Pokój straceń

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Jeffery’ego Deave­ra koja­rzy­łem jako popu­lar­ne­go auto­ra thril­le­rów. Nie mia­łem jed­nak oka­zji zapo­znać się z jego twór­czo­ścią oso­bi­ście, zatem zabie­ra­jąc się za lek­tu­rę „Poko­ju stra­ceń” nie wie­dzia­łem, cze­go się spo­dzie­wać. Pierw­sze zasko­cze­nie spo­tka­ło mnie już po prze­czy­ta­niu not­ki bio­gra­ficz­nej, któ­ra uzmy­sło­wi­ła mi, że  Deaver jest auto­rem „Kolek­cjo­ne­ra kości” (któ­re­go ekra­ni­za­cję widzia­łem i cenię jako bar­dzo spraw­ną), a do tego trzy­mam w rękach już dzie­sią­tą odsło­ną cyklu z Lin­col­nem Rhyme’em i Ame­lią Sachs, zapo­cząt­ko­wa­ne­go tam­tą powieścią.

Dru­gim zasko­cze­niem był sam począ­tek opo­wie­ści, któ­ry zwia­sto­wał thril­ler szpie­gow­sko-poli­tycz­ny, a nie poli­cyj­ny, jakie­go się spo­dzie­wa­łem, mając w pamię­ci „Kolek­cjo­ne­ra kości”. W pro­lo­gu pozna­je­my Rober­ta More­no, któ­ry nie kry­jąc swo­ich anty­ame­ry­kań­skich poglą­dów pro­wa­dzi wal­kę z ame­ry­kań­ską domi­na­cją poprzez wspie­ra­nie ini­cja­tyw lokal­nych w Ame­ry­ce Łaciń­skiej i Połu­dnio­wej. W trak­cie wizy­ty na Baha­mach ginie nie­spo­dzie­wa­nie w zama­chu z ręki snaj­pe­ra. Spra­wa zaczy­na się zagęsz­czać kie­dy u Rhyme’a i Sachs poja­wia się pani pro­ku­ra­tor i suge­ru­je, że za zabój­stwem More­na, oby­wa­te­la ame­ry­kań­skie­go, stoi agen­cja rzą­do­wa, któ­ra myl­nie uzna­ła go za ter­ro­ry­stę i zli­kwi­do­wa­ła bez sądu.

Pamię­ta­jąc histo­rie o taj­nych wię­zie­niach CIA, czy nad­uży­ciach ame­ry­kań­skiej admi­ni­stra­cji ujaw­nio­nych przez Edwar­da Snow­de­na, odnio­słem wra­że­nie, że autor wybrał sobie dość kon­tro­wer­syj­ny i trud­ny (szcze­gól­nie jak na powieść mimo wszyst­ko roz­ryw­ko­wą), ale bar­dzo inte­re­su­ją­cy temat. Po skoń­czo­nej lek­tu­rze muszę powie­dzieć otwar­cie, że moim zda­niem Deaver poległ na całej linii. W trak­cie czy­ta­nia nie mogłem oprzeć się wra­że­niu, że czy­tam nie powieść sta­re­go wyja­da­cza w gatun­ku, ale debiut jakie­goś nie­opie­rzo­ne­go żół­to­dzio­ba, któ­ry zabrał się do pisa­nia z pod­ręcz­ni­kiem „Thril­ler dla opor­nych” na kolanach.

Pod­sta­wo­wy pro­blem to fabu­ła i spo­sób jej pro­wa­dze­nia. Deaver już na samym począt­ku dość dokład­nie pre­zen­tu­je nam to, co wyda­rzy­ło się na Baha­mach i przed­sta­wia w zasa­dzie wszyst­kich uczest­ni­ków dra­ma­tu. Oczy­wi­ście, zna­jąc regu­ły rzą­dzą­ce gatun­kiem, to, co widzi­my, nie jest do koń­ca tym, co nam się wyda­je, a w fina­le cze­ka nas Wiel­kie Zasko­cze­nie. Nie­ste­ty zanim akcja nabie­rze rumień­ców śle­dzi­my przez bli­sko 400 stron nie­cie­ka­we śledz­two, któ­re prze­bie­ga do bólu sche­ma­tycz­nie. Do tego autor ma iry­tu­ją­ca manie­rę w pro­wa­dze­niu opo­wie­ści. Opie­ra się na krót­kich roz­dzia­łach, z któ­rych więk­szość koń­czy się mniej­szym lub więk­szym punk­tem kul­mi­na­cyj­nym, tyl­ko po to by w kolej­nym to, co wcze­śniej widzie­li­śmy, zane­go­wać lub zmie­nić. Kla­sy­ka gatun­ku, moż­na rzec, któ­ra powin­na dzia­łać. Tutaj nie dzia­ła zupeł­nie, bo w tej powie­ści nie­mal każ­dy roz­dział koń­czy się w ten spo­sób bez wzglę­du na to, czy w fina­le danej sce­ny posta­cie mają przy gło­wie odbez­pie­czo­ny pisto­let czy zmie­rza­ją po kawę. Po paru roz­dzia­łach tak pro­wa­dzo­nej nar­ra­cji trud­no już nam się zaan­ga­żo­wać i prze­jąć losa­mi boha­te­rów, któ­rzy wycho­dzą bez szwan­ku z sytu­acji bez wyj­ścia, a spra­wy przed­sta­wia­ne jako istot­ne chwi­lę póź­niej są zupeł­nie bagatelizowane.

A naj­słab­sze jest samo zakoń­cze­nie, i to na obu pozio­mach. Głów­ny wątek koń­czy się fak­tycz­nie Wiel­kim Zasko­cze­niem (któ­re, przy­znam, trud­no prze­wi­dzieć), ale kie­dy pozna­łem moty­wa­cję „Tych” złych  ogar­nął mnie pusty śmiech, bo w fina­le histo­rii oka­zu­je się, że strze­la­no z arma­ty do wró­bli. Ale naj­bar­dziej roz­cza­ro­wa­ło spu­en­to­wa­nie wąt­ku szpie­gow­sko-poli­tycz­ne­go. Może tro­chę w tym mojej winy, bo przy­zwy­cza­iłem się do świet­nej skan­dy­naw­skiej szko­ły umie­jęt­ne­go łącze­nia histo­rii kry­mi­nal­nej ze spo­łecz­ną. A może dałem się nabrać, że wybór pro­ble­ma­ty­ki był podyk­to­wa­ny czymś wię­cej niż odha­cze­niem w trak­cie pisa­nia powie­ści z dzia­łu „mod­ny temat”. Deaver nie tyl­ko nie mówi nic inte­re­su­ją­ce­go w tema­cie, ale jesz­cze zamiast pozo­sta­wić czy­tel­ni­ka zmie­sza­ne­go i zmu­szo­ne­go do prze­my­śle­nia paru kwe­stii (na co w pew­nym momen­cie była szan­sa), udzie­la mu taniej, pro­pa­gan­do­wej lekcji.

Wspo­mnia­łem, że fabu­ła i spo­sób jej pro­wa­dze­nia to pod­sta­wo­wy pro­blem, ale bynaj­mniej nie jedy­ny. Wszy­scy głów­ni boha­te­ro­wie dra­ma­tu są bowiem okrut­nie papie­ro­wi i źle napi­sa­ni. Auto­ro­wi ktoś chy­ba pod­po­wie­dział, że cie­ka­wa postać to taka, któ­ra ma jakąś wyróż­nia­ją­cą się cechę. Zapo­mniał dodać, że pisząc thril­ler nale­ży się dodat­ko­wo sku­pić na psy­cho­lo­gii i wia­ry­god­no­ści. I tak mamy kwiat­ki takie jak socjo­pa­tycz­ny mor­der­ca, któ­ry mógł­by być sze­fem kuch­ni w restau­ra­cji z trze­ma gwiazd­ka­mi Miche­li­na (wierz­cie lub nie, ale może­cie na stro­nie auto­ra poczy­tać jego prze­pi­sy!), czy w prze­ciw­wa­dze sztam­po­wa do bólu, zim­na pani pro­ku­ra­tor o zło­tym ser­cu. A takie zabie­gi nie tyczą się tyl­ko posta­ci, ale tak­że budo­wy świa­ta przed­sta­wio­ne­go. W pew­nym momen­cie dowia­du­je­my się, że w kamie­ni­cy za oknem głów­ne­go boha­te­ra (w Nowym Jor­ku!) miesz­ka­ją soko­ły! A czy­tel­ni­ko­wi ręce opa­da­ją na widok taniej symboliki.

Podej­rze­wam, że wier­ni czy­tel­ni­cy cyklu o pery­pe­tiach Lin­col­na Rhyme’a oraz Ame­lii Sachs i tak się­gną po „Pokój stra­ceń”. Oso­bi­ście zabio­rę się chy­ba za „Kolek­cjo­ne­ra kości”, aby spraw­dzić, czy po pro­stu źle tra­fi­łem z wybo­rem powie­ści na począ­tek przy­go­dy z książ­ka­mi Jef­fe­ry Deave­ra. Ta kon­kret­na nie spraw­dza się jako kry­mi­nał, zawo­dzi jako powieść szpie­gow­ska, a do tego nie wzbu­dza emo­cji jako thril­ler. „Pokój stra­ceń”? Głów­nie stra­co­ne­go czasu.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.