Antiviral

Festi­wal Trans­atlan­tyk, w ramach ubie­gło­rocz­nej edy­cji, zapre­zen­to­wał selek­cję fil­mów z kon­wen­cji „body hor­ror”, czy­li tak prze­ze mnie lubia­ne­go hor­ro­ru cie­le­sne­go. Posta­no­wi­łem, że obej­rzę i posta­ram się omó­wić co cie­kaw­sze, a może nawet wszyst­kie, fil­my jakie w ramach tego wybo­ru poka­za­no. Cza­sem życie wery­fi­ku­je jed­nak takie posta­no­wie­nia dość bole­śnie. Naj­pierw dotar­łem do kina na rap­tem jeden film, a potem cią­gle coś wyska­ki­wa­ło, unie­moż­li­wia­jąc reali­za­cje pla­nów. Pla­nów, któ­rych jed­nak nie porzu­ci­łem i mam nadzie­je, że dzi­siej­szym tek­stem roz­pocz­nie­my mały cykl. Czy raczej będzie­my kon­ty­nu­ować, ale o tym za chwilę.

Jako, że zaczy­na­my nie­for­mal­ny cykl, chciał­bym zacząć jed­nak od defi­ni­cji. Hor­ror cie­le­sny, to kon­wen­cja któ­rą teo­re­tycz­nie więk­szość widzów i czy­tel­ni­ków pod­skór­nie „czu­je”. Wia­do­mo – Cro­nen­berg, Bar­ker, muta­cje, defor­ma­cje, cie­le­sność w róż­nych posta­ciach. I tak jak dość łatwo wyczuć, czy coś mie­ści się w ramach kon­wen­cji, tak sam body hor­ror nie docze­kał się jed­nej, ogól­nie przy­ję­tej defi­ni­cji. A przy­naj­mniej ja się tako­wej nie doszu­ka­łem. Aby nakre­ślić jed­nak pew­ne ramy, może­my przy­jąć, że pod­sta­wo­wym wyznacz­ni­kiem kon­wen­cji jest ana­to­micz­na nie­po­praw­ność, zmia­na w wyglą­dzie lub funk­cjo­no­wa­niu orga­ni­zmu. Róż­ne mogą być przy­czy­ny takie­go sta­nu – cho­ro­by, muta­cje, mody­fi­ka­cje, paso­ży­ty, czy inne czyn­ni­ki dopro­wa­dza­ją­ce do final­nej prze­mia­ny. Przy czym oczy­wi­ście ska­la tych odchy­leń może być bar­dzo róż­na od fun­da­men­tal­nych, do pozor­nie bar­dzo niewielkich.

I wła­śnie z taki­mi pozor­nie nie­wiel­ki­mi zmia­na­mi, przy­naj­mniej na pierw­szym pla­nie, mamy do czy­nie­nia w debiu­tanc­kim fil­mie Bran­do­na Cro­nen­ber­ga, syna słyn­ne­go kla­sy­ka body hor­ro­ru. Akcja „Anti­vi­ral” prze­no­si nas w nie­da­le­ką przy­szłość, w któ­rej kult cele­bry­tów został pod­nie­sio­ny o kolej­ny poziom. Pozna­je­my Syda Mar­cha (w tej roli Caleb Lan­dry Jones, któ­ry wypa­da w tej roli zna­ko­mi­cie, dźwi­ga­jąc na swych bar­kach nie­mal­że cały film), któ­ry pra­cu­je w kor­po­ra­cji Lucac Cli­nic, zaj­mu­ją­cej się wsz­cze­pia­niem ludziom wiru­sów, pobra­nych wcze­śniej od zna­nych oso­bi­sto­ści. Syd dora­bia dodat­ko­wo, nie­le­gal­nie wsz­cze­pia­jąc sobie wiru­sy, któ­re są dostęp­ne w ofer­cie kor­po­ra­cji, a następ­nie robiąc z nich pre­pa­ra­ty moż­li­we do odsprze­da­nia na czar­nym ryn­ku. Pro­ce­der kwit­nie, do momen­tu kie­dy Syd dowia­du­je się, że wirus pobra­ny od naj­waż­niej­szej gwiaz­dy współ­pra­cu­ją­cej z Lucas Cli­nic, dopro­wa­dził do jej zgo­nu, a on sam ma kil­ka dni na zna­le­zie­nie sku­tecz­ne­go lekar­stwa. Roz­po­czy­na się więc wal­ka z czasem.

Zacznę nie­ty­po­wo, bo od narze­ka­nia. Dla Cro­nen­ber­ga „Anti­vi­ral”, był pierw­szym autor­skim fil­mem. Nie tyl­ko go wyre­ży­se­ro­wał, ale tak­że napi­sał sce­na­riusz. I tro­chę to czuć, głów­nie na pozio­mie bazo­wej intry­gi, któ­rą wcze­śniej zary­so­wa­łem. Histo­ria napraw­dę wcią­ga, ale w trak­cie sean­su mia­łem nie­od­par­te wra­że­nie jak­by coś mi umy­ka­ło, cze­goś tu bra­ko­wa­ło i zna­la­zło to odzwier­cie­dle­nie w samym fina­le. Samo roz­wią­za­nie intry­gi, oka­za­ło się być z jed­nej stro­ny moc­no prze­kom­bi­no­wa­ne, a z dru­giej w sumie dość pro­za­icz­ne i jakieś takie „zwy­czaj­ne”, szcze­gól­nie w zesta­wie­niu z fan­ta­stycz­nie wykre­owa­ną wizją świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Nie zro­zum­cie mnie źle, to nie jest tak, że twór­ca wyło­żył się, kolo­kwial­nie mówiąc, na głów­nej osi fabu­lar­nej. Po pro­stu punkt wyj­ścia i kon­struk­cja rze­czy­wi­sto­ści, mam wra­że­nie stwa­rza­ła więk­sze pole do popisu.

I to tak napraw­dę jedy­ny poważ­niej­szy minus fil­mu. Pozo­sta­łe ele­men­ty wypa­da­ją tu bowiem świet­nie i prze­ma­wia­ją do mnie na wie­lu róż­nych pozio­mach. Począw­szy od stro­ny wizu­al­nej, któ­ra opie­ra się na sil­nych kon­tra­stach. Z jed­nej stro­ny mamy mak­sy­mal­nie zim­ne i ste­ryl­ne wnę­trza. Labo­ra­to­ria, pocze­kal­nie, miesz­ka­nie Syda, miej­sca publicz­ne. Wszyst­kie te loka­li­za­cje są puste, przed­sta­wio­ne czę­sto tyl­ko w czer­ni i bie­li, pozba­wio­ne nie­mal­że ele­men­tów deko­ra­cyj­nych, prze­ła­ma­ne jedy­nie gdzie­nie­gdzie jakimś inten­syw­nym kolo­rem. W tych miej­scach prze­wi­ja­ją się rów­nie ste­ryl­ni ludzie. I to wszyst­ko mamy zesta­wio­ne z pod­skór­nym bru­dem, mrocz­ny­mi zauł­ka­mi czar­ne­go ryn­ku i cho­ro­ba­mi tra­wią­cy­mi, czę­sto na ich wła­sne życze­nie, ludzi. Oglą­da­jąc ten film byłem pod wra­że­niem jak bar­dzo jest pla­stycz­ny, jak Cro­nen­berg panu­je nie tyl­ko nad tym co nam chce poka­zać, ale tak­że jak chce to zro­bić. Dosta­je­my wie­le kapi­tal­nie skom­po­no­wa­nych ujęć. Syd prze­sia­du­ją­cy pod bane­rem rekla­mo­wym, pobra­nie wiru­sów od gwiaz­dy, pro­ce­du­ra wsz­cze­pia­nia wiru­sów, czy nawet miesz­ka­nie Syda. Wszyst­ko świet­nie roze­gra­ne na kon­tra­stach szpetota/uroda, sterylność/brud, zdrowie/choroba. I trzy­mam się na razie rze­czy tych bar­dziej zwyczajnych.

Bo rzecz zasłu­gu­ją­ca na naj­wyż­sze uzna­nie i wypa­da­ją­ca świet­nie to kon­struk­cja świa­ta. Tak jak wspo­mnia­łem, mamy tu do czy­nie­nia z kul­tem cele­bry­tów prze­nie­sio­nym na wyż­szy poziom. Zwy­kli ludzie pła­cą, aby połą­czyć się ze swy­mi ido­la­mi w skraj­nie intym­ny spo­sób, współ­dzie­ląc te same wiru­sy. Ale to część pro­ce­de­ru. Oprócz tego pręż­nie roz­wi­nął się prze­mysł mię­sny, gdzie z komó­rek cele­bry­tów jest hodo­wa­ne mię­so, któ­re jest póź­niej sprze­da­wa­ne jako eks­klu­zyw­ne poży­wie­nie. I to nadal nie jedy­ny ele­ment tej ponu­rej wizji. Cro­nen­berg tutaj napraw­dę roz­wi­ja skrzy­dła, poka­zu­jąc jak dobrze czu­je kon­wen­cję hor­ro­ru cie­le­sne­go. Co waż­ne, łączy on tutaj wizu­al­ny hor­ror cie­le­sny (scen hodow­li komó­rek dłu­go nie zapo­mnę), z czymś co w tej kon­wen­cji czę­sto jest nie­słusz­nie mar­gi­na­li­zo­wa­ne (a według mnie sta­no­wi jeden z naj­cie­kaw­szych jej aspek­tów), czy­li filo­zo­ficz­ną pod­bu­do­wą. Gdzieś bowiem za intry­gą, któ­rą śle­dzi­my pada wie­le inte­re­su­ją­cych pytań. Jak dale­ko może­my się posu­nąć w kul­cie gwiazd? Wie­lu z Was pomy­śla­ło sobie, w trak­cie lek­tu­ry tego tek­stu – wsz­cze­pia­nie wiru­sów, hodow­la mię­sa? Co za bzdu­ry! Czyż­by? Cro­nen­berg poka­zu­je nam róż­ne mate­ria­ły tele­wi­zyj­ne z życia gwiazd. Czy ta fik­cja odbie­ga dale­ko od współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści? Zresz­tą już mamy prze­cież do czy­nie­nia z ryn­kiem róż­ne­go rodza­ju gadże­tów zwią­za­nych z cele­bry­ta­mi. Ludzie kupu­ją wszyst­ko, od pry­wat­nych zdjęć, po brud­ną bie­li­znę. Co będzie dalej? A może wła­śnie han­del wiru­sa­mi? Czy w koń­cu nie jest to pew­na for­ma intym­no­ści? Jak to mówi Syd do jed­ne­go z klien­tów sprze­da­jąc mu opryszcz­kę „Czy podać w lewą war­gę? Będzie Pan miał poczu­cie jak­by Pana w tym miej­scu pocałowała”.

Cro­nen­berg zgrab­nie roz­gry­wa tę war­stwę „filo­zo­ficz­ną”, ale abso­lut­nie się do niej nie ogra­ni­cza, ser­wu­jąc na wizu­al­nie wie­le mistrzow­sko obrzy­dli­wych i szo­ku­ją­cych scen o róż­nym stop­niu natę­że­nia. Mamy więc róż­ne sta­dia cho­ro­by, zbli­że­nia zabie­gów medycz­nych, krew czy w koń­cu róż­ne for­my tkan­ko­we­go życia. Co waż­ne, tutaj też twór­ca zadbał aby dobrze zapre­zen­to­wać to wszyst­ko, cie­ka­wie gra kon­tra­sta­mi i bar­dzo dobrze kom­po­nu­je poszcze­gól­ne kadry i uję­cia, wszyst­ko aby wywo­łać u widza okre­ślo­ne reak­cje. I to z sukcesami.

„Anti­vi­ral” to cie­ka­wy przy­kład autor­skie­go kina gatun­ko­we­go. Nie­wiel­ki budżet i brak gło­śnych nazwisk w obsa­dzie, zosta­ją zre­kom­pen­so­wa­ne z nawiąz­ką świet­nie zre­ali­zo­wa­ną i prze­my­śla­ną stro­ną audio-wizu­al­ną (nie wspo­mnia­łem wcze­śniej o muzy­ce, a mini­ma­li­stycz­na i lodo­wa­ta ścież­ka dźwię­ko­wa E.C. Woodleya wypa­da wyśmie­ni­cie) oraz upior­nie pomy­sło­wą i dobrze prze­my­śla­ną wizją świa­ta. A wspo­mi­nam o kinie autor­skim, bo według mnie sama fabu­ła wyda­je się być rela­tyw­nie mało istot­na, w grun­cie rze­czy dość sche­ma­tycz­na i jest naj­słab­szym punk­tem tego intry­gu­ją­ce­go fil­mu. Jeże­li lubi­cie hor­ror cie­le­sny, albo fil­my, któ­re potra­fią widzem tro­chę potrzą­snąć i skło­nić do reflek­sji ser­decz­nie pole­cam. War­to spraw­dzić kino­wy debiut mło­de­go Cro­nen­ber­ga (tak samo jak poczy­tać debiut star­sze­go, czy­li „Skon­su­mo­wa­ną”).

I na zakoń­cze­nie chciał­bym ode­słać Was moi dro­dzy na Nekro­po­li­tan, gdzie w Nawie­dzo­nym Pod­ca­ście omó­wi­li­śmy z Szy­ma­sem już jakiś czas temu inny film z tego cyklu, czy­li „Roba­le” Jame­sa Gun­na. I już zapra­szam na kolej­ne odsło­ny cyklu. Dużo cie­ka­wych i dziw­nych fil­mów przed nami.

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Jerry’s Tales. Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.