciu.

Choć wie­my, że głów­nie boha­te­ro­wie prze­ży­li (czy na pew­no? to było jed­no z pod­sta­wo­wych pytań jakie zada­wa­łem sobie przez pierw­sze pięć odcin­ków), to wie­lu roz­wią­zań fabu­lar­nych nie zna­my, a poszcze­gól­ne sce­ny i wąt­ki są budo­wa­ne wyśmie­ni­cie. Znik­nię­cie cór­ki czy sce­na z nogą z szó­ste­go odcin­ka to jest napraw­dę kla­sa. Ale wspo­mnia­łem, że też dużo zale­ży od widza. Na ile da się wcią­gnąć w grę pod tytu­łem „uwierz, że to są odna­le­zio­ne nagra­nia pozo­sta­łe po śmier­ci akto­rów”. I choć ja nie jestem fanem found foota­ge, to w tym przy­pad­ku twór­cy kupi­li mnie total­nie. Szó­sty odci­nek był bar­dzo dobrze popro­wa­dzo­ny i roze­gra­ny. Nie czu­ję, że powrót do domu dla boha­te­rów jest pro­ble­mem, bo sta­ra­no się to pod­bu­do­wać. Shel­by chce odzy­skać Mat­ta, Monet zaro­bić, a Matt wyraź­nie być w tym miej­scu, aby ponow­nie zmie­rzyć się z kosz­ma­rem. Ale to tyl­ko jeden ze spraw­nie popro­wa­dzo­nych ele­men­tów, któ­rych ten odci­nek jest pełen. Para­do­ku­men­tal­ne wstaw­ki i wyzna­nia akto­rów odgry­wa­ją­cych „praw­dzi­wych boha­te­rów” (wątek Toma­syn!), świet­ne wyko­rzy­sta­nie domu jako pla­nu fil­mo­we­go i w koń­cu zapo­wiedź cie­ka­we­go dys­kur­su o tym, co i jak moż­na poka­zać w tele­wi­zji. Jestem bar­dzo na tak, choć zga­dzam się znów z Myszą. To Mur­phy. Coven też zapo­wia­da­ło się nie­źle, a jak się skoń­czy­ło wszy­scy wiemy.

Ram­zes: Przejdź­my zatem do tre­ści Roano­ke, któ­rą chciał­bym podzie­lić na wła­ści­wą fabu­łę i kli­mat i omó­wić je osob­no, bo w przy­pad­ku AHS to czę­sto dwa odręb­ne ele­men­ty na bar­dzo róż­nym pozio­mie. Zacznij­my od fabu­ły. Jak się podo­ba rein­ter­pre­ta­cja zna­nej ame­ry­kań­skiej opo­wie­ści o zagi­nio­nej kolo­nii angiel­skich osad­ni­ków? Czy Mur­phy i Fal­chuk potra­fią zain­try­go­wać i przy­cią­gnąć do ekra­nu? Czy uda­je się unik­nąć błę­dów poprzed­nich sezo­nów, czy­li nagro­ma­dze­nia zbyt dużej licz­by wąt­ków, a przez to cha­osu nar­ra­cyj­ne­go? Bo mnie się wyda­je, że na razie tak. Po pierw­szych odcin­kach byłem scep­tycz­nie nasta­wio­ny do ogra­ni­czo­nej obsa­dy na ekra­nie, potem z kolei po wpro­wa­dze­niu osad­ni­ków, wcze­śniej­szych wła­ści­cie­li domu, kolej­nych retro­spek­cji, zaczą­łem się oba­wiać, że to począ­tek zamę­tu w opo­wie­ści, ale wyda­je się, że twór­cy spraw­nie to wszyst­ko połą­czy­li. Do tego tego­rocz­ny sezon skła­da się tyl­ko z dzie­się­ciu odcin­ków, któ­re do tego są zauwa­żal­nie krót­sze w sto­sun­ku do poprzed­nich lat, więc to też poma­ga w stwo­rze­niu spój­nej, zamknię­tej histo­rii. Co sądzicie?

Mysza: Mia­łam podob­ne oba­wy, bo natłok wąt­ków to jed­no z kla­sycz­nych już potknięć AHS. Przy czym jakoś kom­plet­nie omi­nę­ła mnie infor­ma­cja, że ten sezon będzie miał tyl­ko 10 odcin­ków; sądzę jed­nak, że wyj­dzie mu to wyłącz­nie na dobre. Zwłasz­cza bio­rąc pod uwa­gę infor­ma­cje, któ­re otrzy­ma­li­śmy w szó­stym odcin­ku – po począt­ko­wym wol­nym tem­pie i napię­ciu pozba­wio­nym staw­ki życia i śmier­ci, akcja dra­ma­tycz­nie przy­spie­sza, atmos­fe­ra i dra­ma­tyzm gęst­nie­ją i (pra­wie) nikt nie jest bez­piecz­ny. Wyda­je mi się, że był to zamie­rzo­ny zabieg ze stro­ny twór­ców – ulu­lać nasze poczu­cie zagro­że­nia w pierw­szej poło­wie sezo­nu, by potem wycią­gnąć spod nas przy­sło­wio­wy dywan. I choć par­sk­nę­łam śmie­chem widząc w odcin­ku szó­stym infor­ma­cję, że „tyl­ko jed­na oso­ba prze­ży­ła masa­krę” – bo umów­my się, jest to zabieg ude­rza­ją­cy w bar­dzo wyso­kie C – teraz z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam, by prze­ko­nać się, kto zginie.

Przy­znam jed­nak, że decy­zja, by wró­cić do nawie­dzio­nej posia­dło­ści jest ze stro­ny boha­te­rów kom­plet­nym idiotyzmem.

Jer­ry: Dla mnie spój­ność i kon­se­kwent­ne pro­wa­dze­nie fabu­ły to jest bar­dzo duża zale­ta tego sezo­nu. Wystar­czy spoj­rzeć na Coven i Fre­ak Show, aby dostrzec, że nie zawsze Mur­phy i Fal­chuk radzą sobie z wie­lo­wąt­ko­wo­ścią i zagma­twa­niem fabu­ły. Tu posta­wio­no na pro­sto­tę i na mnie to dzia­ła, tym bar­dziej, że to jest taka „pro­sto­ta” w sty­lu AHS, czy­li ilo­ścią moty­wów i wąt­ków moż­na obdzie­lić trzy inne seria­le, po pro­stu tym razem, podob­nie jak choć­by było w Mur­der House, twór­cy sku­pi­li się na dosłow­nie paru posta­ciach. I póki co na tym wygrywają.

Ram­zes: Ok, a nastrój? Nawet w gor­szych momen­tach seria­lu twór­com uda­wa­ło się wykre­ować nie­sa­mo­wi­tą atmos­fe­rę na ekra­nie. I choć ostat­nie lata to więk­sze zwró­ce­nie się ku kli­ma­to­wi gore i epa­to­wa­niu krwią kosz­tem myle­nia i stra­sze­nia widza przez to, co nie­do­po­wie­dzia­ne, to w Roano­ke widzę powrót do sta­re­go AHS z pierw­szych sezo­nów. AHS, któ­re oglą­da­łem z praw­dzi­wym dys­kom­for­tem i nie­kie­dy gęsią skór­ką. Bo choć pamięt­ne łowy Hra­bi­ny z pre­mie­ry Hote­lu wręcz ocie­ka­ły kli­ma­tem, to raczej nie obu­dzi­ły we mnie jakichś głęb­szych pokła­dów dys­kom­for­tu. Ale już męż­czy­zna z nało­żo­ną gło­wą świ­ni, rodzi­na kani­ba­li (świet­ny epi­zod Fran­ces Con­roy!) czy dzie­ci ssą­ce macio­rę sprzed paru tygo­dni… brr. Czę­sto zda­rza mi się oglą­dać jakiś serial przy jedze­niu, ale muszę przy­znać, że przy Roano­ke zda­rzy­ły się momen­ty, że tra­ci­łem na chwi­lę ape­tyt. I przez to tym bar­dziej nie mogę się prze­ko­nać do nar­ra­cji tego sezo­nu, o czym już wspo­mi­na­łem – nie da się w peł­ni zanu­rzyć w atmos­fe­rze, bo nagle mamy „praw­dzi­wych” boha­te­rów opo­wia­da­ją­cych nam, co zoba­czy­li­śmy na ekranie.

Mysza: Rozu­miem, co masz na myśli, ale wła­śnie dla­te­go tak mnie cie­ka­wią kolej­ne odcin­ki i dla­te­go osta­tecz­ny osąd o Roano­ke wydam dopie­ro po fina­le sezo­nu. Kli­ma­tycz­ne ele­men­ty, o któ­rych wspo­mi­nasz – zresz­tą wyjąt­ko­wo w tym sezo­nie uda­ne – są wszak czę­ścią the show within a show. Teo­re­tycz­nie, jest to wymysł i twór pro­du­cen­tów “My Roano­ke Night­ma­re”, nic więc dziw­ne­go, że są upior­nie wysma­ko­wa­ne, od ele­men­tów maka­brycz­nych, ocie­ka­ją­cych krwią i bru­dem, aż po ele­men­ty este­tycz­ne, jak kostiu­my czy akcen­ty posta­ci (Kathy Bates, Wes Ben­tley i Evan Peters świet­nie sobie w tym sezo­nie pora­dzi­li). To część histo­rii, któ­rą pro­du­cen­ci “My Roano­ke Night­ma­re” pró­bo­wa­li opo­wie­dzieć. Stąd cie­ka­wa jestem, jak duchy, osad­ni­cy i potwo­ry będą wyglą­da­ły teraz, nie­ja­ko w „real­nym” świe­cie (jeśli może­my zało­żyć, że kolej­ny show within a show, czy­li “Return to Roano­ke: Three Days in Hell” nie jest kolej­ną pod­pu­chą). Czy będą jesz­cze bar­dziej wysty­li­zo­wa­ne, jak to u Murphy’ego bywa, czy pój­dą raczej w stro­nę reali­zmu, szyb­kich zgo­nów i trzę­są­cych się ujęć, typo­wych dla pro­gra­mów typu reali­ty.

Jer­ry: Roano­ke kapi­tal­nie ope­ru­je kli­ma­tem, w czym upa­tru­ję zasłu­gi twór­ców, któ­rzy w tym sezo­nie wyjąt­ko­wo spraw­nie poru­sza­ją się pomię­dzy kon­wen­cja­mi. Jeże­li ktoś by mi powie­dział, że twór­com AHS uda się jesz­cze wykre­ować tak gęsty kli­mat jak w tym sezo­nie to bym raczej nie uwie­rzył. Bo nawet dość uda­ny Hotel nie stra­szył i bar­dziej spraw­dzał się jako mrocz­na histo­ria oby­cza­jo­wa niż peł­no­praw­ny hor­ror. A Roano­ke? Płyn­nie prze­cho­dzi od kla­sycz­ne­go ghost sto­ry do brud­ne­go gore rodem z Tek­sań­skiej Maska­ry. Cza­sem twór­cy umie­jęt­nie budu­ją nastrój stop­niu­jąc gro­zę (poja­wie­nie się w domu „zawie­szek” bodaj w pierw­szym odcin­ku), a cza­sem dosta­je­my w twarz zmyśl­nym jump­sca­rem. I ta róż­no­rod­ność wypa­da świet­nie. I tak jak wspo­mnia­łem, mnie wstaw­ki z „gada­ją­cy­mi gło­wa­mi” nie wybi­ja­ją, a wręcz prze­ciw­nie. Sta­ją się swo­istym odde­chem pomię­dzy kolej­ny­mi daw­ka­mi gro­zy. I to odde­chem dość umow­nym, bo akto­rzy (o któ­rych zaraz wię­cej) bar­dzo dobrze potra­fią ode­grać gro­zę wspo­mnień. Szó­sty odci­nek przy­niósł nam małą rewo­lu­cję i cie­ka­wi mnie nie­zmier­nie, jak Mur­phy pora­dzi sobie z found foota­ge.

Ram­zes: Przy oka­zji oma­wia­nia AHS zawsze zwra­ca­łem uwa­gę tak­że obsa­dę, więc i teraz się nie wyła­mię. Dla mnie to jak zwy­kle ogrom­na zale­ta seria­lu. Nie będę się wda­wał w szcze­gó­ło­we oce­nia­nie wszyst­kich akto­rów, ale parę nazwisk muszę wspo­mnieć. Kathy Bates i Denis O’Hare to jak zwy­kle naj­wyż­sza kla­sa. Sarah Paul­son rów­nież, cho­ciaż ma do zagra­nia dość jed­no­rod­ny wachlarz emo­cji w tym roku. Cuba Gooding Jr. roz­krę­cił się w trak­cie emi­sji, bo na począt­ku bar­dzo koja­rzył mi się ze swo­ją rolą O.J. Simp­so­na, ale dalej jakoś nie w peł­ni mnie do sie­bie prze­ko­nał. Podob­nie zresz­tą Ange­la Bas­sett, któ­rej manie­ra aktor­ska zaczy­na mnie tro­chę draż­nić. Bar­dzo chciał­bym ponad­to, żeby cho­ciaż na jeden odci­nek do seria­lu wró­cił Finn Wittrock.

A Wy jak oce­nia­cie wete­ra­nów i tych tro­chę młod­szych człon­ków sta­łej obsa­dy? Jak wypa­da­ją nowe twa­rze, zwłasz­cza Cuba Gooding Jr. (jeśli się widzia­ło Ame­ri­can Cri­me Sto­ry, nie taka cał­kiem nowa twarz, ale w rodzi­nie AHS to jed­nak debiu­tant)? Kogoś Wam bra­ku­je z poprzed­nich lat? Liczy­cie, że ktoś jesz­cze powró­ci z pierw­szej poło­wy sezo­nu (Denis O’Hare? Lada Gaga?)?

Mysza: Bar­dzo chcia­ła­bym zoba­czyć „praw­dzi­we” wcie­le­nie Lady Gagi – czy­li aktor­kę, któ­ra wcie­la­ła się w Sca­thach, Leśną Wiedź­mę. Finn Wit­trock rów­nież był­by mile widzia­ny (z tego co mówi Inter­net, poja­wia się już w siód­mym odcin­ku), podob­nie jak Wes Ben­tley, któ­ry moim zda­niem został stwo­rzo­ny do gra­nia w hor­ro­rach, z tym swo­im nie­po­ko­ją­cym spoj­rze­niem błę­kit­nych oczu seryj­ne­go mor­der­cy. Bar­dzo faj­nie moim zda­niem wypa­da Adi­na Por­ter jako praw­dzi­wa Lee Har­ris oraz Andre Hol­land jako Matt, jej brat. Zwłasz­cza Adi­na gra Lee w spo­sób na tyle zniu­an­so­wa­ny, że momen­ta­mi wciąż trud­no uwie­rzyć mi w jej nie­win­ność. Cuba Gooding Jr. zaska­ku­ją­co dobrze odna­lazł się w hor­ro­ro­wych kli­ma­tach, choć trud­no nie odnieść wra­że­nia, że gra cią­gle na jed­ną nutę, zresz­tą podob­nie jak Ange­la Bas­sett. Miłym akcen­tem był za to Leslie Jor­dan jako medium Cric­ket – jego kró­ciut­ki występ w Coven był jasnym punk­tem tam­te­go sezonu.

Ale moim oso­bi­stym fawo­ry­tem jest, jak zawsze zresz­tą, Evan Peters, tym razem poja­wia­ją­cy się raz w upu­dro­wa­nej peru­ce, jako Edward Phi­lip­pe Mott, a raz w zadzior­nej rudo­ści Rory’ego Mona­ha­na. Nic nie pora­dzę na to, że talent Peter­sa moc­no na mnie dzia­ła i pałam natych­mia­sto­wą sym­pa­tią do wszyst­kich posta­ci, któ­re gra w AHS. Szko­da tyl­ko, że w Roano­ke poja­wił się na tak krót­ko (or did he…?)

Jer­ry: O akto­rach wie­le nie dopo­wiem. Tak jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, AHS przy­zwy­cza­iło nas do wyso­kie­go pozio­mu aktor­stwa i nie ina­czej jest w tym sezo­nie. Świet­ni są wete­ra­ni (przede wszyst­kim podo­ba mi się rola Lily Rabe, któ­re fan­ta­stycz­nie odgry­wa emo­cje po trau­mie), któ­rzy nawet jeże­li pozor­nie szar­żu­ją (Kathy Bates przy­znam się szcze­rze nie do koń­ca mnie prze­ko­ny­wa­ła… do momen­tu kie­dy się oka­za­ło, że to kre­acja aktor­ska – czap­ki z głów). A i nowe twa­rze na razie się sprawdzają.

Ram­zes: Myśla­łem, że poroz­ma­wia­my sobie jesz­cze o zapo­wia­da­nym „wiel­kim twi­ście” z szó­ste­go odcin­ka, ale jak już wspo­mnia­łem, zupeł­nie ina­czej sobie z Mur­phym to tłu­ma­czy­my. Gdy­by nie to, że zosta­łem o twi­ście poin­for­mo­wa­ny, to nawet nie zwró­cił­bym na nie­go więk­szej uwa­gi. No chy­ba, że chce­cie coś dodać?

Mysza: Począt­ko­wo sądzi­łam, że twi­stem będzie „odwró­ce­nie kame­ry” – że teraz będzie­my obser­wo­wać twór­ców “My Roano­ke Night­ma­re” – i nie bar­dzo rozu­mia­łam, dla­cze­go mia­ło­by to wie­le zmie­nić. Jed­nak ta fabu­ła, któ­ra dosta­li­śmy – z nowym show within a show, tym razem utrzy­ma­nym w kli­ma­tach reali­ty – napraw­dę bar­dzo mi się podo­ba. Teraz pozo­sta­je jedy­nie trzy­mać kciu­ki, by Mur­phy tego nie zepsuł.

Jer­ry: Zga­dzam się, że to twist dość pozor­ny. Ale przy­znam się, że jak to mawia kla­syk “you got my curio­si­ty but now you got my atten­tion”. Jed­ne­go się tyl­ko boję. Found foota­ge przez ostat­nie lata zaczę­ło bły­ska­wicz­nie zja­dać wła­sny ogon i sta­ło się kon­wen­cją, któ­rą wyko­rzy­stu­ją głów­nie twór­cy, któ­rzy liczą, że trzę­są­cą się kame­rą i nie­do­świe­tlo­nym pla­nem ukry­ją brak pomy­słów i niski budżet. W skró­cie, obyś tego nie spie­przył Murphy!

Ram­zes: W porząd­ku. To na koniec pyta­nie o dru­gą poło­wę sezo­nu. Macie jakieś prze­wi­dy­wa­nia? Myśli­cie, że będzie lep­sza? Nie powin­no być tak dużo wsta­wek doku­men­tal­nych, więc kli­mat powi­nien zostać zacho­wa­ny na dłu­żej. Już wie­my, że pra­wie nikt z głów­nej obsa­dy nie doży­je do koń­ca (co po pię­ciu latach nie powin­no nas w żad­nym stop­niu dzi­wić) i raczej może­my się spo­dzie­wać obec­no­ści „praw­dzi­wych” osad­ni­ków. Liczy­cie, że cze­ka nas jesz­cze moment „wow” czy raczej ostra jaz­da bez trzy­man­ki przez naj­bliż­sze czte­ry tygodnie?

Mysza: Szcze­rze? Nie wiem, cze­go się dalej spo­dzie­wać i nie chcę za dużo na ten temat gdy­bać. Na pew­no chcia­ła­bym zoba­czyć “„praw­dzi­wych” osad­ni­ków, z chę­cią zoba­czę też powrót kil­ku zna­jo­mych twa­rzy (tak­że tych, któ­rzy już ode­szli). Na jakieś porząd­ne zasko­cze­nie typu „wow” albo takie, któ­re mnie wystra­szy z fote­la, też po cichu liczę. Ale tak ogól­nie chcia­ła­bym po pro­stu, żeby Ryan Mur­phy w tym roku dostar­czył mi porząd­nie zre­ali­zo­wa­ny, spój­ny sezon z satys­fak­cjo­nu­ją­cym fina­łem. I don’t think that’s too much to ask.

Jer­ry: Bawię się na tyle dobrze, że chciał­bym po pro­stu utrzy­ma­nia pozio­mu. Mam oba­wy, bo jed­nak czte­ry odcin­ki „gania­nia się po domu” to może być wyzna­wa­nie w kon­tek­ście utrzy­ma­nia napię­cia, bo dla mnie samo ocze­ki­wa­nie kto prze­ży­je to jed­nak tro­chę za mało. Ale jestem opty­mi­stą. Pierw­sza poło­wa była świet­na i jeże­li uda się twór­com nadal tak zmyśl­nie ogry­wać kla­sycz­ne, hor­ro­ro­we moty­wy, to dosta­nie­my napraw­dę bar­dzo dobry sezon. Oby z moc­nym tąp­nię­ciem na koniec.

Ram­zes: W takim razie cze­ka­my i posta­ra­my się powró­cić do roz­mo­wy za parę tygo­dni. A tym­cza­sem dzię­ki za dziś!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.

Anna "Mysza" Piotrowska

https://www.podsluchane.pl/

Tłumaczka audiowizualna. Podcasterka. Fangirl. Bilingual and Bisexual. Lubi popkulturę, RPG-i, wampiry i mnóstwo pomniejszych zainteresowań. Puchaty gryzoń Internetów. Zaimki: ona/jej

Piotr "Ramzes" Mrowiec

Kiedyś marzył o byciu astronomem, dzisiaj już nie marzy, tylko jest filologiem. Humanista z wyboru, umysł ścisły w sercu. Zawsze z milionem pomysłów do napisania czegoś i zbyt rozwiniętym leniem, by faktycznie to zrobić. Na oglądaniu seriali spędza zdecydowanie zbyt dużo czasu, ale już nauczył się z tym żyć i przyznawać do tego. Ideałem dla niego byłyby podróże po świecie i opisywanie swoich doświadczeń.