10 horrorów z dziećmi na Dzień Dziecka

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Hor­ror lubi dzie­ci. Nie wbrew ich topo­so­wej nie­win­no­ści, lecz wła­śnie z jej powo­du. Jeśli pisarz uczy­ni dziec­ko potwo­rem, zde­rze­nie koja­rzo­nej z mało­let­no­ścią czy­sto­ści i natu­ral­nej dobro­ci może wywo­ły­wać szcze­gól­nie inten­syw­ne emo­cje i kwe­stio­no­wać nasze wyobra­że­nia o świe­cie. Jeśli z kolei dziec­ko sta­je się w lite­ra­tu­rze gro­zy ofia­rą, tym moc­niej współ­od­czu­wa­my jego cier­pie­nie. Dzie­ci są też dosko­na­łym boha­te­rem fan­ta­sty­ki, ponie­waż bra­ku­je mu wie­dzy na temat tego, co w świe­cie moż­li­we lub nie­moż­li­we, dzię­ki cze­mu ina­czej niż czło­wiek doro­sły reagu­je na spo­tka­nie z czymś magicz­nym lub po pro­stu innym (potwor­nym). Z oka­zji Dnia Dziec­ka zebra­li­śmy dla Was 10 hor­ro­rów, w któ­rych znaj­dzie­cie dzieci.

“Wpuść mnie” Joh­na Ajvi­de Lindqvista

Dziec­ko prze­mie­nio­ne w wam­pi­ra nie jest żad­nym novum. Moż­na je zna­leźć w tak popu­lar­nych książ­kach, jak “Mia­stecz­ko Salem” Ste­phe­na Kin­ga, “Wywiad z wam­pi­rem” Anne Rice czy nawet uwiel­bia­ny przez mło­dzież “Zmierzch” Ste­pha­nie Mey­er. Jed­nak Eli z “Wpuść mnie” szwedz­kie­go pisa­rza Joh­na Ajvi­de Lin­dqvi­sta — wie­lo­krot­nie pole­ca­ne­go na naszych łamach — to zupeł­nie inny poziom dzie­cię­ce­go wam­pi­ry­zmu. To nie okrut­ny psot­nik, lecz wam­pir nie­zwy­kle demo­nicz­ny w swo­im lodo­wa­tym dystan­sie, a jego nie­do­ro­słe cia­ło tyl­ko doda­je mu upiorności.

“Zja­wa” Gra­ha­ma Mastertona

„Zja­wa”, jak to czę­sto w przy­pad­ku Master­to­na bywa, to swo­ista waria­cja na temat zna­nej baśni. Tym razem Bry­tyj­czyk wziął na warsz­tat „Kró­lo­wą śnie­gu” Han­sa Chri­stia­na Ander­se­na. Całość zaczy­na się od tra­gicz­ne­go wypad­ku, w któ­rym pod lodem ginie Peg­gy, naj­młod­sza z trzech sióstr. W jakiś czas póź­niej bli­scy pozo­sta­łych sióstr zaczy­na­ją ginąć w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, co nie­któ­rzy uzna­ją za znak, że Peg­gy jed­nak nie ode­szła… To dość spe­cy­ficz­na książ­ka w dorob­ku Master­to­na, łączą­ca ele­men­ty kry­mi­na­łu noir, baśni i hor­ro­ru. Co jed­nak dla czy­tel­ni­ków naj­waż­niej­sze, ta mie­szan­ka spraw­dza się wyśmie­ni­cie, a w moim pry­wat­nym ran­kin­gu „Zja­wa” pozo­sta­je czo­łów­ką master­to­now­skich doko­nań, nawet jeśli teraz jest raczej zapo­mnia­na przez fanów gatunku.

“Lśnie­nie” Ste­phe­na Kinga

„Lśnie­nie” nie jest według mnie naj­lep­szą powie­ścią Kin­ga, ale za to chy­ba tą naj­bar­dziej zna­ną. Przy­czy­ni­ła się z pew­no­ścią do tego słyn­na ekra­ni­za­cja Kubric­ka, ale też odda­je­my Kró­lo­wi, co kró­lew­skie: to napraw­dę solid­ny hor­ror. A dla mnie oso­bi­ście tak­że książ­ka, któ­rą po latach odkry­łem na nowo. King jako fan „Nawie­dzo­ne­go” Shir­ley Jack­son posta­no­wił sam stwo­rzyć dzie­ło o nawie­dzo­nym miej­scu. I na tym pod­sta­wo­wym pozio­mie histo­ria hote­lu „Pano­ra­ma” oraz rodzi­ny Torrance’ów to dość kla­sycz­na powieść gro­zy. Jed­nak mnie naj­bar­dziej po latach ude­rzył wątek rodzin­ny, któ­ry wręcz wydre­no­wał mnie psy­chicz­nie przy powtór­nej lek­tu­rze. Głów­ne posta­ci trud­no polu­bić. Jack to sfru­stro­wa­ny pisarz, zma­ga­ją­cy się z gnie­wem i pro­ble­mem alko­ho­lo­wym. Wen­dy w swej apa­tii, naiw­no­ści i ule­gło­ści iry­tu­je na każ­dym kro­ku. Nawet Dan­ny, z któ­rym powin­ni­śmy sym­pa­ty­zo­wać, nie potra­fił mnie do sie­bie prze­ko­nać. A do tego ich wza­jem­ne rela­cje momen­ta­mi mro­zi­ły mi krew w żyłach i czę­sto były źró­dłem więk­szej gro­zy niż kwe­stie nad­na­tu­ral­ne. Jeże­li nie mie­li­ście oka­zji zapo­znać się z książ­ko­wym ory­gi­na­łem, wypa­da­ło­by to nad­ro­bić. A i ponow­na lek­tu­ra może być cie­ka­wym doświad­cze­niem. Szcze­gól­nie, jeże­li sami doro­bi­li­ście się już potomstwa.

“To” Ste­phe­na Kinga

Wła­śnie tej książ­ce zawdzię­cza­my postać Pennywise’a – upior­ne­go klau­na, któ­re­go boją się nawet doro­śli. “To” jest jed­ną z naj­dłuż­szych i naj­bar­dziej zna­nych powie­ści Ste­phe­na Kin­ga – zaraz obok przed­sta­wia­ne­go wyżej „Lśnie­nia” – a jej boha­te­ro­wie muszą zmie­rzyć się ze swo­imi naj­więk­szy­mi lęka­mi zarów­no jako dzie­ci, jak i doj­rza­li ludzie. King zesta­wił w niej histo­rię o doj­rze­wa­niu z histo­rią o powro­cie do swo­ich korze­niu i sta­wia­niu czo­ła prze­szło­ści. Na tę fan­ta­stycz­ną, peł­ną kosz­ma­rów opo­wieść z kon­tro­wer­syj­nym zakoń­cze­niem powi­nien zna­leźć czas każ­dy fan gatun­ku, nawet jeśli obję­tość może, nomen omen, odstraszać.

“Jakiś potwór tu nad­cho­dzi” Raya Bradbury’ego

Nie­wie­le jest powie­ści rów­nie magicz­nych i prze­ra­ża­ją­cych zara­zem. Jim Night­sha­de i Will Hal­lo­way to nasto­let­ni przy­ja­cie­le żyją­cy w nie­wiel­kim ame­ry­kań­skim mia­stecz­ku. Któ­re­goś jesien­ne­go dnia powie­trze zaczy­na pach­nąć watą cukro­wą – nad­jeż­dża luna­park, choć nie jest to pora roku na jego przy­by­cie. Cooger & Dark’s Pan­de­mo­nium Sha­dow Show oczy­wi­ście nie jest zwy­czaj­nym weso­łym mia­stecz­kiem, lecz kry­je w sobie wie­le tajem­nic i nie­bez­pie­czeństw, z któ­ry­mi chłop­cy muszą się skon­fron­to­wać, wcią­ga­jąc w to tak­że swo­je rodziny.
Hor­ror u Bradbury’ego jest baśnio­wy, a wyobraź­nia auto­ra tyle cudow­na, co strasz­na. Trud­no się oprzeć wra­że­niu, że Ste­phen King nie napi­sał­by swo­ich powie­ści o doj­rze­wa­niu, gdy­by nie ta powieść.

„Poczę­cie” Chase’a Novaka

Trud­no nazwać „Poczę­cie” powie­ścią w stu pro­cen­tach uda­ną, jed­nak sam pomysł na zawią­za­nie fabu­ły w sty­lu „Dziec­ka Rose­ma­ry” à rebo­urs jest zna­ko­mi­ty. Bez­sku­tecz­nie sta­ra­ją­ca się o potom­stwo para posta­na­wia pod­dać się wspól­nie eks­pe­ry­men­tal­nej tera­pii, któ­ra koń­czy się poło­wicz­nym suk­ce­sem: dwo­je z troj­ga dzie­ci rodzi się w peł­ni zdro­wych, za to rodzi­ce zaczy­na­ją zmie­niać się zarów­no psy­chicz­nie jak i fizycz­nie. Odczu­wa­ne przez nich łak­nie­nie świe­że­go, suro­we­go mię­sa z cza­sem nara­sta do pozio­mu, w któ­rym zmie­nia­ją się w dzi­kie bestie. Nasto­let­nie już potom­stwo posta­na­wia uciec z domu, bojąc się, iż któ­re­goś dnia tak­że one zosta­ną pożarte.

„Car­mil­la” Jose­pha She­ri­da­na Le Fanu

Dys­ku­sja na temat tego, jaka powieść wam­pi­rycz­na jest naj­lep­szą w histo­rii, jest zupeł­nie jało­wa, ale kla­sycz­na już powieść Irland­czy­ka zawsze będzie jed­ną z wal­czą­cych o podium. Romans dora­sta­ją­cej w sta­rym, sty­ryj­skim zamczy­sku Lau­ry z pięk­ną Car­mil­lą zaczy­na się w prze­ra­ża­ją­cym śnie, któ­ry mia­ła w wie­ku lat sze­ściu, a koń­czy dwa­na­ście lat póź­niej, gdy mło­da wam­pi­rzy­ca zosta­je pod­rzu­co­na do rodzin­ne­go gniaz­da nar­ra­tor­ki. Le Fanu jest nie­zwy­kle sub­tel­ny w swo­jej zaba­wie z czy­tel­ni­kiem. Naiw­ność i pro­sto­ta Lau­ry spra­wia­ją, że gra­ni­ca mię­dzy nasto­let­nią miło­ścią a przy­jaź­nią sta­je się nie­ja­sna, zaś do zna­ko­mi­te­go fina­łu gro­zę pod­sy­ca­ją jedy­nie sub­tel­no­ści, pod­czas gdy oni­rycz­na atmos­fe­ra powie­ści pozo­sta­je gęsta i odurzająca.

„Dom kości” Gra­ha­ma Mastertona

Jeśli chcie­li­by­ście pod­rzu­cić młod­sze­mu rodzeń­stwu (ale w gra­ni­cach roz­sąd­ku) jakąś powieść Master­to­na, histo­ria nasto­let­nie­go Joh­na, dora­bia­ją­ce­go sobie pra­cą w lokal­nej agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, będzie zna­ko­mi­tym wybo­rem. Owszem, domy wcią­ga­ją­ce ludzi w ścia­ny i wyplu­wa­ją­ce kości to nie jest może naj­mniej­szy moż­li­wy kali­ber, ale da się odczuć, że autor kie­ro­wał tę powieść głów­nie do czy­tel­ni­ka nasto­let­nie­go. W porów­na­niu do „Czar­ne­go anio­ła” albo „Mani­tou”, maka­bra jest tu napraw­dę szcząt­ko­wa, a wąt­ki ero­tycz­ne nie­mal nie­obec­ne. Poza tym to kla­sycz­ny master­to­no­wy hor­ror napę­dza­ny indiań­ski­mi demo­na­mi, a więc rzecz, któ­rą nawet mając wię­cej niż kil­ka­na­ście lat na kar­ku, moż­na prze­czy­tać z przyjemnością.

“Tra­cę cie­pło” Łuka­sza Orbitowskiego

W kon­tek­ście tego zesta­wie­nia istot­na jest przede wszyst­kim pierw­sza część tej powsta­łej w 2007 roku powie­ści. Miej­ski hor­ror lat dzie­więć­dzie­sią­tych pre­zen­to­wa­ny jest z per­spek­ty­wy chłop­ca lawi­ru­ją­ce­go mię­dzy domem w blo­ku, peł­ną prze­mo­cy szko­łą i stra­ga­na­mi peł­ny­mi gier oraz ksią­żek, któ­re popu­lar­ne były w mia­stach tych cza­sów. Dra­ma­ty i przy­go­dy mło­do­ści mają tutaj zapach zapa­ko­wa­nych do ple­ca­ka kana­pek, tanich tram­pek i petard, któ­re… Myślę, że każ­dy zna­ją­cy powieść, nawet jeśli czy­tał ją lata temu, dosko­na­le pamię­ta sce­nę z petardą.
Dru­ga powieść Orbi­tow­skie­go dla głów­ne­go nur­tu lite­ra­tu­ry pol­skiej nie mia­ła jesz­cze takie­go zna­cze­nia, jak rze­czy póź­niej­sze, ale dla pol­skie­go hor­ro­ru była nie tyle petar­dą, co bom­bą o potęż­nej sile raże­nia. Po wie­lu latach od pre­mie­ry nadal nie­wie­le sły­chać było moc­niej­szych wybuchów.

„Seed” Ani Ahlborn

Ta książ­ka jest takim tro­chę bonu­sem do listy, ponie­waż w zasa­dzie nie powin­ni­śmy w niej zamiesz­czać powie­ści, któ­re wciąż jesz­cze cze­ka­ją na swo­ją pre­mie­rę w Pol­sce. Trze­ba jed­nak przy­znać, że mało któ­re dziec­ko z hor­ro­rów może dorów­nać swo­ją upior­no­ścią Char­lie z „Seed” ame­ry­kań­skiej pisar­ki pol­skie­go pocho­dze­nia, Ani Ahl­born. Jeśli zna­cie angiel­ski, zde­cy­do­wa­nie pole­ca­my się­gnąć po tę powieść, zaś resz­cie suge­ru­je­my, by podrę­czy­li wydawców.

 

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.

Agnieszka Brodzik

http://www.carpenoctem.pl

Uzależniona od kawy miłośniczka dobrego jedzenia i dobrej lektury. Filolożka z powołania, tłumaczka z zawodu, wielbicielka grozy z wyboru, a naczelna Carpe Noctem niejako przy okazji.

Paweł Mateja

http://carpenoctem.pl

Redaktor Carpe Noctem, pisarz, Ślązak, informatyk.