Sherlock Holmes i sprawa spapranego trzeciego sezonu

Kie­dy obej­rza­łem pierw­szy raz „Sher­loc­ka” od BBC, a było to w trak­cie emi­sji dru­giej serii w naszym pięk­nym kra­ju, serial zdą­żył już uro­snąć do ran­gi popkul­tu­ro­we­go feno­me­nu. Nie ukry­wam, że pierw­sze dwa sezo­ny (jak­że szum­nie to brzmi przy for­ma­cie zło­żo­nym z trzech odcin­ków) przy­pa­dły mi do gustu. Nie byłem tak bez­kry­tycz­ny jak wie­lu fanów, ale trze­ba przy­znać, że wszyst­kie istot­ne ele­men­ty wypa­dły tam dobrze.

O aktor­stwie nie ma sen­su się nawet dłu­żej roz­pi­sy­wać, bo zarów­no posta­cie pierw­sze­go, jak i dru­gie­go pla­nu są nie tyl­ko dobrze zagra­ne, ale tak­że wyjąt­ko­wo traf­nie obsa­dzo­ne. Choć oso­bi­ście mam wra­że­nie, że w porów­na­niu do ory­gi­nal­nych tek­stów Cona­na Doyle’a i bar­dziej kla­sycz­nych ekra­ni­za­cji, sce­na­rzy­ści momen­ta­mi nazbyt „pod­krę­ci­li” kre­acje Hol­me­sa i Wat­so­na (co tro­chę mi prze­szka­dza), to duet Cumberbatch/Freeman bez­błęd­nie wywią­zu­je się ze swych zadań, a ich przy­go­dy oglą­da się z przy­jem­no­ścią. Rupert Gra­ves świet­nie por­tre­tu­je Inspek­to­ra Lestrade’a (kie­dy trze­ba potra­fi być twar­dy, ale nie prze­szka­dza mu to być cza­sem safan­du­łą), ale dru­gi plan i tak krad­ną moim zda­niem dwie inne posta­cie. Mycroft Hol­mes, gra­ny przez współ­twór­cę serii Mar­ka Gatis­sa oraz nie­po­zor­na pani pato­log Mol­ly Hooper por­tre­to­wa­na przez Louise Bre­aley. Akto­rzy spi­su­ją się na medal, ale naj­bar­dziej w pierw­szych dwóch sezo­nach podo­ba­ło mi się pro­wa­dze­nie posta­ci i inte­rak­cji pomię­dzy nimi. Chy­ba każ­dy z boha­te­rów miał swo­je pięć minut, a sce­na­rzy­ści zadba­li o to, żeby nale­ży­cie je wykorzystano.

Uwspół­cze­śnie­nie tych histo­rii tak­że się spraw­dzi­ło. Wpro­wa­dze­nie roz­wią­zań rodem z social media, blo­gów, tele­fo­nów komór­ko­wych i innych atry­bu­tów nowo­cze­sno­ści cie­ka­wie pod­kre­śla­ło pew­ne ele­men­ty tych opo­wie­ści (popu­lar­ność Hol­me­sa, jego utarcz­ki z Lestrade’m) nie sta­no­wiąc jed­nak ich sed­na. Tu nadal naj­istot­niej­sza była zagad­ka i doj­ście do jej roz­wią­za­nia. Co wię­cej, na tyle na ile pamię­tam ory­gi­nal­ne opo­wia­da­nia, twór­cy zmyśl­nie wyko­rzy­stu­jąc kla­sycz­ne moty­wy, potra­fi­li na ich pod­sta­wie zbu­do­wać wcią­ga­ją­cą histo­rię. Co szcze­gól­nie spodo­ba­ło mi się w chy­ba moim ulu­bio­nym odcin­ku całe­go seria­lu czy­li „Skan­da­lu w Belgrawii”.

Jak wspo­mnia­łem nie jestem w sto­sun­ku do pierw­szych dwóch serii bez­kry­tycz­ny. Mon­taż, przy­po­mi­na­ją­cy momen­ta­mi ten zna­ny z MTV, potra­fił być moc­no męczą­cy (tym bar­dziej, że wyda­je mi się być w tym przy­pad­ku nie­po­trzeb­ny). Nie­spe­cjal­nie bawi­ły mnie tez powra­ca­ją­ce żar­ty doty­czą­ce Hol­me­sa i Wat­so­na jako pary. W moim mnie­ma­niu ani to spe­cjal­nie odkryw­cze, ani wie­le wno­szą­ce. Ale te, i parę innych drob­no­stek, nie było w sta­nie zepsuć mi dobrych wrażeń.

Pierw­sze dwie serie spo­tka­ły się z bar­dzo entu­zja­stycz­nym przy­ję­ciem, a sam serial został przez wie­lu oto­czo­ny kul­tem. Jak w takich przy­pad­kach bywa wytwo­rzył się tak­że wier­ny fan­dom, śle­dzą­cy każ­de donie­sie­nia o powro­cie Sher­loc­ka na mały ekran. Twór­cy jed­nak fanów nie roz­piesz­cza­li i na sezon trze­ci przy­szło nam cze­kać dwa lata. Ocze­ki­wa­nia uro­sły do nie­bo­tycz­nych roz­mia­rów, fan­dom się roz­rósł, a finał dru­gie­go sezo­nu napę­dzał nie­zli­czo­ne dys­ku­sje i spe­ku­la­cje co do tego w jakim kie­run­ku to wszyst­ko pój­dzie. I chy­ba niko­mu nie przy­szło przez myśl, że „Sher­lock” nagle może obni­żyć loty.

A w moim odczu­ciu, sezon trze­ci to poraż­ka na całej linii. Otwar­cie, czy­li „Pusty kara­wan” to dla mnie naj­słab­szy odci­nek całe­go seria­lu. Spra­wy odcin­ka w zasa­dzie mogło­by nie być. Poja­wia się póź­no, jest mało anga­żu­ją­ca i koń­czy się w rów­nie mało satys­fak­cjo­nu­ją­cy spo­sób. Zaba­wa z kolej­ny­mi odsło­na­mi histo­rii „jak prze­żył” szyb­ko sta­ła się iry­tu­ją­ca, tym bar­dziej, że nie dopro­wa­dzi­ła nas do żad­nej kon­klu­zji. A całość mam wra­że­nie mia­ła słu­żyć tyl­ko jed­ne­mu. Zaspo­ko­je­niu ocze­ki­wań wygłod­nia­łych fanów. Stąd nie­zli­czo­na ilość żar­ci­ków i ukło­nów w ich stro­nę. Jak powra­ca­ją­ce dywa­ga­cje na temat orien­ta­cji sek­su­al­nej Sher­loc­ka, czy roman­tycz­ne unie­sie­nia Mol­ly. Kogoś to jesz­cze bawi? A może ja po pro­stu jestem zbyt nie­dziel­nym fanem, aby pisz­czeć z zachwy­tu nad takim obro­tem sprawy.

Co gor­sze, moje odczu­cia w sto­sun­ku do tego odcin­ka, z per­spek­ty­wy całe­go sezo­nu są jesz­cze gor­sze. Pamię­tam, że bez­po­śred­nio po sean­sie stwier­dzi­łem bowiem, że cie­ka­wie wypa­da (skry­ty­ko­wa­na z tego co widzia­łem przez wie­lu) pew­na zmia­na w posta­ci Sher­loc­ka. Pyta­nie było co z tym zro­bią dalej. I co zro­bio­no? Nic. Czy raczej NIC. Sher­lock Hol­mes mie­rząc się z powro­tem po dwóch latach, czy z mał­żeń­stwem Wat­so­na z Mol­ly (któ­ra była zde­cy­do­wa­nie naj­ja­śniej­szym punk­tem serii) mógł się zmie­nić. Może nawet powi­nien się zmie­nić. Zre­zy­gno­wa­no z tego i w zasa­dzie w fina­le to ten sam Sher­lock co wcze­śniej. Czy to źle? Nie­ko­niecz­nie. Ale tym samym pierw­sze­go odcin­ka trze­ciej serii mogło­by jak dla mnie nie być, bo poza zabaw­ną sce­ną w restau­ra­cji nie pozo­sta­wił mi w gło­wie nic.

Liczy­łem, że po wyszu­mie­niu się sce­na­rzy­stów, dalej będzie lepiej. Nie­ste­ty „Znak trzech” choć zde­cy­do­wa­nie lep­szy (głów­nie dzię­ki zabaw­niej­szym i mniej wymu­szo­nym żar­tom) tak­że nie wno­si wie­le. Znów, to co było dla mnie sed­nem „Sher­loc­ka” czy­li zagad­ka, scho­dzi na dal­szy plan. A całość spra­wia wra­że­nie przy­dłu­gie­go wstę­pu do „wiel­kie­go ogło­sze­nia” w fina­le odcin­ka. „Znak trzech” oglą­da­ło mi się w mia­rę przy­jem­nie, ale jako całość po raz dru­gi się zawiodłem.

I kie­dy myśla­łem, że chy­ba dalej może być tyl­ko lepiej przy­szedł odci­nek ostat­ni, któ­ry jest nie­ste­ty rów­nie zły jak „Pusty kara­wan”. To jest teo­re­tycz­nie odci­nek jaki lubię, czy­li sku­pio­ny na zagad­ce. Ale ja aż po raz wtó­ry musia­łem spraw­dzić, czy sce­na­rzy­stą jest na pew­no Ste­ven Mof­fat (któ­ry napi­sał choć­by wzmian­ko­wa­ny wcze­śniej „Skan­dal w Bel­gra­vii”) taką ilo­ścią iry­tu­ją­cych moty­wów odci­nek został nafa­sze­ro­wa­ny. Począw­szy od kom­plet­nie prze­ry­so­wa­ne­go głów­ne­go złe­go. Char­les Augu­stus Magnus­sen jest tak kary­ka­tu­ral­ny, że nie budzi stra­chu tyl­ko uśmiech poli­to­wa­nia. Co wię­cej, odnio­słem wra­że­nie, że każ­dy kolej­ny zwrot akcji ma być co raz bar­dziej zaska­ku­ją­cy dla widza, a przy oka­zji wycho­dzi na co raz bar­dziej nie­do­rzecz­ny (napraw­dę „Pokój pamię­ci” Magnus­se­na wywo­łał we mnie pusty śmiech). I jak­by tego było mało, cały ten sce­na­riu­szo­wy pasz­tet wień­czy abso­lut­nie kurio­zal­ny finał, w któ­rym naj­pierw Sher­lock robi coś idio­tycz­ne­go (uni­ka­jąc jed­nak kon­se­kwen­cji), a potem wyska­ku­je dia­beł z pudeł­ka i kur­ty­na opa­da na kolej­ny rok. Motyw jak w fina­le widzia­łem już kie­dyś. W rewe­la­cyj­nej „Kur­ty­nie” Aga­thy Chri­stie. Tyl­ko tam mia­ło to swój cię­żar gatun­ko­wy i kon­se­kwen­cje. A przez to sil­nie dzia­ła­ło na emo­cje. Tutaj próż­no tego szukać.

Jed­nym sło­wem. Zawód. Nie wiem jak Wy, ale ja po dwóch latach ocze­ki­wań spo­dzie­wa­łem się cze­goś napraw­dę dobre­go. Reali­za­cja jest nadal na wyso­kim pozio­mie (choć mon­taż jest chy­ba jesz­cze bar­dziej cha­otycz­ny niż był), a akto­rzy wypa­da­ją zna­ko­mi­cie. Ale fabu­lar­ny kie­ru­nek jako obra­no w ogó­le do mnie nie tra­fia. Co wię­cej „Sher­lock” w takim kształ­cie sta­je się w moim odczu­ciu seria­lem her­me­tycz­nym. Jeże­li sie­dzi się głę­bo­ko w fan­do­mie może moż­na czer­pać nadal z seria­lu przy­jem­ność. Taki fan jak ja, wycho­wa­ny na opo­wia­da­niach Cona­na Doyle’a, któ­ry w pierw­szych seriach widział wier­nie zacho­wa­ne­go ducha ory­gi­na­łów, poma­łu nie ma tu cze­go szu­kać. Jeże­li taki kie­ru­nek zosta­nie utrzy­ma­ny może się oka­zać, że kolej­na odsło­na „Sher­loc­ka” będzie dla mnie ostatnią.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.