Amerykański Wampir

Tekst uka­zał się pier­wot­nie na Carpenoctem.pl Sko­men­tuj pod pier­wot­nym postem!

Wam­pi­ry w ostat­nich latach nie mają spe­cjal­nie dobrej pra­sy. Choć nadal zda­rza­ją się świet­ne histo­rie o krwio­pij­cach, wystar­czy wspo­mnieć choć­by „Pozwól mi wejść” Lin­dqvi­sta, to saga „Zmierzch” oraz seria o Sookie Stac­kho­use moc­no nad­wy­rę­ży­ły popu­lar­ność tych kla­sycz­nych mon­strów pośród fanów gro­zy. Nie patrząc jed­nak na bie­żą­ce tren­dy, Scott Sny­der zapo­cząt­ko­wał w 2010 roku autor­ską serię zaty­tu­ło­wa­ną „Ame­ry­kań­ski wam­pir”. A popu­lar­ność pro­jek­tu chy­ba szyb­ko prze­szła jego naj­śmiel­sze oczekiwania.

Zacznij­my jed­nak od krót­kiej wstaw­ki histo­rycz­nej. Pew­nie nie­któ­rzy dzi­wią się, co robi na naszych łamach tekst o komik­sie wyda­nym w Pol­sce przed czte­re­ma laty. Bo wła­śnie wte­dy Egmont po raz pierw­szy wpro­wa­dził komiks Sny­de­ra na nasz rynek. Zapew­ne liczo­no (cał­kiem słusz­nie), że nazwi­sko Ste­phe­na Kin­ga, któ­ry jest współ­sce­na­rzy­stą pierw­sze­go albu­mu przy­cią­gnie czy­tel­ni­ków. Plan się powiódł i rok póź­niej wyda­no tom dru­gi. Nie­ste­ty, zapo­ro­we z dzi­siej­sze­go punk­tu widze­nia ceny komik­sów, jakie funk­cjo­no­wa­ły w tam­tym okre­sie (cena okład­ko­wa ok. 90 zł była stan­dar­dem) oraz niszo­wy temat spo­wo­do­wa­ły, że plan na wyda­nie kolej­nych tomów naj­pierw odło­żo­no, a w koń­cu zawie­szo­no bez­ter­mi­no­wo. Czy­tel­ni­cy, któ­rzy zapo­zna­li się z „Ame­ry­kań­skim wam­pi­rem” ubo­le­wa­li, ale trze­ba było się pogo­dzić, że nie dane nam będzie poznać fina­łu tej opo­wie­ści. Ku zasko­cze­niu wszyst­kich w tym roku oka­za­ło się, że Egmont powró­cił do tema­tu. Podej­rze­wam, że przy­czy­ni­ły się do tego obec­na pozy­cja Sny­de­ra (któ­ry w śro­do­wi­sku fanów komik­su stał się gwa­ran­tem dobre­go pozio­mu) oraz grun­tow­ne zmia­ny na komik­so­wym ryn­ku (gdzie sko­ko­wo rosną­ca popu­lar­ność medium spo­wo­do­wa­ła wysyp nowych serii i zna­czą­cy spa­dek cen albu­mów). Ale przy­czy­ny są dru­go­rzęd­ne. Waż­ne, że dzię­ki wzno­wie­niu i kon­ty­nu­acji serii na naszym ryn­ku będzie­my mogli zapo­znać się z cało­ścią tej historii.

Ale dość o prze­szło­ści. „Ame­ry­kań­ski wam­pir” to autor­skie dzie­ło Scot­ta Sny­de­ra i jego pierw­szy poważ­ny komik­so­wy pro­jekt. Pomysł na tę histo­rię prze­le­żał u nie­go na pół­ce dość dłu­go, ale kie­dy w koń­cu został sfi­na­li­zo­wa­ny, komiks szyb­ko zyskał sła­wę wśród czy­tel­ni­ków i został doce­nio­ny przez kry­ty­ków (zdo­był mię­dzy inny­mi w 2011 roku pre­sti­żo­wą nagro­dę Eisne­ra dla Naj­lep­sze­go Nowe­go Komik­su). Nie bez zna­cze­nia był tak­że udział Ste­phe­na Kin­ga, któ­re­go Sny­der popro­sił o blur­pa na okład­kę, a któ­ry to King tak się zapa­lił do pro­jek­tu, że stał się współ­sce­na­rzy­stą całe­go pierw­sze­go albu­mu. I pew­nie sam Sny­der by w 2010 roku nie uwie­rzył, że choć wte­dy czy­tel­ni­cy się­ga­li po jego komiks dzię­ki nazwi­sku Kin­ga na okład­ce, już wkrót­ce on sam sta­nie się roz­po­zna­wal­ną marką.

W pierw­szym wyda­niu zbior­czym „Ame­ry­kań­skie­go wam­pi­ra” dosta­je­my dwie prze­pla­ta­ją­ce się histo­rie: napi­sa­ną przez Sny­de­ra, roz­gry­wa­ją­cą się w 1925 roku opo­wieść o Pearl Jones oraz napi­sa­ną przez Kin­ga (przy wydat­nej pomo­cy Sny­de­ra) histo­rię naro­dzin pierw­sze­go ame­ry­kań­skie­go wam­pi­ra – Skin­ne­ra Swe­eta. Twór­cy mie­li bar­dzo pro­sty, ale też bar­dzo dobry pomysł na ten komiks. Posta­no­wi­li bowiem z jed­nej stro­ny „przy­wró­cić wam­pi­rom kły”, powra­ca­jąc do ich dra­pież­nych korze­ni, z dru­giej stro­ny stwo­rzyć w opar­ciu o pew­ne ogra­ne moty­wy (czo­snek, nie­moż­ność cho­dze­nia w świe­tle dnia, osi­ko­we koł­ki) nowe, spój­ne uni­wer­sum zasie­dlo­ne przez róż­ne gatun­ki wam­pi­rów. Pomysł był pro­sty, ale został wyśmie­ni­cie zre­ali­zo­wa­ny. Sny­der i King two­rząc mito­lo­gię nowe­go gatun­ku ame­ry­kań­skie­go wam­pi­ra posta­no­wi­li bowiem wyko­rzy­stać na wskroś ame­ry­kań­skie śro­do­wi­sko i umiej­sco­wi­li akcję w rodzą­cym się Hol­ly­wo­od oraz w cza­sach Dzi­kie­go Zacho­du. Co wię­cej, dzię­ki prze­pla­ta­ją­cym się histo­riom dwóch posta­ci, roz­gry­wa­ją­cym się do tego w róż­nych prze­dzia­łach cza­so­wych, pierw­szy album jest róż­no­rod­ny i bar­dzo spraw­nie budu­je fun­da­ment pod więk­sze uniwersum.

Z dwóch histo­rii, któ­re dosta­je­my w tym tomie, mi zde­cy­do­wa­nie bar­dziej podo­ba się opo­wieść o Pearl Jones. Nie jest to rzecz prze­sad­nie ory­gi­nal­na, bo to w dużej mie­rze histo­ria zemsty, ale spo­sób jej popro­wa­dze­nia oraz nakre­śle­nie posta­ci powo­du­je, że szyb­ko zaczy­na­my kibi­co­wać pan­nie Jones i z zain­te­re­so­wa­niem śle­dzi­my kolej­ne zwro­ty akcji. Nie jest jed­nak tak, że histo­ria Skin­ne­ra Swe­eta jest sła­ba. Opo­wieść o naro­dzi­nach pierw­sze­go wam­pi­ra z nowe­go gatun­ku, któ­ra jest dodat­ko­wo ubra­na w bar­dzo pro­stą, ale jak­że zmyśl­ną klam­rę nar­ra­cyj­ną, spraw­dza się rów­nież bar­dzo dobrze. Z tym, że Swe­et to ten typ posta­ci, któ­rą nie jest łatwo polu­bić. W koń­cu to bez­względ­ny i okrut­ny dra­pież­nik, dale­ki od współ­cze­snej mody pre­zen­to­wa­nia „czar­nych cha­rak­te­rów” jako posta­ci mimo wszyst­ko dość pozy­tyw­nych. Ogó­łem obie histo­rie wypa­da­ją bar­dzo faj­nie. Nie jest to opo­wieść, któ­ra pró­bu­je za wszel­ką cenę zbu­do­wać nową jakość, ale całość jest napi­sa­na bar­dzo spraw­nie i z pomysłem.

Wspo­mnia­łem o okru­cień­stwie w wąt­ku Swe­eta, ale tak napraw­dę doty­czy to całe­go tomu. „Ame­ry­kań­ski wam­pir” to peł­no­krwi­sty, bru­tal­ny hor­ror z wie­lo­ma zapa­da­ją­cy­mi w pamięć kadra­mi, któ­re co wraż­liw­szych czy­tel­ni­ków z pew­no­ścią poru­szą. Duża w tym zasłu­ga głów­ne­go rysow­ni­ka, Rafa­ela Albu­qu­erque, oraz kolo­ry­sty Dave’a McCa­iga. Zarów­no rysun­ki, jak i dobra­na kolo­ry­sty­ka, są według mnie rewe­la­cyj­ne. Nie jest to kre­ska prze­sad­nie reali­stycz­na, cza­sem lek­ko „kre­sków­ko­wa”, ale bar­dzo dobrze pasu­je do opo­wia­da­nej histo­rii. A dobór kolo­rów wypa­da zna­ko­mi­cie, świet­nie budu­jąc kli­mat cało­ści. Do tego Albu­qu­erque spraw­dził się w ryso­wa­niu scen dyna­micz­nych, któ­rych w komik­sie nie bra­ku­je i kapi­tal­nie uchwy­cił cechy poszcze­gól­nych gatun­ków wampirów.

Pod­su­mo­wu­jąc, bar­dzo pole­cam i to nie tyl­ko fanom wam­pi­rów. Cała eki­pa pro­jek­tu, zarów­no od stro­ny sce­na­riu­szo­wej, jak i gra­ficz­nej, wypa­da­ła w swym debiu­cie świet­nie i dosta­li­śmy dra­pież­ną i inten­syw­ną histo­rię naro­dzin pierw­szych ame­ry­kań­skich wam­pi­rów, któ­ra bar­dzo spraw­nie reali­zu­je tak­że pod­bu­do­wę pod więk­szą opo­wieść. Jeże­li się waha­cie, choć­by dla­te­go, że nie prze­ko­nu­je Was komik­so­we medium, i tak sprawdź­cie pierw­szy tom. Obec­nie jest do kupie­nia za przy­stęp­ną cenę, a histo­rie w nim zawar­te moż­na trak­to­wać w zasa­dzie jako zamknię­tą całość. Jed­nak mogę się zało­żyć, że jak już pozna­cie Pearl Jones i Skin­ne­ra Swe­eta to zapra­gnie­cie się dowie­dzieć, jak poto­czy­ły się ich dal­sze losy. O któ­rych z resz­tą posta­ram się wkrót­ce napi­sać wię­cej. Póki co nad­ra­biaj­cie lek­tu­rę, bo na hory­zon­cie cze­ka już czwar­ty album, a przed koń­cem roku pozna­my finał tej opowieści.

Michał Rakowicz

Redaktor Carpe Noctem i współtwórca Konglomeratu podcastowego. Miłośnik horroru, kryminału i fantastyki w niemal każdej postaci, nieustannie walczący z pokusą dokupienia kolejnej książki i komiksu do systematycznie puchnącej kolekcji.