World War Z

Wszyst­ko zaczę­ło się od wyda­ne­go w 2003 roku porad­ni­ka opo­wia­da­ją­ce­go jak obro­nić się w przy­pad­ku zom­bie apo­ka­lip­sy. „Zom­bie survi­val” Maxa Bro­ok­sa, z tego co o książ­ce sły­sza­łem, sta­no­wił połą­cze­nie porad­ni­ka opi­su­ją­ce­go feno­men zom­bie, sku­tecz­nych form obro­ny przed żywy­mi tru­pa­mi, a tak­że efek­tyw­nych metod ich eli­mi­na­cji, ze spo­rą daw­ką humo­ru. Ze wzglę­du na bar­dzo ory­gi­nal­ne podej­ście do dość moc­no już wyświech­ta­ne­go tema­tu, książ­ka odbi­ła się dość sze­ro­kim echem. I oczy­wi­ście wkrót­ce docze­ka­ła się kon­ty­nu­acji. Tak w 2006 roku (jestem bar­dzo zasko­czo­ny, że minę­ło już tyle lat od pre­mie­ry) uka­za­ła się „Świa­to­wa Woj­na Zombie”.

Może nie powi­nie­nem się do tego przy­zna­wać, ale nie prze­pa­dam za lite­ra­tu­rą fak­tu. Zda­rza mi się się­gnąć po repor­taż albo bio­gra­fię, ale to raczej w ramach prze­ryw­ni­ka, czy odskocz­ni od lite­ra­tu­ry popu­lar­nej. Mię­dzy inny­mi z tego powo­du, mimo wie­lu pochwał pod adre­sem „World War Z”, moc­no ocią­ga­łem się z przy­stą­pie­niem do lek­tu­ry tej książ­ki. „World War Z” czy­li „Świa­to­wa Woj­na Zom­bie w rela­cjach uczest­ni­ków” to bowiem bar­dzo spe­cy­ficz­ny repor­taż. Spe­cy­ficz­ny bo nie rela­cjo­nu­ją­cy auten­tycz­nych wyda­rzeń, a wyko­rzy­stu­ją­cy jedy­nie for­mę repor­ta­żu, tak aby opo­wie­dzieć histo­rię wal­ki ludzi z zom­bie. Szczę­śli­wym zbie­giem oko­licz­no­ści, jakiś czas temu w ramach pre­zen­tu sta­łem się posia­da­czem audio­bo­oka „World War Z”, a to zmo­bi­li­zo­wa­ło mnie aby bez zbęd­nej zwło­ki przy­stą­pić do lektury.

Naj­pierw krót­ko o kwe­stiach tech­nicz­nych, któ­re w przy­pad­ku audio­bo­oków są dość istot­ne. Wydaw­cą jest Zysk i S‑ka, a całość zosta­ła wypro­du­ko­wa­na w świet­nie zna­nym ze swych audio­ko­mik­sów stu­diu Sound Tro­pez. I samo to może już posłu­żyć jako pewien wyznacz­nik jako­ści. Fak­tycz­nie, od stro­ny reali­za­cyj­nej jest bar­dzo dobrze, a co naj­waż­niej­sze lek­tor w oso­bie Pio­tra Gra­bow­skie­go wywią­zał się ze swej roli bez zarzu­tu. A jak z tre­ścią? Cóż to fascy­nu­ją­ca, bar­dzo nie­ty­po­wa książ­ka, któ­rą trud­no jed­nak jed­no­znacz­nie oce­nić. Ale po kolei.

Książ­ka to zbiór wywia­dów z ludź­mi, któ­rzy prze­ży­li woj­nę z zom­bie. Woj­nę dodaj­my od razu total­ną, któ­ra nie tyl­ko ogar­nę­ła cały Świat, ale tak­że wyeli­mi­no­wa­ła znacz­ną część ludz­ko­ści. Oso­by, któ­re opo­wia­da­ją swo­je histo­rie pocho­dzą z róż­nych kra­jów i sta­no­wią pełen prze­krój przez spo­łe­czeń­stwo. To ludzie wła­dzy, żoł­nie­rze, leka­rze, biz­nes­me­ni, ale tak­że mnó­stwo sze­re­go­wych oby­wa­te­li. A wszyst­kie ich histo­rie uło­żo­ne są według roz­dzia­łów, począw­szy od „Ostrze­żeń”, poprzez „Wiel­ką Pani­kę” do „Woj­ny total­nej”. Powiem Wam szcze­rze, że począ­tek jest rewe­la­cyj­ny. Bro­oks zre­zy­gno­wał z cze­goś co było dość moc­no kry­ty­ko­wa­ne w przy­pad­ku pierw­szej książ­ki, czy­li dokład­nej gene­zy wiru­sa i sku­pił się na poka­za­niu roz­wo­ju epi­de­mii. I tak pozna­je­my rela­cje ludzi, któ­rzy mie­li stycz­ność z pierw­szy­mi przy­pad­ka­mi wiru­sa Z, powol­ny pro­ces roz­prze­strze­nia­nia się wiru­sa, pierw­sze pró­by powstrzy­ma­nia epi­de­mii i w koń­cu postę­pu­ją­cy upa­dek ludz­ko­ści. A całość, ze wzglę­du na chłod­ną repor­ta­żo­wą for­mę i mnó­stwo świet­nych pomy­słów (zwróć­cie uwa­gę na opo­wieść han­dla­rza orga­na­mi) jest wcią­ga­ją­ca, inte­re­su­ją­ca, a momen­ta­mi po pro­stu wstrząsająca.

Tym bar­dziej, że „World War Z” już od same­go począt­ku sta­je się bar­dzo moc­nym komen­ta­rzem spo­łecz­nym. Bro­oks na bazie ist­nie­ją­cych nie­sna­sek pomię­dzy róż­ny­mi Pań­stwa­mi i ste­reo­ty­pów naro­do­wych potra­fi wykre­ować sza­le­nie wia­ry­god­ny obraz moż­li­we­go roz­wo­ju wyda­rzeń. Widzi­my jak ludzie przez skost­nia­łe pro­ce­du­ry, mię­dzy­na­ro­do­we kon­flik­ty, a cza­sem zwy­kłą głu­po­tę dopro­wa­dza­ją cywi­li­za­cję jaką zna­my do upad­ku. I choć książ­kę trud­no uznać za hor­ror to momen­ta­mi przez wręcz bole­sną auten­tycz­ność jaka od niej bije, potra­fi zmro­zić krew w żyłach. Tym bar­dziej, że autor sta­ra się wykre­ować jak naj­bar­dziej kom­plet­ny obraz epi­de­mii. Mamy więc histo­rie o pró­bach siło­we­go roz­wią­za­nia pro­ble­mu, pró­bach doro­bie­nia się na cho­ro­bie, pierw­szych dzia­ła­niach na więk­szą ska­lę (kapi­tal­ny seg­ment roz­gry­wa­ją­cy się na Bli­skim Wscho­dzie), czy w koń­cu dzia­ła­niach róż­nych insty­tu­cji. Do tego, choć cią­gle zmie­nia­my loka­li­za­cję i punkt widze­nia to stop­nio­wo i mały­mi krocz­ka­mi zaczy­na­my dostrze­gać jak opo­wie­ści zaczy­na­ją się ukła­dać w bar­dziej spój­ny i kom­plek­so­wy obraz. I to wypa­da znakomicie.

Ale mno­gość pomy­słów, prze­wi­ja­ją­cych się posta­ci i roz­mach wizji Bro­ok­sa sta­je się momen­ta­mi męczą­cy i pro­ble­ma­tycz­ny w odbio­rze. Trud­no to sobie wyobra­zić, ale w trak­cie lek­tu­ry odno­si się wra­że­nie, że autor prze­my­ślał dogłęb­nie wszyst­kie moż­li­we warian­ty wyda­rzeń, a do tego posta­no­wił opo­wie­dzieć jak epi­de­mia zom­bie wpły­nę­ła na wszyst­kie aspek­ty życia. Mamy więc seg­men­ty poświę­co­ne poli­ty­ce, gospo­dar­ce, walu­tom, opie­ce zdro­wot­nej, opo­wieść o pierw­szych suk­ce­sach w wal­ce z zom­bie, histo­rie wojen­ne i wie­le wię­cej. Do tego śle­dzi­my wyda­rze­nia począw­szy od dna oce­anów, poprzez dzia­ła­nia lądo­we, po szczy­ty Hima­la­jów, a przyj­dzie nam nawet zawi­tać na sta­cję kosmicz­ną (!). Ta róż­no­rod­ność się do pew­ne­go momen­tu spraw­dza się wyśmie­ni­cie. Nie­ste­ty mam wra­że­nie, że gdzieś w poło­wie książ­ki (po roz­dzia­le „Wiel­ka pani­ka”) tra­ci­my z oczu ten faj­nie kre­owa­ny spój­ny obraz na korzyść mnó­stwa roz­ma­itych histo­rii („Dooko­ła świa­ta i ponad nim”). I w tym momen­cie nie uda­ło się Bro­ok­so­wi unik­nąć frag­men­tów nad­mier­nie roz­wle­czo­nych, nazbyt tech­nicz­nych, czy po pro­stu nie­po­trzeb­nych. To z resz­tą jeden z pod­sta­wo­wych zarzu­tów wobec książ­ki. Odno­si się w któ­rymś momen­cie wra­że­nie, że auto­ra ponio­sła jego wła­sna opo­wieść i całość tra­ci tem­po, kie­ru­nek, a podob­ne histo­rie „tych któ­rzy prze­ży­li” mogły­by być dora­bia­ne w nie­skoń­czo­ność. A kie­dy wra­ca­my na wła­ści­we tory, całość się koń­czy. I powiem szcze­rze, że zakoń­cze­nie spra­wia wra­że­nie strasz­nie urwa­ne­go. Dosłow­nie w pół sło­wa. Oczy­wi­ście niby całość jest ład­nie zamknię­ta, ale nie będę ukry­wał, że sam finał pozo­sta­wił mnie z lek­kim niedosytem.

I dla­te­go wspo­mnia­łem na samym począt­ku, że tak trud­no oce­nić książ­kę jako całość. Bro­oks zaser­wo­wał nam takie mnó­stwo wąt­ków, że moż­na było­by spo­koj­nie z nich wykro­ić kil­ka ksią­żek. Nie­któ­re pomy­sły są fan­ta­stycz­ne, momen­ta­mi rela­cje są pora­ża­ją­ce auten­tycz­no­ścią i po pro­stu wstrzą­sa­ją­ce, ale cza­sem te pozy­tyw­ne wra­że­nia się zacie­ra­ją przez nad­mier­ną ilość nie­po­trzeb­nych histo­rii i zbęd­nych szcze­gó­łów. No i do tego sam finał. Ja zda­ję sobie spra­wę, że trud­no spo­in­to­wać repor­taż, ale nie zmie­nia to fak­tu, że wyda­je mi się, że Bro­oks pora­dził z tym sobie śred­nio. Moim zda­niem jed­nak zde­cy­do­wa­nie war­to „World War Z” spraw­dzić. Nawet jeże­li momen­ta­mi opo­wieść grzęź­nie na mie­liź­nie to doce­niam roz­mach z jakim autor pod­szedł do tema­tu. Bar­dzo nie­ty­po­wa i moc­na rzecz, choć trze­ba sobie zda­wać spra­wę, że to co dla jed­nych będzie zale­tą (repor­ta­żo­wa for­ma i kom­plek­so­wość), innych może odrzu­cić jako opo­wieść nud­na i rozwleczona.

A teraz bio­rąc pod uwa­gę wszyst­ko co napi­sa­łem o „World War Z” wyobraź­cie sobie, że książ­kę „zekra­ni­zo­wa­no” (cudzy­słów zamie­rzo­ny). Kie­dy zaczą­łem słu­chać książ­ki szyb­ko dosze­dłem do wnio­sku, że pomysł aby prze­nieść ją na ekran musiał się zro­dzić w gło­wie sza­leń­ca. I to nie cho­dzi o to, że „World War Z” nie ma jed­ne­go boha­te­ra i jest repor­ta­żem. Po pro­stu w mojej oce­nie to co jest naj­sil­niej­szą jej cechą, to fascy­nu­ją­ca kom­plek­so­wość podej­ścia do tema­tu i roz­mach pozwa­la­ją­cy zaser­wo­wać nam dzie­siąt­ki mikro histo­rii budu­ją­cych więk­sza całość. Jak zamknąć się z tym w dwie godzi­ny? Oczy­wi­stym było dla mnie, że nikt nie zde­cy­du­je się na kon­wen­cję „gada­ją­cych głów”, ale tym bar­dziej byłem cie­kaw jak twór­cy podej­dą to tematu.

W pro­jekt zaan­ga­żo­wa­ło się kil­ka spo­rych nazwisk. Jed­ną z osób odpo­wie­dzial­nych z histo­rię był Miche­al J. Stra­czyń­ski (świet­nie zna­ny miło­śni­kom komik­sów i tele­wi­zji), za kame­rą sta­nął Marc For­ster (któ­ry ode mnie ma kre­dyt zaufa­nia za „Quan­tum of Sola­ce”, i tak mówię to z peł­ną świa­do­mo­ścią), a głów­ną rolę odgry­wa Brad Pitt. Całość zaś kre­owa­no na let­ni block­bu­ster (budżet prze­kro­czył nie­bo­tycz­ne 190 mln dola­rów). Po skoń­czo­nej lek­tu­rze posta­no­wi­łem nad­ro­bić film i tu dwa zasko­cze­nia. Mimo bar­dzo mie­sza­nych o nim opi­nii to jest cał­kiem spraw­na i cie­ka­wa pro­duk­cja. Ale trze­ba sobie od razu na wstę­pie powie­dzieć, że według mnie nie­ma­ją­ca z „World War Z” Bro­ok­sa nic wspól­ne­go. Nie, prze­sa­dzi­łem. Ma wspól­ny tytuł, woj­nę z zom­bie i jeden z seg­men­tów roz­gry­wa­ją­cy się w Jero­zo­li­mie. Resz­ta to kom­plet­nie inna histo­ria z zupeł­nie ina­czej roz­ło­żo­ny­mi akcen­ta­mi, odmien­ny­mi roz­wią­za­nia­mi fabu­lar­ny­mi, a nawet innym wize­run­kiem zombie.

Brad Pitt gra Ger­ry Lane’a, byłe­go pra­cow­ni­ka ONZ, śled­cze­go, któ­ry zosta­je wysła­ny do Korei w celu zna­le­zie­nia pacjen­ta „zero”, któ­ry umoż­li­wił­by ewen­tu­al­ne stwo­rze­nie szcze­pion­ki na wiru­sa. I tak razem z naszym głów­nym boha­te­rem roz­po­czy­na­my podróż po świe­cie opa­no­wa­nym przez zom­bie. Film otwie­ra się moc­nym akcen­tem, bo od razu zosta­je­my wrzu­ce­ni w wir wyda­rzeń. Śle­dzi­my bowiem wybuch epi­de­mii w mie­ście i uciecz­kę Lane’a wraz z rodzi­ną przed zom­bie. Zom­bie, któ­re róż­nią się od tych z książ­ki Bro­ok­sa dwo­ma, ale zasad­ni­czy­mi rze­cza­mi. Szyb­ko­ścią i spo­so­bem roz­wo­ju cho­ro­by. W książ­ce (chy­ba, że coś poważ­nie prze­ga­pi­łem) mamy do czy­nie­nia z bar­dziej kla­sycz­ny­mi, dość powol­ny­mi zom­bie, któ­rych ugry­zie­nie powo­du­je prze­mia­nę, ale w jakiś czas od zda­rze­nia. Tutaj żywe tru­py są sza­le­nie szyb­kie, a prze­mia­na nastę­pu­je nie­mal natych­miast. To daje twór­com pole do zapre­zen­to­wa­nia paru napraw­dę faj­nych sekwen­cji akcji, jak pierw­szy wysyp zom­bie w mie­ście, czy kapi­tal­na sekwen­cja w Jerozolimie.

Ale co zaska­ku­ją­ce film po wybu­cho­wym począt­ku stop­nio­wo zwal­nia, a sam finał jest dość kame­ral­ny i roze­gra­ny na bazie umie­jęt­nie stop­nio­wa­ne­go napię­cia. Mało tego mam wra­że­nie, że cie­ka­wiej wypa­da­ją tu te bar­dziej spo­koj­ne sce­ny (roz­mo­wa Lane’a z agen­tem CIA, albo fina­ło­wa par­tia), a za sam fakt, że na zakoń­cze­nie nie dosta­je­my „wiel­kiej zady­my” tak mod­nej w let­nich block­bu­ste­rach ostat­nich lat nale­żą się twór­com spo­re bra­wa. A jak wypa­da film jako całość? Zaska­ku­ją­co przy­jem­nie. Nie jest to żad­ne wybit­ne osią­gnię­cie i kamień milo­wy dla gatun­ku, ale oglą­da się go dobrze i z zain­te­re­so­wa­niem. Co wię­cej może­my wyma­gać od let­nie­go hitu?

Tech­nicz­nie jest moim zda­niem bar­dzo faj­nie zre­ali­zo­wa­ny. Film miał duży budżet, ale to widać. Więk­szość efek­tów spe­cjal­nych wyge­ne­ro­wa­no kom­pu­te­ro­wo, ale CGI jest na napraw­dę solid­nym pozio­mie, a taka sce­na sztur­mu na Jero­zo­li­mę, czy akcja w samo­lo­cie robią po pro­stu świet­ne wra­że­nie. Oczy­wi­ście po pre­mie­rze było mnó­stwo narze­kań na wyko­rzy­sta­nie CGI i wygła­dze­nie cało­ści pod PEGI 13, ale w moim odczu­ciu jest to maru­dze­nie moc­no na wyrost. W tej histo­rii lata­ją­ce po ekra­nie fla­ki i krew nie są koniecz­ne, a budżet sta­ra­no się wyko­rzy­stać tak aby czuć było ska­lę wyda­rzeń. I to się w mojej oce­nie udało.

Mam jed­nak zastrze­że­nia co do zakoń­cze­nia. Fina­ło­wa par­tia jest bar­dzo faj­nie roze­gra­na, napię­cie jest umie­jęt­nie budo­wa­ne i pod­krę­co­ne, ale samo roz­wią­za­nie fabu­lar­ne jest w moim odczu­ciu moc­no kon­tro­wer­syj­ne. Nie chcę się nad tym roz­wo­dzić aby nie wcho­dzić w spoj­le­ry, ale choć teo­re­tycz­nie ma ono jakieś logicz­ne pod­sta­wy, to powiem szcze­rze, że do mnie w ogó­le nie prze­mó­wi­ło. I tak dla kro­ni­kar­skie­go obo­wiąz­ku pod­kre­ślę, że nie ma nic wspól­ne­go z książ­ką Brooksa.

Jak zatem wypa­da „World War Z” na ekra­nie? Według mnie to cał­kiem solid­na pro­duk­cja. Jesz­cze mniej tu hor­ro­ru niż w książ­ce, ale nie rzu­tu­je to jakoś nega­tyw­nie na odbiór cało­ści. Widać, że twór­cy mie­li pomysł na tą histo­rię i kon­se­kwent­nie go zre­ali­zo­wa­li. Choć posta­cie są dość „pła­skie”, a finał budzi we mnie moc­no mie­sza­ne odczu­cia to bawi­łem się nie­źle. Podo­ba­ło mi się zmien­ne tem­po, faj­nie roze­gra­ne sekwen­cje akcji i nie­co bar­dziej kame­ral­na dru­ga część fil­mu. Ale na każ­dym kro­ku war­to pod­kre­ślać. To nie jest ekra­ni­za­cja książ­ki Bro­ok­sa. To nie jest nawet opo­wieść „na moty­wach”. To zupeł­nie autor­skie podej­ście sce­na­rzy­stów do pomy­słu na Świa­to­wą Woj­nę Zom­bie. Przy czym, nie jest to wada. Jak wspo­mnia­łem chwi­lę wcze­śniej, nie wyobra­żam sobie prze­nie­sie­nia „World War Z” na ekran wprost. Tym samym śmia­ło może­cie potrak­to­wać i film i książ­kę jako auto­no­micz­ne dzie­ła. Ja wolę książ­ko­wą wer­sję, a co Wam bar­dziej przy­pad­nie do gustu nie wiem. W mojej oce­nie i książ­ka i film są god­ne uwa­gi. War­to zatem spraw­dzić je samemu.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.