Złota Era Horroru – Powrót z piekła

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Ze wzglę­du na wszech­stron­ność Clive’a Bar­ke­ra miło­śni­cy róż­nych mediów będą zapew­ne wska­zy­wać róż­ne jego dzie­ła jako te naj­cie­kaw­sze i naj­istot­niej­sze. W przy­pad­ku ksią­żek trud­no o jed­no­znacz­ną odpo­wiedź. „Księ­gi krwi”, „Ima­ji­ca”, czy „Potę­pień­cza gra” to dla mnie kanon lite­ra­tu­ry gro­zy i trud­no było­by mi wybrać tyl­ko jed­ną, ulu­bio­ną pozy­cję. W przy­pad­ku kina jest ina­czej i bez więk­szych wąt­pli­wo­ści jako jego naj­wy­bit­niej­sze dzie­ło moż­na wska­zać „Hel­l­ra­ise­ra”.  Film ten (mimo licz­nych pro­ble­mów, ale to nie miej­sce i czas, aby o tym dys­ku­to­wać) stał się pozy­cją kla­sycz­ną. Zapo­cząt­ko­wał jed­ną z naj­dłuż­szych kino­wych serii tego gatun­ku  i powo­łał do życia abso­lut­nie iko­nicz­ną postać – demo­nicz­ne­go Pin­he­ada. Nie wszy­scy jed­nak wie­dzą, że pier­wot­nie histo­ria Fran­ka Cot­to­na zapre­zen­to­wa­na zosta­ła w mini powie­ści (czy może dłuż­szym opo­wia­da­niu) „Hel­l­bo­und Heart”, wyda­nym u nas w 1992 roku nakła­dem Rebi­su jako „Powrót z pie­kła”.  W związ­ku ze zbli­ża­ją­cą się pre­mie­rą swo­iste­go sequ­ela do tego opo­wia­da­nia, posta­no­wi­łem powró­cić w Zło­tej Erze Hor­ro­ry do tego, mam wra­że­nie, dość zapo­mnia­ne­go tekstu.

W opo­wia­da­niu pozna­je­my losy Fran­ka Cot­to­na, zbla­zo­wa­ne­go awan­tur­ni­ka, któ­ry w poszu­ki­wa­niu nad­zwy­czaj­nych roz­ko­szy zde­cy­do­wał się się­gnąć do roz­wią­zań wykra­cza­ją­cych poza ludz­kie poj­mo­wa­nie. Uło­żyw­szy legen­dar­ną kost­kę Lemar­chan­da, przy­wo­łał siły, na któ­rych przyj­ście nie był przy­go­to­wa­ny i zapła­cił za to naj­wyż­szą cenę. W jakiś czas póź­niej brat Fran­ka, Rory, wraz ze swo­ją żoną Julią posta­na­wia­ją się wpro­wa­dzić do daw­ne­go domu Cot­to­nów. Nie wie­dzą jed­nak, że przyj­dzie im się zmie­rzyć z bole­sną prze­szło­ścią, a skry­wa­ne emo­cje odży­ją ze zdwo­jo­ną siłą.

Przy­znam się, że tę histo­rię pozna­łem naj­pierw w kinie, a „Hel­l­ra­iser” do dziś jest jed­nym z moich ulu­bio­nych hor­ro­rów. Zda­ję sobie spra­wę z jego licz­nych nie­do­cią­gnięć i wiem też, że ze wzglę­du na pew­ne roz­wią­za­nia tech­nicz­no-este­tycz­ne dość brzyd­ko się sta­rze­je. Jed­nak sama opo­wieść bar­dzo mi się podo­ba i pod tym wzglę­dem całość się nadal bro­ni. Po sean­sie (film nas o tym nie infor­mu­je) dowie­dzia­łem się o lite­rac­kim źró­dle tej opo­wie­ści i posta­no­wi­łem spraw­dzić, jak wypa­da po odar­ciu jej z wizu­al­nych fajerwerków.

A wypa­da w mojej oce­nie bar­dzo dobrze. Bar­ker sam napi­sał sce­na­riusz i wyre­ży­se­ro­wał „Hel­l­ra­ise­ra”, ale ku moje­mu spo­re­mu zasko­cze­niu nie ozna­cza to wca­le, że mamy do czy­nie­nia z lite­ral­nym prze­ło­że­niem książ­ki na język fil­mu. Trzon jest iden­tycz­ny, ale część akcen­tów zosta­ła roz­ło­żo­na ina­czej. Do tego Bar­ker dodał w fil­mie nie­któ­re wąt­ki i moty­wy, rezy­gnu­jąc z pew­nych roz­wią­zań zasto­so­wa­nych w książ­ce. I te z pozo­ru nie­wiel­kie zmia­ny wpły­wa­ją dość sil­nie na ogól­ny kli­mat dzie­ła. W moim odczu­ciu jed­nak cała ta opo­wieść popro­wa­dzo­na zosta­ła zde­cy­do­wa­nie lepiej wła­śnie na papierze.

Mistrzow­skie jest otwar­cie opo­wia­da­nia. Sza­le­nie inten­syw­ne, moc­ne i zagęsz­cza­ją­ce atmos­fe­rę od pierw­szych stron. Podo­ba­ło mi się rów­nież odmien­nie niż w fil­mie roz­ło­że­nie akcen­tów w dru­gim akcie, jaki roz­po­czy­na się w momen­cie przy­jaz­du Rory’ego wraz z Julią do daw­ne­go domo­stwa Cot­to­nów. Do tego w fil­mie Kir­sty jest pasier­bi­cą Julii, a w książ­ce przy­ja­ciół­ką Rory’ego, a to warun­ku­je dość istot­ne zmia­ny w ukła­dzie posta­ci. Jed­nak naj­cie­kaw­sze wyda­je mi się umie­jęt­ne roze­gra­nie całej tej opo­wie­ści. Ope­ru­je nie­do­po­wie­dze­nia­mi i w sub­tel­ny, ale wyraź­ny spo­sób cały czas dyna­mi­zu­je rela­cje pomię­dzy wszyst­ki­mi uczest­ni­ka­mi dra­ma­tu. Ta sub­tel­ność była zresz­tą dla mnie dość dużym zasko­cze­niem. Oczy­wi­ście nie zro­zum­cie mnie źle: to Cli­ve Bar­ker, arty­sta z obse­sją na punk­cie cie­le­sno­ści, więc moc­nych scen tu nie bra­ku­je. Cho­dzi mi o to, jak pro­sty­mi środ­ka­mi uda­ło się mu wytwo­rzyć mrocz­ną atmos­fe­rę i napię­cie, któ­re nie słab­nie aż do same­go koń­ca. W trak­cie lek­tu­ry mia­łem poczu­cie, że tu wszyst­ko wręcz kipi od skry­wa­nych emo­cji, a skom­pli­ko­wa­ne rela­cje pomię­dzy czwór­ką głów­nych boha­te­rów napę­dza­ły całą histo­rię wręcz sil­niej i efek­tyw­niej niż wątek nad­na­tu­ral­ny. Co praw­da Bar­ker w paru pro­stych ruchach nakre­ślił cie­ka­we uni­wer­sum (łami­głów­ka Lemar­chan­da jako wro­ta do inne­go wymia­ru, demo­nicz­ni Ceno­bi­ci wraz z ich szo­ku­ją­cym wyglą­dem), ale pozo­sta­wił dużo miej­sca dla wyobraź­ni i inter­pre­ta­cji czy­tel­ni­ków. Dzię­ki temu ten ele­ment nie przy­tło­czył, a jedy­nie inte­re­su­ją­co pod­bu­do­wał głów­ny wątek, czy­li kwe­stię prze­kra­cza­nia gra­nic w poszu­ki­wa­niu spełnienia.

W moim odczu­ciu „Powrót z pie­kła” to świet­ne opo­wia­da­nie, któ­re daje nie­zły wgląd w zakres naj­waż­niej­szych zain­te­re­so­wań Bar­ke­ra jako twór­cy, czy­li cie­le­sność i sek­su­al­ność, a wszyst­ko to pod­la­ne typo­wy­mi dla nie­go obrzy­dli­wo­ścia­mi. Jed­nak w tym kon­kret­nym tek­ście zmik­so­wa­ne zosta­ło to w nie­mal ide­al­nych pro­por­cjach. Oczy­wi­ście nie jest to opo­wia­da­nie bez wad. Sam styl Bar­ke­ra na pew­no nie przy­pad­nie wszyst­kim do gustu, a nie­któ­re roz­wią­za­nia fabu­lar­ne nie do koń­ca mi gra­ły. Nie­mniej drob­ne potknię­cia nie popsu­ły ogól­ne­go wra­że­nia. Do tego całość spraw­dza się zarów­no jako zupeł­nie auto­no­micz­ny tekst, jak i jako waria­cja histo­rii, któ­rą zna­my lub pozna­my z kino­we­go ekra­nu. Fanów Bar­ke­ra nie muszę zresz­tą chy­ba do lek­tu­ry prze­ko­ny­wać. A myślę, że nawet jeże­li nie do koń­ca Wam po dro­dze z twór­czo­ścią Bry­tyj­czy­ka, war­to tej histo­rii dać szan­sę. Z tym, że nie­ste­ty trze­ba się raczej liczyć z koniecz­no­ścią lek­tu­ry po angiel­sku. Książ­ka od 1992 roku nie była wzna­wia­na, a choć moż­na ją cały czas zna­leźć w dru­gim obie­gu, to z tego co wiem tłu­ma­cze­nie (podob­nie zresz­tą jak w przy­pad­ku „Księ­gi krwi”) pozo­sta­wia wie­le do życze­nia. I na mar­gi­ne­sie powiem Wam, że bar­dzo żału­ję, iż seria sła­bych powie­ści Bar­ke­ra znie­chę­ci­ła wydaw­nic­twa do wzna­wie­nia jego naj­lep­szych dzieł. A myślę, że śmia­ło „Powrót z pie­kła” do takich moż­na zaliczyć.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.