Evil Dead

Infor­ma­cja o zamia­rze krę­ce­nia rema­keu „Mar­twe­go zła” mnie po pro­stu zmro­zi­ła, a kie­dy dodat­ko­wo dowie­dzia­łem się, że Camp­bell odmó­wił nawet epi­zo­dycz­nej roli moje podej­rze­nia i oba­wy tyl­ko wzro­sły. To jed­na z nie­wie­lu wiel­kich serii hor­ro­ro­wych, któ­ra nie docze­ka­ła się jesz­cze wzno­wie­nia, a każ­dy kto widział choć­by nowy „Kosz­mar z uli­cy wią­zów” wie jak trud­no zmie­rzyć się z ory­gi­na­łem i nie polec z kretesem.

Wte­dy usły­sza­łem dwie szo­ku­ją­ce, jak na hol­ly­wo­odz­kie realia, wia­do­mo­ści. Budżet fil­mu miał oscy­lo­wać w gra­ni­cach 18–20 mln, a reży­se­ru­ją­cy go Fede Alva­rez stwier­dził, że w fil­mie nie będzie sto­so­wał CGI. Wkrót­ce potem poja­wił się tak­że tra­iler, z gatun­ku tych, któ­re sprze­da­ły­by pia­sek na pusty­ni i pomy­śla­łem, że to może się jed­nak udać. Pamię­ta­jąc, że moje zeszło­rocz­ne odświe­że­nie serii o obcym jako przy­go­to­wa­nie do „Pro­me­te­usza” pogor­szy­ło mój odbiór tego fil­mu, odpu­ści­łem sobie powtór­kę ory­gi­nal­nej try­lo­gii. I tak z oba­wa­mi z jed­nej stro­ny, a spo­ry­mi ocze­ki­wa­nia­mi z dru­giej tra­fi­łem w nie­dziel­ny pora­nek do kina.

Na wstę­pie war­to zazna­czyć wyraź­nie jed­ną rzecz. Twór­cy posta­no­wi­li odświe­żyć ory­gi­nal­ne „Mar­twe zło”, a to ozna­cza tyle, że nie spo­dzie­waj­cie się sza­lo­nych, kome­dio­wych wsta­wek czy­li zna­ku roz­po­znaw­cze­go dru­giej i trze­ciej czę­ści. To hor­ror, choć nie pozba­wio­ny iro­nii, nakrę­co­ny bar­dzo serio. Fabu­ła rema­keu począt­ko­wo jest nie­mal­że iden­tycz­na jak w ory­gi­na­le. Alva­rez, któ­ry jest tak­że współ­au­to­rem sce­na­riu­sza, doko­nał jed­nak pew­nych zmian, przy czym im bli­żej fina­łu tym więk­szych. I tak w nowej odsło­nie do chat­ki w lesie zjeż­dża lek­ko skłó­co­ne rodzeń­stwo Dawid (wraz ze swo­ją dziew­czy­ną) i Mia oraz ich przy­ja­cie­le Eric i Oli­via. Oli­via jest pie­lę­gniar­ką, a celem przy­jaz­du jest detoks Mii, któ­ra ma poważ­ny pro­blem z nar­ko­ty­ka­mi. W chat­ce przy­pad­ko­wo znaj­du­ją Natu­ro Demon­to, czy­li sume­ryj­ską Księ­gę Umar­łych (jed­no z wie­lu świet­nych nawią­zań do ory­gi­na­łu), i jak wia­do­mo, odczy­taw­szy nie­świa­do­mie inkan­ta­cje przy­wo­łu­ją zja­da­cza dusz.

Pomysł z detok­sem wyda­je się nacią­ga­ny, ale bar­dzo dobrze się spraw­dza. Szcze­gól­nie że daje moż­li­wość (co skrzęt­nie wyko­rzy­sta­no) cie­ka­wej roz­gryw­ki na linii Mia – resz­ta gru­py. W pew­nym momen­cie ona już wie, że zło na nich polu­je, a pozo­sta­li bio­rą to za objaw odsta­wie­nia, lub chęć wyrwa­nia się z odosob­nie­nia. Twór­cy powo­li, ale bar­dzo umie­jęt­nie pod­krę­ca­ją atmos­fe­rę gro­zy, a kie­dy akcja nabie­ra tem­pa zaczy­na się napraw­dę moc­ne kino. Uwierz­cie, że daw­no w main­stre­amo­wym hor­ro­rze nie widzie­li­śmy cze­goś takiego.

Powiem krót­ko. „Mar­twe zło” A.D. 2013 prze­ro­sło moje ocze­ki­wa­nia. Mimo iż, tak jak kie­dyś już pisa­łem, jestem wiel­kim fanem try­lo­gii, to mam peł­ną świa­do­mość, że jeże­li ktoś nie poznał ory­gi­na­łu lata temu, teraz może się od tego fil­mu „odbić” jak od nie­straw­nej, nisko­bu­dże­to­wej cie­ka­wost­ki. Nowa wer­sja w mojej oce­nie jest rema­ke­iem nie­mal ide­al­nym. Zacho­wu­je ener­gię i dusz­ny kli­mat ory­gi­na­łu, ubie­ra­jąc to w tech­nicz­ną maestrię i okra­sza­jąc dobrym aktor­stwem. Film wyglą­da bowiem i jest po pro­stu zre­ali­zo­wa­ny per­fek­cyj­nie. Sce­ny gore wyglą­da­ją zna­ko­mi­cie, muzy­ka dodat­ko­wo świet­nie pod­krę­ca atmos­fe­rę, a mło­dzi i mało zna­ny akto­rzy wykre­owa­li napraw­dę wyra­zi­ste i cie­ka­we postacie.

Ale to czym twór­cy kupi­li mnie cał­ko­wi­cie to finał. W pew­nym momen­cie docho­dzi­my do punk­tu, któ­ry ja nazy­wa­łem sobie umow­nie fał­szy­wym zakoń­cze­niem. Na sali zapach­nia­ło mi lukrem, ale zanim zdą­ży­łem pomy­śleć, że tak moc­ny film nie może się tak zakoń­czyć, Alva­rez i spół­ka zaser­wo­wa­li nam total­ną jaz­dę bez trzy­man­ki. Finał moc­no odbie­ga od ory­gi­na­łu, ale w mojej oce­nie wypa­da po pro­stu dosko­na­le. A wisien­ką na tym pysz­nym tor­cie są licz­ne smacz­ki i nawią­za­nia. Waż­ne jed­nak, że film bro­ni się wyśmie­ni­cie jako auto­no­micz­ne dzie­ło, ale jeże­li zna­cie ory­gi­nal­ną try­lo­gię, gwa­ran­tu­ję Wam jesz­cze lep­szą zabawę.

Czy nowe „Mar­twe zło” to film dosko­na­ły? W mojej oce­nie nie­mal­że tak. Ja oso­bi­ście mam zastrze­że­nia tyl­ko do jed­nej kwe­stii. Otwar­cia, któ­re ser­wu­je nam nie­po­trzeb­ne i łopa­to­lo­gicz­ne wyja­śnie­nie, cze­goś co w mojej oce­nie powin­no zostać w sfe­rze nie­do­po­wie­dze­nia. Sce­na jest cie­ka­wa, ale dla mnie gry­zła się z resz­tą fil­mu. Wie­lu recen­zen­tów pod­no­si tak­że, lek­ką zmia­nę tona­cji w koń­ców­ce fil­mu, gdzie w tym bar­dzo poważ­nym fil­mie poja­wia­ją się lek­kie wtrę­ty kome­dio­we. Mi aku­rat się to spodo­ba­ło, ale rozu­miem tak­że malkontentów.

Jeże­li waha­cie się czy obej­rzeć nowe „Mar­twe zło” to mam dla Was trzy dosko­na­łe powo­dy aby­ście nie zwle­ka­li z sean­sem. Jeże­li kocha­cie ory­gi­nał to poko­cha­cie tak­że nową wer­sję. Jeże­li nie zna­cie ory­gi­na­łu to dosta­nie­cie jeden z naj­lep­szych hor­ro­rów ostat­nich lat, a potem może­cie się­gnąć po try­lo­gię. No i zawsze war­to zoba­czyć jak pomy­sło­wość i pasja bio­rą górę nad budżetem.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.